„To” Stephena Kinga chodziło za mną od dawna. Czaiłam się i czaiłam na tę powieść, ale jakoś ciągle odkładałam jej lekturę na później – w myśl zasady, że książka nie zając, nie ucieknie. Gdy pojawiła się informacja o nadchodzącej wielkimi krokami premierze najnowszej ekranizacji tej historii w reżyserii Andresa Muschiettiego, a w międzyczasie również wzmianka o wydaniu wznowienia powieści przez wydawnictwo Albatros w twardej, filmowej okładce i tłumaczeniu Roberta Lipskiego, uznałam, iż przyszła pora, bym zmierzyła się z „To” – sprawdziła, czy faktycznie zasługuje ono na miano jednej z najbardziej przerażających historii w dorobku autora (dzięki której nota bene ugruntował on sobie pozycję jako autor powieści grozy).
Derry w stanie Maine. W 1957 roku podczas powodzi doszło tu do tragedii – zginął mały chłopiec. Wydarzenie to rozpoczęło serię brutalnych zbrodni zakończoną rok później, kiedy to grupka przyjaciół tworząca Klub Frajerów stanęła do konfrontacji z TO – bliżej nieokreśloną istotą, potrafiącą przybrać najróżniejsze kształty rodem z najgorszych koszmarów rodzących się w ludzkim umyśle.
„To wszystko było jak sen, który stał się jawą. A kiedy sny stawały się jawą, wymykały się spod władzy śniącego i nabierały mocy do niezależnego działania, mocy, która mogła być zabójcza.”
Udało im się ujść z życiem z tej walki. A potem wszyscy złożyli obietnicę, że powrócą, jeżeli znów coś się stanie, i rozprawią się z To raz na zawsze.
Mija dwadzieścia siedem lat i koszmar w Derry rozpoczyna się od nowa. TO powróciło i ponownie zbiera krwawe żniwo. Przyszedł czas, by członkowie Klubu Frajerów odpowiedzieli na wezwanie i spełnili obietnicę złożoną w dzieciństwie. Tylko czy będą oni wstanie na powrót odnaleźć w sobie dziecięcą wiarę, lojalność i odwagę, które wypełniały ich przed laty, aby stawić czoła Złu i tym razem ostatecznie je pokonać?
„Zabawimy się! Powróćcie do Derry, zobaczymy, czy pamiętacie najprostszą rzecz – jak to jest być dzieckiem, pokładać ufność w wierze i jednocześnie bać się ciemności.”
Co świadczy o sile powieści „To”? Dlaczego tak bardzo przeraża? Będąc świeżo po lekturze książki jestem chyba w stanie odpowiedzieć na te pytania.
Autor stworzył niezwykle spójną i wiarygodną rzeczywistość, w której rozgrywa się opowiedziana przez niego historia. Następnie wplótł w nią element zła, niewyobrażalnego zła, które u niego przybrało postać klauna Pennywice’a. Ktoś mógłby spytać, dlaczego akurat klauna? Odpowiedź, moim zdaniem, jest zupełnie prosta. Nie wiadomo, kto tak naprawdę kryje się pod jego maską. Prawdziwe rysy człowieka skrywa starannie wykonany makijaż, bądź też gotowe przebranie. A zło potrafi przybrać różne oblicze. Tak samo jest z klaunem Pennywice’m – może być kimkolwiek i czymkolwiek zechce, może przybrać dowolny kształt, taki, który pozwoli mu przerazić swoją ofiarę i tym samym zatriumfować nad jej życiem.
Kolejna sprawa, to fakt, iż Stephen King opiera swoją historię na lękach, które nie są nam obce, takich, które towarzyszą większości z nas od najmłodszych lat.
„Już od wczesnego dzieciństwa wpaja się nam, że kiedy w głębokim, mrocznym lesie napada cię potwór, to rzecz jasna, po to, aby cię pożreć. Być może to ostatnia rzecz, jaką potrafimy sobie wyobrazić. A czyż potwory nie żywią się tak naprawdę naszą wiarą? (…) A któż wierzy bardziej niezachwianie aniżeli małe dziecko?.”
Jest jednak pewna różnica. Stephen King potęguje te wszystkie nasze lęki, kłębiące się głęboko w naszej podświadomości, do granic możliwości, przez co są one w stanie przerazić już nie tylko dziecko, ale również osobę dorosłą. Dlatego też, kiedy czytamy powieść i śledzimy kolejno następujące po sobie wydarzenia, kiedy z każdą kolejną stroną coraz bardziej narasta napięcie i zbliża się nieuchronnie czas ostatecznej konfrontacji, ludzka wyobraźnia działa na najwyższych obrotach i sprawia, że wraz z bohaterami powieści czujemy strach i niepokój na myśl o tym, co nas czeka i jak to wszystko się zakończy.
