„Klątwa Salem” (A Haunting in Salem, 2011)

Miasteczko Salem w hrabstwie Essex, w stanie Massachusetts, w USA chyba każdemu kojarzy się z jednym – procesem czarownic z 1692 roku, który zapoczątkował sławę miasta jako ośrodka zarówno turystyki, jak i kultury. Nic więc dziwnego, że miasto to pojawia się niejednokrotnie zarówno w literaturze jak i w filmie jako miejsce, w którym rozgrywa się jakaś opowieść grozy. Nie inaczej było z przypadku „Klątwy Salem”, filmu w reżyserii Shane’a Van Dyke’a, który miałam jakiś czas temu okazję obejrzeć. Jedno mogę powiedzieć wam o nim już teraz: po zakończonym seansie słowo „horror” nabrało dla mnie zupełnie nowego znaczenia…

Historia rozpoczyna się dość ciekawie, bowiem od zamordowania prawie całej rodziny zamieszkującej jeden z domów w Salem. Kilkadziesiąt lat później do tegoż samego domu, który przez ten cały czas obrósł legendą i o którym krążyły w okolicy najprzeróżniejsze historie, sprowadza się Wayne Downs (Bill Oberst Jr.), który ma objąć w mieście urząd szeryfa. Towarzyszą mu jego żona Carrie (Courtney Abbiati) oraz dwoje nastoletnich dzieci Ali (Jenna Stone) i Kyle (Nicholas Harsin).

Pierwsza moja myśl? Za chwilę pewnie wyjdę na osobę małostkową i zwracającą uwagę na powierzchowność, ale pomyślałam sobie: co Carrie widziała w swoim mężu godząc na bycie z nim? No bo chyba przyznacie, że Bill Oberst Jr. do najprzystojniejszych nie należy 😉

Ale to tylko taka dygresja. Wróćmy do filmu. Zatem wprowadzili się, a jako że film jest z gatunku horroru, niebawem zacząć się musiały dziać dziwne rzeczy… Nic nadzwyczajnego i odkrywczego, raczej to, co zwykle w tego typu historiach – niepokojące dźwięki, znikające bądź też samo przestawiające się przedmioty itd. W pewnym momencie, kiedy kolejne wydarzenia i odkrywane przez Wayne’a rzeczy zaczęły odbijać się na jego zachowaniu, nasunęło mi się skojarzenie z ekranizacją „Lśnienia” Stephena Kinga z Jackiem Nicholsonem w roli głównej. Jak nic czekałam na moment, kiedy urwie się z łańcucha i pozabija swoich bliskich 😉 Okazało się jednak, że historia ta miała się potoczyć zupełnie inaczej, niż myślałam…

Dlaczego więc, kiedy spojrzycie na sam dół i ujrzycie końcową notę w postaci gwiazdek, oceniłam ten film tak nisko? Może dlatego, że nie ma w nim nic wartego uwagi. Dosłownie nic. Może poza jednym całkiem sympatycznym jump scarem w sypialni głównego bohatera. Cała reszta… jest po prostu żenująca – począwszy od gry aktorów, bo całą masę absurdów, które zaserwowali widzowi twórcy tego filmu. Przykład tego ostatniego: budzisz się w środku nocy, bo słyszysz hałas i idziesz sprawdzić, skąd dochodzi. Wychodząc do ogrodu nawołujesz ogrodnika, bo przecież facet nie ma własnego domu i rodziny, a zamiast tego w środku nocy pielęgnuje twoje krzaczki i drzewka. Albo inny: matka koi córkę w jej pokoju – za oknem jest ciemno jak za przeproszeniem w dupie; za chwilę schodzi do ogrodu, by porozmawiać z mężem, a na dworze ledwo zmierzcha.

Oprawa muzyczna i dźwiękowa, za którą odpowiedzialny jest Chris Ridenhour, również pozostawia wiele do życzenia… Wystarczy że powiem, iż to, co nawiedza dom brzmi, jakby komuś założono maskę przeciwgazową, przez którą ma problemy z oddychaniem 😉

Na samym początku wspomniałam, że po obejrzeniu „Klątwy Salem” słowo „horror” nabrało dla mnie nowego znaczenia. Otóż to nie był horror jako gatunek filmowy, ale horror jako przeżycie – dla mnie, że moje biedne oczy zmuszone były obejrzeć coś tak marnego, tandetnego, pozbawionego sensu i jakiejkolwiek logiki. Coś na co absolutnie nie warto poświęcać czasu i uwagi. Dlatego też jeśli kiedykolwiek natkniecie się na ten tytuł, omijajcie go szerokim łukiem! I ostrzeżcie swoich bliskich, niech też będą czujni i nie dadzą się zwieść ciekawie zapowiadającej się historii.

Tytuł oryginalny: A Haunting in Salem
Gatunek: horror
Czas: 86 min
Premiera: 2011
Reżyseria: Shane Van Dyke
Scenariusz: H. Perry Horton
Obsada: Bill Oberst Jr, Courtney Abbiati,
Jenna Stone, Nicholas Harsin
Muzyka: Chris Ridenhour

1Shares