„Jedna krew” – Stefan Darda

Moja przygoda z twórczością Stefana Dardy rozpoczęła się przed sześciu laty, a dokładniej z chwilą, w której w me ręce trafiło jego debiutanckie dzieło zatytułowane „Dom na Wyrębach”. Mimo upływu lat opowiedzianą na jego kartach historię nadal uważam za nietuzinkową, pełną mroku, grozy i przyprawiającą o gęsią skórkę podczas lektury, którą warto polecać tym czytelnikom, którzy do tej pory nie mieli okazji się z nią zapoznać.

Rok później sięgnęłam po cykl zatytułowany Czarny Wygon, składający się z czterech części („Słoneczna dolina”, „Starzyzna”, „Bisy”, „Bisy II”), który mimo tego, iż zamykający go tom wypadł w moim odczuciu wyraźnie słabiej na tle pozostałych, to i tak – jako całość – cykl ów wywarł na mnie pozytywne wrażenie i okazał się być jednym z ciekawszych cykli grozy, po jakie miałam okazję kiedykolwiek sięgnąć.

W dorobku autora znalazły się kolejne powieści: „Zabij mnie tato” (2015), „Nowy dom na Wyrębach” (2017) oraz „Nowy dom na Wyrębach II” (2018), a także antologia grozy zatytułowana „Opowiem ci mroczną historię” (2014). I choć swego czasu wszystkie w/w powieści zakupiłam, to do dziś nie doczekały się tego, abym poświęciła im swoją uwagę zapoznając się z opowiedzianymi na ich kartach historiami.

Zamiast tego – bez wahania – sięgnęłam po najnowsze dzieło autora, które niedawno za sprawą wydawnictwa Videograf miało swą premierę na naszym rynku. Mowa o „Jednej krwi”, która z miejsca przykuła moją uwagę – z jednej strony mroczną, klimatyczną okładką, z drugiej zaś intrygującym zarysem fabuły na niej zamieszczonym.

„W Bieszczadach i Beskidzie Niskim od stuleci aż do dwudziestego wieku żywe były przekazy traktujące o wstających z grobu wampirach. Aby się przed nimi uchronić, stosowano wiele różnorakich zabiegów, w tym odcinanie głowy i wbijanie w piersi jakiegoś ostrego żelastwa. Ponoć zdarzały się cmentarze, na których wszyscy nieboszczycy byli profilaktycznie traktowani w ten sposób (…)”. – s.78-79 „Co więcej – jakkolwiek niewiarygodnie by to brzmiało – praktykom tym nie był przeciwny ksiądz (…).” – s.48

Stefan Darda na kartach swej najnowszej powieści ożywia ową legendę, którą w nader zgrabny sposób wplata w losy swego głównego bohatera – Wieńczysława Pskita.

Poznajemy go z chwilą, w której cofa się on w swych wspomnieniach do okresu własnego dzieciństwa, a dokładniej do wydarzeń, które miały miejsce krótko po pogrzebie jego ukochanej kuzynki Niki będącej dla niego od zawsze nie tylko najlepszą przyjaciółką, ale też podporą w trudnych chwilach. To, co wówczas zaszło, pozostawiło traumatyczny ślad w psychice dziecka i położyło się cieniem na jego przyszłym, dorosłym już życiu.

Dziś, po blisko trzydziestu latach, koszmar zdaje się na nowo odżywać. Choć Wieńczyk nigdy nie zapomniał tego, co go spotkało, gdy był zaledwie małym chłopcem, to jednak liczył na to, iż już nigdy więcej nie będzie miał do czynienia z klątwą jednej krwi. Wszystko jednak wskazuje na to, że na powrót zmuszony będzie stawić jej czoła. Pytanie tylko: z jakim skutkiem…

Chociaż „Jedna krew” Stefana Dardy z założenia jest powieścią grozy (o czym informuje nas nawet odpowiednia adnotacja widniejąca tuż pod jej tytułem na okładce książki), spokojnie nazwać ją można również dramatem skupiającym się wokół pustki trawiącej ludzką duszę oraz bezsilności w próbach odnalezienia się w otaczającej człowieka rzeczywistości po stracie najbliższej mu osoby. Główny bohater określa je mianem szarej krwi płynącej w jego żyłach, która pojawiła się w nich z chwilą, gdy umarła Nika, a jego życie zostało pozbawione wszelkich kolorów. Ów stan pogłębiony został dodatkowo przez brak wsparcia ze strony członków rodziny, którzy zamiast otwartej i szczerej rozmowy, woleli zataić przed nim pewne fakty, a inne rzeczy przemilczeć, przez co zmuszony był on borykać się sam ze swoimi problemami w zaciszu własnego umysłu, z czym nigdy do końca nie zdołał sobie poradzić.

