Gdyby przeprowadzić ankietę na temat tego, czego najbardziej się boimy, podejrzewam, że sporo (jeśli nie większość) osób wskazałaby na ciemność. Jest w niej bowiem coś tajemniczego… Ciemność doskonale skrywa ludzkie lęki, które pod wpływem naszej wyobraźni ożywają i sprowadzają na nas koszmary. Tylko czy zawsze wina leży po stronie wybujałej fantazji? Film „Kiedy gasną światła” w reżyserii Davida F. Sandberga udowadnia, że niekoniecznie…
„– Wszyscy panicznie boimy się ciemności. Jako dzieci żyliśmy w przekonaniu, że coś ukrywa się w szafie albo pod łóżkiem. To poczucie zostaje z nami na zawsze. Nie ma na to rady. Film opiera się na tym prostym założeniu, co sprawia, że jest tak wyjątkowy – mówi James Wan, producent filmu „Kiedy gasną światła”. – Chyba od zawsze ludzie bali się ciemności. Nawet ja czuję ten lęk w kościach – dodaje reżyser David F. Sandberg.”
Rebecca (Teresa Palmer) zostaje wezwana do szkoły, w której uczy się jej młodszy braciszek Martin (Gabriel Bateman). Okazuje się, że chłopiec przysypiał na lekcji (i to nie po raz pierwszy), zaś do ich matki – Sophie (Maria Bello) nie można się dodzwonić. Od Martina Becca dowiaduje się, że z mamą jest coraz gorzej – odstawiła leki i dziwnie się zachowuje, zaś jemu samemu nie daje spać tajemnicza istota skrywająca się w mroku. Wkrótce ona sama doświadcza spotkania z bytem, o którym wspominał brat i przypomina sobie, iż miała już z nim do czynienia, kiedy sama była mała. Czyżby zatem nie była to jedynie dziecięca wyobraźnia? A jeśli nie, to kim bądź czym jest owa prześladująca ich rodzinę istota i jak sobie z nią poradzić?
„Kiedy gasną światła” należy do tego typu horrorów, które straszą widza poprzez grę świateł i ciemności, jak też zwyczajne jump scare, których w filmie (o ile się nie pomyliłam oglądając) jest siedem, z czego dwa już na samym jego początku.
Pomysł na fabułę, jak i pierwsze minuty filmu dawały nadzieję na całkiem niezłe kino grozy. I tak jest w istocie, choć mogło być o wiele lepiej. O ile bowiem na początku owa tajemnicza, przerażająca istota kryjąca się w mroku i atakująca bohaterów, gdy tylko zgasną światła, potrafiła zaintrygować, o tyle później, kiedy Becca zaczęła grzebać w przeszłości, by czegoś więcej się o niej dowiedzieć, przestała zaskakiwać, a nawet przerażać.
Jeśli chodzi o grę aktorską to w większości wypadków wygląda ona nieźle. Nie przekonała mnie do siebie odtwórczyni głównej roli – Rebecki, czyli Teresa Palmer. W większości scen wygląda zaskakująco nienagannie (włączając w to idealną fryzurę i makijaż), co dziwnie wygląda w przypadku horroru i trwającej walki o życie.
Maria Bello zagrała poprawnie, dobrze oddając obraz kobiety samotnie wychowującej syna, zmagającej się z depresją i stanami lękowymi wywołanymi zarówno stratą męża, jak też obecnością tajemniczej istoty w jej domu.
Pozytywnie natomiast zaskoczył mnie najmłodszy z aktorów, czyli Gabriel Bateman wcielający się w rolę Martina. Dzieciak gra naprawdę przekonująco i potrafi zaskarbić sobie sympatię widza.
Przyjemnie też patrzyło się na odtwórcę roli chłopaka Becki – Breta, czyli Alexandra DiPersię, który wnosi do filmu nieco humorystycznych jak i romantycznych akcentów. Doprawdy rozbroiły mnie scena ze skarpetkami, jak i ta z telefonem komórkowym 😉
Warto wspomnieć o tym, iż pomysł na film reżyser wykorzystał pierwotnie w swojej krótkometrażówce o tym samym tytule z 2013 roku. Łącznikiem pomiędzy jednym a drugim jest postać kobiety, która w obrazie sprzed kilku lat odgrywa główną rolę, zaś w filmie pełnometrażowym pojawia się na samym początku.
„– Jeśli odłoży się na bok elementy charakterystyczne dla horroru i spojrzy na samych bohaterów, dostrzeże się obraz rodziny, której członek walczy z chorobą, oraz jak ta sytuacja oddala od siebie kochających się ludzi. – wyjaśnia producent Lawrence Grey”
I jeśli faktycznie spojrzy się na ten film od tej strony, to wyraźnie widać to, o czym wspomniano powyżej. Odejście pierwszego męża Sophie (powód prawie że do samego końca nie jest jasny), a także dziwne wydarzenia z dzieciństwa Becki sprawiły, że pomiędzy kobietami powstał rozłam, który na wiele lat rozdzielił matkę z córką Dopiero teraz, kiedy problemy dotyczyć zaczęły Martina, Rebecca decyduje się wrócić do domu, by stawić czoła nie tylko chorej matce, ale też własnym lękom.
– Myślę, że ten film ma potencjał, aby nastraszyć ludzi, ponieważ lęk przed ciemnością to tak naprawdę lęk przed nieznanym, a w tym sensie jest lękiem, który odczuwa każdy z nas. Nie wiesz, co kryje się pod osłoną ciemności, ani czy może po ciebie przyjść. Może okaże się tak przekonujący jak „Szczęki”, tyle że zamiast bać się wejść do wody, ludzie będą się bali zgasić światło – dodaje reżyser David F. Sandberg.
„Kiedy gasną światła” w ostateczności okazał się być całkiem niezłym, klimatycznym filmem, który może i mnie nie przeraził (trudno jest mnie bowiem przestraszyć), ale też i nie zanudził na śmierć. Ma ciekawy, choć nie nowatorski, pomysł na fabułę, a aktorzy w większości wypadają pozytywnie. Na tle tego, czym ostatnimi czasy raczą nas producenci horrorów, „Kiedy gasną światła” wypada nie najgorzej. Warto go obejrzeć chociażby dla Gabriela Batemana, jak i drugiego dna tegoż filmu.
Tytuł oryginalny: Lights Out
Gatunek: horror
Czas: 81 min
Produkcja: USA
Premiera: świat 8.06.16, Polska 22.07.16
Reżyseria: David F. Sandberg
Scenariusz: Eric Heisserer
Muzyka: Benjamin Wallfisch
Dystrybucja: Warner Bros. Entertainment