„Wściekła skóra” – Agnieszka Miklis

„Świat nie jest bezpieczny. Życie nie jest kolorową makatką z wyhaftowanym na niej niemieckim słowem „gemütlich”. Życie częściej bywa wstrętne i bolesne i właściwie byłoby nie do wytrzymania, gdyby nie te wszystkie „republiki poddywanowe”, wszystkie te Śródziemia, Narnie czy nieistniejące hrabstwa, stworzone na potrzeby oddechu.”

Coś na ten temat wie Roswita Rein, która pewnego dnia, pod wpływem nieprzyjemnego wydarzenia, które było jej udziałem, podejmuje decyzję, aby opuścić nie tylko dom rodzinny, ale też ojczyznę i wyjechać do Holandii, aby tam, podobnie jak inni gastarbeiterzy, znaleźć zatrudnienie i zarobić na przyszłe życie. Tak trafia do Noord Reisen (położonego w leśnej głuszy ośrodka będącego miejscem zakwaterowania dla podobnych do niej przybyszów z Polski) i domku, który przez najbliższe miesiące przyjdzie jej dzielić z podstarzałym małżeństwem oraz atrakcyjną i świadomą swego seksapilu Tanią Konecki.

To właśnie ta ostatnia nie tylko zwróci uwagę Roswity, ale stanie się dla niej kimś w rodzaju przyjaciółki oraz wyznacznika tego, kim sama chciałaby się stać w przyszłości. Dlatego też kiedy Tania nagle przepada bez wieści, Roswita postanawia zrobić wszystko, co tylko w jej mocy, aby ją odnaleźć. Nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, iż już niebawem natrafi na ślad skrzętnie skrywanych tajemnic, przez które ściągnie na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo…

Brzmi intrygująco? A jakże! Sama przeczytawszy zarys fabuły doszłam do wniosku, że oto znalazłam dla siebie historię, która powinna mi się naprawdę spodobać. Przynajmniej wszystko na to wskazywało. Nie przejęłam się nawet tym, iż jej autorka jest debiutantką w literackim świecie – przecież zdarzało mi się nie raz i nie drugi przeczytać książkę początkującego pisarza, która w ostatecznym rozrachunku okazywała się być o wiele bardziej wartościowa od dzieł wychodzących spod pióra znanych i uznanych autorów. Dlaczego więc tym razem miałoby być inaczej, prawda? Zasiadłam więc do lektury pełna entuzjazmu i nadziei, które – niestety – w miarę upływu czasu oraz przeczytanych przeze mnie stron powieści topniały niczym kostki lodu brutalnie wyłożone w pobliże źródła ciepła.

Z debiutantami często bywa tak, że lubią przeginać – w jedną bądź w drugą stronę. Część z nich swych pierwszych dzieł nie dopieszcza, nie dopracowuje pod jakimś względem, przez co po przeczytaniu ich czytelnik ma wrażenie, że jednak czegoś w nich zabrakło, że to i tamto można by bardziej doszlifować, albo któryś z wątków bardziej rozwinąć, aby całość była bardziej interesująca i przekonująca. Druga grupa początkujących pisarzy z kolei robi na odwrót – przeładowuje swoje pierwsze historie mnogością wątków, nadmiarem informacji, zbytnią szczegółowością oraz rozwlekłymi opisami wszystkiego, co tylko możliwe. Agnieszka Miklis poszła właśnie w tę stronę – przepełnienia swej opowieści pod każdym możliwym względem, czego konsekwencją stało się to, iż lektura tej książki nie była dla mnie ani przyjemna, ani satysfakcjonująca, a zamiast tego stała się przysłowiową drogą przez mękę, podczas której z wytęsknieniem wyczekiwałam momentu, kiedy w końcu się ona skończy.

Gdyby tę historię nieco przefiltrować… ograniczając chociażby te wszechobecne opisy oraz dygresje z życia dosłownie każdej postaci występującej na kartach tej powieści… wówczas książka ta miałaby naprawdę sporą szansę na to, iż odebrałabym ją w zupełnie inny sposób, a i na koniec mogłabym spokojnie rzec, że była ona całkiem niezła.

Jednak pojawiło się w niej jeszcze coś, co mocno zaważyło na tym, że nie zdołała ona do mnie trafić – mianowicie sposób, w jaki ukazani zostali tu nasi rodacy w oczach Holendrów; i to nie tylko ci, którzy akurat znaleźli zakwaterowanie w Noord Riesen, ale wszyscy mający polskie korzenie.

„Dziewczyna, którą obserwował, była jednak czymś gorszym od tamtego zabiedzonego Murzyniątka, spoglądającego z ekranu telewizora. Pochodziła ze Wschodu, z Polski, a tym samym w oczach wielu Holendrów uosabiała dno. (…) z Polaków kpiono w żywe oczy, gazety prześcigały się w opisach ich pijackich wyczynów, a w amsterdamskich sklepikach niesłabnącym powodzeniem cieszyły się koszulki z napisem: „Głupi jak Polak”. (…) to był tępy naród, zacofany (…).”

To zaledwie jeden przykład opisu naszych rodaków, jaki znaleźć można na kartach powieści Miklis. A zapewniam was – jest tego o wiele więcej! Wyłania się z nich obraz Polaka brudnego, niedouczonego i pazernego, który nie zasługuje nawet na miano bycia człowiekiem. Naprawdę nie wiem, co przez to chciała osiągnąć autorka… Jeśli o mnie chodzi to poczułam jedynie wstyd i zażenowanie – ale nie dlatego, że tacy faktycznie jesteśmy jako naród, ale dlatego, iż w ten a nie inny sposób, tak bardzo podkolorowany (bo nie wierzę, że faktycznie ma ona o nas takie zdanie), Agnieszka Miklis nas ukazała na kartach swej debiutanckiej powieści.

A szkoda, naprawdę szkoda, gdyż ta historia miała spory potencjał. Nie dość, że sama kryminalna intryga została naprawdę dobrze przemyślana i jest interesująca, to na dodatek historia ta niesie w sobie wiele prawd o nas samych – o naszym człowieczeństwie, najskrytszych marzeniach, motywacjach do działania, o tym, co tak naprawdę ma wpływ na to, jakimi stajemy się w przyszłości ludźmi i że pod płaszczykiem piękna skrywać się może najprawdziwsza zgnilizna oraz zło w najczystszej postaci.

Na koniec wspomnę jeszcze tylko o tym, iż książka, którą miałam okazję przeczytać, jest drugim wydaniem dzieła Agnieszki Miklis. Po raz pierwszy ukazało się ono w 2013 roku i – jak widzicie na załączonej obok grafice – miało zupełnie inną okładkę. „Wściekła skóra” otrzymała nagrodę WARTO – Wrocławskie Artystyczne Odkrycie – przyznawaną przez „Gazetę Wyborczą” i że w tym roku ukaże się kolejna książka Miklis pt. „Pstrągi” opowiadająca nową historię, w której w głównej roli wystąpi bohaterka „Wściekłej skóry” – Roswita Rein.

 

 

Wydawnictwo: Videograf
Rok wydania: 2019, wyd II
Oprawa: miękka
Liczba stron: 528
ISBN: 978-83-7835-739-1


1Shares