Recenzja przedpremierowa: „Grzechót” – Maciej Lewandowski – PATRONAT MEDIALNY

O tym, że autorzy niejednokrotnie czerpią garściami z twórczości innych pisarzy, których historie stanowią dla nich inspirację do stworzenia czegoś własnego, zaprezentowania czytelnikom opowieści na swój sposób niepowtarzalnej i wartej uwagi, wiadomo nie od dziś. Nie każdemu rzecz jasna się ten zabieg udaje i zamiast czegoś świeżego, otrzymujemy tzw. odgrzewany kotlet, którego lektura ostatecznie okazuje się być jedynie stratą czasu i wielkim rozczarowaniem.

Dlaczego o tym w ogóle wspominam? Bowiem Maciej Lewandowski („Splątanie”, „Cienie Nowego Orleanu”) zdecydował się zaryzykować i oddać czytelnikom swą nową powieść zatytułowaną „Grzechót”, podczas lektury której czuć będą oni echa innych znanych im literackich dzieł. I to bynajmniej nie tych miałkich i byle jakich, a prawdziwych perełek, które wyszły spod pióra znamienitych pisarzy. Przyznam, że byłam mocno zaskoczona odnajdując w jego najnowszej historii nawiązania do „NOS4A2” Joe’go Hilla, czy też „TO” Stephena Kinga, a także „Letniej nocy” Dana Simmonsa. A jakby tego było mało została ona mocno powiązana z naszymi własnymi rodzimymi legendami dotyczącymi krążącej ulicami polskich miast oraz wsi, tuż po zapadnięciu zmroku, czarnej wołgi, z którą spotkanie zazwyczaj kończyło się tragicznie – w szczególności dla dzieci.

„Wołga była plątaniną tajemnic, niedomówień oraz masy urwanych tropów, plotek i miejskich legend.”

A wszystko zaczyna się dość niewinnie. Zwykła zabawa trojga przyjaciół podczas letnich wakacji, w czasie której jedno z nich zmuszone jest wejść na teren należący do człowieka, o którym w miasteczku krążą przeróżne, mało pochlebne opinie, plus naturalna, dziecięca ciekawość doprowadzają do tego, że z dnia na dzień przebudza się coś, co od wielu, wielu już lat pozostawało w głębokim uśpieniu, skryte w starej, zapomnianej przez wszystkich szopie. Teraz jednak, na nowo poczuwszy smak krwi, postanowiło raz jeszcze wyruszyć na łowy.

„W cieple lata, skąpany w absolutnej ciszy starej stodoły samochód wydawał się zupełnie nieszkodliwą pamiątką dawnych dni. (…) To, czym był naprawdę, wymykało się ludzkiemu umysłowi.”

I nagle zwyczajne wakacje, podczas których grupka dzieciaków miała przeżywać niezapomniane przygody ganiając się po lasach i wydmach, czy też po prostu oglądać filmy i grać w gry do białego rana, przeradza się w prawdziwą walkę o przetrwanie, podczas której zmuszeni oni będą do stawienia czoła nie tylko demonicznemu czarnemu autu na powrót krążącemu ulicami miasteczka, ale przede wszystkim krwiożerczym i przerażającym siłom czającym się w cieniach.

„To coś z nim igrało. Z nimi wszystkimi, sycąc się i napawając ich strachem.”

Niech was nie zmyli to, iż głównymi bohaterami tej powieści są dzieci. Nie jest to bowiem w żadnym wypadku historia z dreszczykiem skierowana do młodych czytelników. O nie! „Grzechót” to rasowa powieść grozy, w której ożywają stare legendy i budzą się z dawien dawna uśpione upiory, a niepokój oraz napięcie towarzyszą zarówno bohaterom opowieści, jak też czytelnikowi od pierwszej do ostatniej strony. I choć bywają momenty wytchnienia, to jednak ciągle czuć będą oni oddech zła czającego się tuż za rogiem, skrytego w mroku, z dala od kręgu światła.

Czy odważycie się wkroczyć do tego świata, aby wraz z głównymi bohaterami powieści stawić czoła wymykającym się rozumowi siłom oraz przekonać się, komu uda się wyjść z tej walki zwycięsko, a kto zmuszony będzie ponieść największą ofiarę? Zapewniam was, że warto to zrobić – czeka bowiem na was niezapomniana przygoda!


Doceniasz mój wkład w promowanie czytelnictwa? Możesz mnie wspierać ?


Opisywana książka jest egzemplarzem recenzenckim.
Wydawnictwo nie miało wpływu na moją ocenę i treść recenzji.
Za książkę dziękuję wydawnictwu Mięta

Pamiętaj: #czytajlegalnie !
⏬ książkę kupisz np. tu ⏬


1Shares