„Przed zaśnięciem skończyłem czytać „Straconych” Ketchuma i swoim zwyczajem wszedłem na ulubiony portal książkowy, by ocenić powieść. (…) zacząłem się zastanawiać, co pomyślałby sobie potencjalny czytelnik o mnie, gdybym był postacią jakiejś książki. Cóż, z pewnością wielu by mnie nie potrafiło ani polubić, ani zrozumieć.” – s.77

Fakt… Wieńczyk bynajmniej nie jawi się jako ktoś wzbudzający sympatię… Totalny odludek, który mimo niemal czterdziestki na karku nadal mieszka pod jednym dachem ze swoją mamusią, której nie tylko w niczym nie pomaga, ale której wręcz pozwala sobie usługiwać na każdym kroku. Jest kompletnym egoistą, który w każdej sytuacji stara się działać w taki sposób, aby jego interes był zawsze na pierwszym miejscu. Gdyby oceniać książkę na podstawie tego, czy polubiło się, czy też nie jej głównego bohatera, to cóż… wówczas zapewne najnowsze dzieło Stefana Dardy dostałoby ode mnie bardzo niską ocenę końcową. Na całe szczęście dawno już wyrosłam z tego typu zachowania i potrafię zrozumieć, iż kreacja głównego bohatera jest taka a nie inna, gdyż tego właśnie wymagała od autora powieści opowiedziana przez niego historia. Jego charakter, cała osobowość mają wpływ na kolejno podejmowane przez niego działania, a to z kolei prowadzi do tego, jakie wrażenie wywiera na czytelniku cała opowieść. To właśnie dzięki jego kreacji wzbudza ona emocje i sprawia, że z żywym zainteresowaniem czyta się tę książkę od pierwszej do ostatniej strony.

W „Jednej krwi” widać wyraźny ukłon Stefana Dardy w kierunku Mistrza Grozy, a mianowicie Stephena Kinga. Nie wiem, czy wszyscy czytelnicy to zauważą, ale powinni ci, którzy choć raz mieli okazję zapoznać się z historią opowiedzianą na kartach jednej z najgłośniejszych powieści Króla Horroru, a mianowicie z „TO”. Koszmar, który rozegrał się w kingowskim miasteczku Derry w stanie Maine w 1957 roku, powrócił dokładnie po dwudziestu siedmiu latach zmuszając głównych bohaterów powieści, będących już dorosłymi ludźmi, do ostatecznego stawienia mu czoła. Podobnie rzecz się ma w „Jednej krwi” Stefana Dardy. Pomiędzy wydarzeniami, które miały miejsce w dzieciństwie Wieńczyka, a tymi, które na powrót stają się jego udziałem, mija ni więcej, ni mniej jak właśnie dwadzieścia siedem lat.

Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę zainteresować was najnowszym dziełem Stefana Dardy i że jeśli nadarzy się ku temu okazja, nie będziecie długo zastanawiać się, czy warto przeczytać „Jedną krew”, tylko po prostu to zrobicie. Sama tymczasem pomyślę nad tym, że może już najwyższa pora sięgnąć po te jego dzieła, które od tak dawna czekają na swoje pięć minut wśród książek, które kupiłam z myślą o przeczytaniu ich w przyszłości. Zdaje się, że chyba nadszedł ten czas i pora nadrobić zaległości…

„Człowiek bywa kowalem swojego losu, a czasem też kowalem losu innych. Pamiętając o tym, warto wiedzieć, komu i w jaki sposób przywalić młotem.” – s.414

Wydawnictwo: Videograf
Rok wydania: 2020
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 416
ISBN: 978-83-7835-741-4

1Shares