„Cienie Nowego Orleanu” – Maciej Lewandowski

„Ruszysz ciemnym szlakiem. (…) Wstęgą wijącą się przez odludzie, pośród szarych głazów rzuconych wzdłuż tego traktu zapomnianych. Ruszysz tam, aby spotkać okrucieństwo. Stara droga pośród mokradeł wiedzie ku piekłu.”

Przed wielu laty komisarz John Raymond Legrasse wziął udział w akcji na luizjańskich bagnach, podczas której przerwano makabryczne obrządki sekty parającej się okultyzmem i składającej krwawe ofiary z młodych kobiet. Mimo upływu lat nadal dręczą go realistyczne koszmary związane z tym, czego wówczas doświadczył i czego był świadkiem. A teraz przeszłość zdaje się powracać do niego w rzeczywistości…

Znalezione zwłoki kobiety, którą przed śmiercią brutalnie torturowano, budzą nie tylko wspomnienia, ale stają się początkiem prywatnej wendetty Legrasse’a pragnącego raz na zawsze zakończyć to, co przed wieloma laty odcisnęło na nim swoiste piętno i co zmusiło go do zmagania się z cieniami zalegającymi na krawędzi ludzkiego rozumu i pojmowania.

Niebawem zrozumie, że to człowiek jest największym demonem, od którego pochodzi najgorsze zło tego świata. Pojmie też, że ów świat nie jest do końca taki, jak się nam wydaje. Istnieją bowiem byty starsze od wszystkiego, co jest nam znane, które tylko czekają na sposobność, by móc się przebudzić z głębokiego snu…

„Cienie Nowego Orleanu” przedstawiane są jako „mieszanka horroru oraz kryminału – nie tylko dla fanów Lovecrafta”. Zarówno jeden, jak i drugi gatunek nie jest mi obcy, ba! wręcz oba należą do mych ulubionych. Nazwisko autora również obiło mi się o uszy (przed trzema laty czytałam jego „Splątanie”). A że i zarys fabuły wydał mi się ciekawy, kwestią czasu pozostawało to, kiedy sięgnę po tę książkę.

Będąc po lekturze mam względem niej mieszane uczucia. Nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że mi się podobała, jak też uznać jej za słabą pozycję. Pewne kwestie są w niej bowiem naprawdę dobre, inne zaś stanowią jej minusy.

Na plus z całą pewnością zasługuje to, w jaki sposób autor przedstawił Nowy Orlean. To miasto doprawdy żyje na kartach jego powieści, przesiąknięte dusznym klimatem południowych Stanów początków XX wieku. Wszechobecne są tu okrucieństwo, mordy i rozboje. Obowiązuje prohibicja, a także wyraźny podział rasowy. Autor ciekawie przedstawił ówczesną kondycję amerykańskiego społeczeństwa, a także wielokulturowość panującą w mieście stanowiącym istny kalejdoskop cywilizacyjny. Wiernie oddał realia tamtych czasów – ale tego można się było akurat spodziewać, wszak ma on historyczne wykształcenie.

Kolejnym, co przemawia za tą powieścią, są wyraźne nawiązania do prozy Lovecrafta, a także – co ciekawe – wplecenie w historię bohaterów jednego z bardziej popularnych komiksów spod skrzydeł Marvela, a mianowicie „Daredevila”.

Minusami natomiast są: główny bohater oraz sam sposób prowadzenia fabuły. Legrasse nie jest postacią, którą można polubić i której chciałoby się kibicować. Ten zbliżający się do pięćdziesiątki stary, policyjny wyga zna tylko jedną drogę wyciągania informacji od tych, do których się po nie zwróci – a mianowicie drogę siły. Jak się akurat nie bije, to nader często zagląda do kieliszka. Przyznam, że im dalej brnęłam w tę historię, tym coraz bardziej zastanawiające było dla mnie to, jakim cudem ten człowiek jeszcze funkcjonuje – obity na potęgę, przechlany i wiecznie niewyspany. Sama historia prowadzona jest prosto, z punktu A do punktu B, jak po sznureczku, po którym podąża Legrasse zdobywający kolejne strzępy informacji od tych, których zapozna ze swoim najwierniejszym przyjacielem –  kastetem. Wszystko to jest aż nazbyt proste i powtarzalne, a z czasem zaczyna się mieć tego zwyczajnie dość.  Całość aż prosi się wręcz o dopowiedzenie czegoś więcej, o wprowadzenie pewnych krzywych czy rozwinięcie kilku kwestii, jak chociażby tego, co właściwie stało się z bliskimi komisarza , albo skąd u niego wzięła się lalka o imieniu Klara.

Przyznam szczerze, że mając w pamięci poprzednią powieść autora, po „Cieniach Nowego Orleanu” spodziewałam się czegoś więcej. Być może postawiłam im zbyt wysoką poprzeczkę, przez co nie udało im się sprostać moim oczekiwaniom? Gdyby nawet tak było, to i tak nie zmienia to faktu, iż książka ta plasuje się jako dość przeciętna lektura. A szkoda, gdyż naprawdę drzemał w niej duży potencjał. Tym razem jednak nie został on należycie wykorzystany…

Wydawnictwo: Uroboros (GW Foksal)
Rok wydania: 2019
Oprawa: miękka
Liczba stron: 350
ISBN: 978-83-280-5709-8

Zajrzyj koniecznie i tutaj: „Splątanie”

1Shares