„Obie ręce oparłszy o poręcz drewnianą, rzekł z uporem, że ducha zobaczył dziś rano.”
I bohaterowie. Z jednej strony członkowie Klubu Frajerów: stale jąkający się Bill Denbrough, Stan Uris ze swym wielkim żydowskim nosem, gruby niczym Moby Dick Ben Hanscom, wiecznie posiniaczona i popalająca Beverly Marsh, czarnoskóry Mike Hanlon, okularnik i cwaniaczek z niewyparzoną gębą Richie Tozier oraz słabowity hipochondryk Eddie Kaspbrak. Po przeciwnej stronie obozu stoi brutalny Henry Bowers wraz ze swoimi kumplami, który nie raz i nie dwa uprzykrzy życie tym pierwszym. Wszyscy oni są wielowymiarowi, różnorodni i przede wszystkim wiarygodni. Wzbudzają prawdziwe emocje. Do jednych czujemy sympatię i solidaryzujemy się z nimi, drudzy wywołują w nas negatywne uczucia i po prostu źle się im życzy.
Nie można też zapomnieć o niesamowitym klimacie powieści. Z jednej strony mamy niepowtarzalną atmosferę małego miasteczka, w którym dzieją się straszne rzeczy, a którego mieszkańcy zdają się ich w ogóle nie dostrzegać – a przynajmniej nie w stopniu, w jakim powinni. Z drugiej zaś jest to potęgujące się z każdą przewracaną stroną uczucie grozy towarzyszącej głównym bohaterom. Stephen King snuje swą opowieść powolutku, opowiada stopniowo o wydarzeniach z przeszłości, przedstawia każdego ze swoich bohaterów z osobna, ale my wiemy, że to wszystko prowadzi do nieubłaganego finału, że już niebawem stanąć będą oni musieli do walki, z której być może nie uda im się ujść z życiem. I czekamy… a groza narasta.
A do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt, iż powieść ta dotyka niezwykle trudnych tematów – ostracyzmu społecznego, stopniowego popadania w obłęd, przemocy w rodzinie czy nietolerancji rasowej. Zmusza też do refleksji, jak chociażby nad tym, z czym wiąże się dorosłość i co oznacza ludzka śmiertelność.
„(…) dobra opowieść nigdy nie umiera – jest zawsze przekazywana z pokolenia na pokolenie.”
Tak jak i „To” Stephena Kinga. Nic więc dziwnego, że po powieść tę tak chętnie sięgają kolejni czytelnicy i że doczekała się ona w 1990 roku przeniesienia na mały ekran w formie dwuodcinkowego serialu w reżyserii Tommy’ego Lee WalLance’a, a w tym (po 27 latach… przypadek?) pełnometrażowej ekranizacji w reżyserii Andresa Muschiettiego bijącej wszelkie rekordy – tak popularności, jak i kasowe.
Na koniec słów kilka o wydaniu najnowszego wznowienia powieści „To”. Książka ma twardą, filmową okładkę i liczy sobie nieco ponad 1100 stron. Z uwagi na to swoje niestety waży, a co za tym idzie dłuższe przysiedzenie z lekturą w ręku skończyć się może jej omdleniem. Czytania nie ułatwia też stosunkowo mała czcionka (2 mm) oraz niewielkie marginesy. Słowem – swoje trzeba wycierpieć, by przebrnąć przez tę cegłę. Ale… powiem wam… ŻE WARTO! I tego się trzymajcie.
Jeśli dotąd więc nie mieliście okazji przeczytać tej książki, to nie wahajcie się dłużej, tylko czym prędzej sięgnijcie po tę powieść. Opowiedziana w niej historia jest bowiem warta każdej minuty waszego życia potrzebnej na jej poznanie. Jest ona nie tylko cudowna i magiczna, ale przede wszystkim naprawdę przerażająca. Dlatego też gorąco ją wam polecam.
Moja ocena: 6/6
Tytuł oryginalny: It
Tłumaczenie: Robert Lipski
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2017, wyd. VIII
Oprawa: twarda, filmowa
Liczba stron: 1104
ISBN: 978-83-6578-162-8