Czasami wystarczy dosłownie chwila, jedna podjęta pod wpływem impulsu decyzja, by nasze życie już nigdy nie było takie samo…
Przekonuje się o tym Richard Mayhew, główny bohater powieści „Nigdziebądź” Neila Gaimana. Jednego dnia miał wszystko to, co dla wielu innych osób stanowić mogłoby sens ich życia i sprawiać, że byliby szczęśliwymi ludźmi – mieszkanie, dobrą pracę z widokami na awans oraz kochającą kobietę u swego boku, z którą pragnął spędzić resztę życia. Następnego dnia znalazł na chodniku ranną dziewczynę, obok której – niczym dobry Samarytanin – nie potrafił przejść obojętnie i postanowił jej pomóc. I nagle wszystko się zmieniło…
„W dzieciństwie Richarda dręczyły koszmary senne, w których po prostu nie istniał. Nieważne, jak głośno się zachowywał i co robił – nikt go nie dostrzegał. Teraz zaczynał się czuć podobnie.”
Taksówkarze na ulicy go nie zauważają. W pracy nie ma jego biurka. Narzeczona oraz znajomi go nie poznają. Zaś po powrocie do mieszkania okazuje się, że wystawione zostało ono na sprzedaż.
Szukając odpowiedzi, Richard trafia do miejsca, o którego istnieniu dotąd nie miał pojęcia – Londynu Pod. U boku dziewczyny o imieniu Drzwi oraz Markiza de Carabasa przemierzać będzie mroczne i pełne tajemnic miejsca, uważając na czające się na każdym kroku niebezpieczeństwa i próbując znaleźć sposób na odzyskanie swojego życia. Tylko czy jest to aby jeszcze w ogóle możliwe…?
„Nigdziebądź” jest powieścią z gatunku urban fantasy, zaadaptowaną ze scenariusza serialu telewizyjnego pod tym samym tytułem, wydaną po raz pierwszy przed dwudziestu laty i od tego czasu wielokrotnie wznawianą i udoskonalaną. Wydanie, które trafiło w me ręce, jest ósmym, które pojawiło się na naszym rynku oraz, zgodnie ze słowami autora, najprawdopodobniej ostateczną wersją tej powieści. Łączy ono nie tylko pierwotne teksty – angielski oraz amerykański, ale też usunięto z niego kilka zbędnych, wg autora, rzeczy oraz dodano na końcu opowiadanie „O tym, jak markiz odzyskał swój płaszcz”, zaczęte przez Gaimana w 2002 roku, a dokończone ponad dziesięć lat później. Jego akcja przenosi czytelnika raz jeszcze do Londynu Pod, by przybliżyć mu przemilczane dotąd wydarzenia, które rozegrały się w trakcie historii opowiadającej o losach Richarda Meyhew.
Jeśli zaś chodzi o samą powieść, to przyznać muszę, iż jest ona po prostu niesamowita. Wszystkie pochwały, z którymi dotąd spotkałam się na jej temat, w żadnym wypadku nie są przesadzone. Neil Gaiman zabiera nas do niezwykłego, podziemnego świata, zamieszkanego przez ludzi, którzy zniknęli w jego szczelinach, oraz niespotykane istoty, takie jak chociażby anioł Inslington czy najprawdziwsza Bestia w labiryncie. Do świata dziwnego i całkowicie oderwanego od rzeczywistości, w którym człowiek na każdym kroku zastanawia się, czy aby nie zwariował, i który z każdą kolejno przewracaną stroną powieści wciąga go coraz bardziej i bardziej, nie pozwalając się od niego uwolnić.
Ale nie tylko to, co otacza głównego bohatera jest niesamowite. Tacy są też i inni bohaterowie, których spotyka na swej drodze. Dziewczyna o imieniu Drzwi, przez którą Richard trafia do Londynu Pod, posiada niezwykłą zdolność – potrafi otworzyć wszystko to, czego dotknie i stworzyć drzwi nawet tam, gdzie ich pierwotnie nie było. Markiz de Carabas mimo tego, że bywa obojętnym, niezaangażowanym, wiecznie ironicznym człowiekiem, jest doprawdy lojalnym i pomocnym towarzyszem podróży, którego nie sposób nie polubić. Jest i Łowczyni, wielka oraz sławna wojowniczka i strażniczka, o której w Londynie Pod krążą legendy i której samo imię wystarczy, by odstraszyć potencjalnych złoczyńców. Interesującą postacią jest również Stary Bailey, starzec mieszkający na dachach budynków Londynu Nad, specjalizujący się w sprzedaży złapanych przez siebie ptaków oraz zasłyszanych informacji. W powieści fantasy nie mogło zabraknąć czarnych charakterów, spośród których najbardziej wyróżnia się duet płatnych zabójców Croup – Vandemar. Pierwszy z nich jest nad wyraz elokwentny, swym zachowaniem przypomina lisa. Drugi z kolei, choć nie potrafi się tak dobrze wysławiać jak jego towarzysz, jest niebywale okrutny, a do tego wiecznie głodny… Razem stanowią osobliwą, często ironizującą i uzupełniającą się na każdym kroku parę, której nie sposób zapomnieć – chociażby z uwagi na ich dość niecodzienne poczucie humoru.
„- Proszę nie myśleć o nas jak o mordercach i podrzynaczach gardeł, panienko – mówił właśnie lekko. – Jesteśmy raczej agencją towarzyską.
– Tyle że bez biustów – uzupełnił pan Vandemar.”
Jedyny minus, który zauważyłam, to okładka najnowszego wydania tej powieści. Bo choć jest twarda i doprawdy piękna (te brokatowe, mieniące się akcenty <3), pozostają na niej ślady palców, które niestety wyglądają mało estetycznie.
Podobno jednak książki nie należy oceniać po jej okładce, a jedynie po wnętrzu, które skrywa. A to, jeśli chodzi o „Nigdziebądź” Neila Gaimana, jest doprawdy godne uwagi każdego miłośnika fantastyki oraz wszystkich tych czytelników, którzy po prostu pragną przeżyć niezapomnianą podróż po niebywałym i zaskakującym na każdym kroku świecie, do którego zapragną jeszcze nie raz w przyszłości powrócić.
Moja ocena: 6/6
Tytuł oryginalny: Neverwhere
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2016, wyd. VIII
Oprawa: twarda
Liczba stron: 384
Dodatki: opowiadanie „O tym, jak markiz odzyskał swój płaszcz”
ISBN: 978-83-7480-662-6
„Nigdziebądź” kupisz w księgarni, w kategorii „nowości„