„Florence Grace” – Tracy Rees

„Wydawało się, że w Braggenstones zawsze będzie wiał wiatr, padał deszcz, że wzgórza zawsze będzie zasnuwała mgła. Że przybędzie nam lat, wstąpimy w związki małżeńskie, będziemy uprawiać ziemię i sprzedawać jej plony, i tak dalej, i tak dalej, aż do końca świata. Ale nie ma czegoś takiego jak „zawsze”.

Na własnej skórze przekonała się o tym nastoletnia Florence Buckley, która – choć wiodła ubogie życie w jednej z kornwalijskich wsi wraz ze swą babką, była naprawdę szczęśliwa. Otoczona bliskimi jej ludźmi oraz wrzosowiskami, na których czuła się wolna, nie potrzebowała niczego więcej od życia. Jednakże wszystko uległo zmianie, gdy jej babcia w znaczący sposób podupadła na zdrowiu. Przed śmiercią wyjawiła wnuczce prawdę na temat jej korzeni – tego, że należy do rodziny Grace’ów, od pokoleń należącej do śmietanki towarzyskiej, której nigdy niczego nie brakowało. I teraz Florrie ma się do nich udać…

„(…) czułam tylko, że stoi przede mną wiele wyzwań i że prawie na pewno nie dam sobie rady.”

Przekroczywszy próg Helikonu – rodowej posiadłości Grace’ów – Florence szybko zdaje sobie sprawę z tego, iż życie w tym domu w niczym nie będzie przypominało tego, które dotąd wiodła. I już nie chodzi tyle o to, że większość członków rodziny nie akceptuje jej ze względu na jej pochodzenie, dziką naturę i brak wyuczonych manier, ale o fakt, że odtąd nie może sama decydować o własnym losie. Nie jest i nie będzie wolna… tak długo, jak pozostawać będzie pod dachem Helikonu i nosić nazwisko „Grace”.

„Nigdy nie będę taka jak oni. Nienawidziłam ich wszystkich (…). Budzili we mnie całkowitą odrazę i przyrzekłam sobie, że niezależnie od wszystkiego nigdy nie będę członkiem rodziny Grace’ów. Nie dam się do tego zmusić i zawsze pozostanę Florrie Buckley.”

Jedynym, który zdaje się naprawdę rozumieć to, jak teraz czuje się dziewczyna, jest przyszły spadkobierca rodowej fortuny – Turlington Grace.

„Wcale mnie to nie dziwi. Sprowadziliśmy cię z Kornwalii do Londynu. Jesteś istotą z baśniowej krainy przeniesioną na ziemię. Dzikim kucem porwanym z wrzosowisk i zmuszonym do noszenia wędzidła. Promieniem księżycowego światła schwytanym wbrew prawom natury. Potraktowali cię okrutnie, Florrie Buckley, i jestem gotów się założyć, że chcą, byś im dziękowała.”

Przyjaźń Turlingtona i Florence stopniowo się pogłębia. Oboje zdają się czuć do siebie coś więcej, niźli to, co powinni członkowie jednej rodziny. Czy zakazana miłość do mrocznego i pełnego własnych demonów Turlingtona okaże się być dla Florence zbawienna w jakże trudnej rzeczywistości, w której praktycznie z dnia na dzień przyszło jej żyć? Czy wręcz przeciwnie – stanie się pierwszym krokiem do tego, by runęła w przepaść?

Dawno już nie sięgałam po romanse historyczne. Gdy się nad tym zastanowić, to minęło kilka dobrych lat, odkąd miałam w rękach książkę z tego gatunku. Czytając „Florence Grace” autorstwa Tracy Rees dotarło do mnie, jak bardzo brakowało mi tego typu historii. Lektura tej powieści była dla mnie doprawdy oczyszczającym i bardzo przyjemnym doznaniem po tych wszystkich kryminałach, thrillerach i książkach fantastycznych, które ostatnimi czasy stale mi towarzyszą. I to nie tylko ze względu na samą historię oraz zapadających w pamięci bohaterów, ale też to, iż mogłam po raz kolejny odwiedzić Kornwalię i wrzosowiska, które tak bardzo pokochałam podczas lektury Sagi Rodu Poldarków pióra Winstona Grahama.

Jeśli już mowa o bohaterach powieści, to autorka powołała do życia tyle świetnie wykreowanych, charakternych i wzbudzających emocje postaci, że doprawdy nie wiem, od której z nich zacząć. Najbardziej podziwianą przeze mnie jest stara Rilla, starsza kobieta mieszkająca samotnie na wrzosowiskach, której życiowa mądrość i udzielane przez nią rady za każdym razem robiły na mnie niemałe wrażenie, ze względu na ich prawdziwość, dobór słów i dopasowanie do sytuacji. Praktycznie zaznaczałam sobie w książce wszystkie fragmenty, w których wypowiadała się ona na jakiś temat, gdyż każdy z nich wydał mi się wart zapamiętania na dłużej.

„Miłość to dziwna, mistyczna siła. Prowadzi człowieka ścieżkami, którymi nigdy by nie poszedł. Zawsze – zawsze! – jest czymś więcej niż spotkaniem dwojga ludzi. Kiedy życie chce, żebyś się cofnęła… zrób krok do przodu… Kiedy chce, żebyś się czegoś nauczyła… zsyła miłość, by mieć pewność, że tak się stanie.”

Lacey oraz Rebeka zjednały sobie mą sympatię tym, iż obie wiedziały, czym jest prawdziwa przyjaźń i że nie opuszcza się drugiego człowieka, kiedy ten znajduje się w trudnej sytuacji. O Turlingtonie nie mogę powiedzieć zbyt wiele bez ujawniania szczegółów historii, więc jedynie wspomnę, iż jest on jak huragan, czysty żywioł, który – jeśli tylko się pojawi – wszystko zmienia. Jego brata – Sandersona – z jednej strony podziwiałam za upór i stanowczość przy trwaniu przy własnych przekonaniach, z drugiej zaś nim gardziłam – za to samo, gdyż niejednokrotnie przez to pozostawał bierny, kiedy należało działać bądź stanowczo się czemuś sprzeciwić. Ciotka Florrie – Dinah oraz jej dwie córki, Annis i Judith, to prawdziwe damulki z wyższych sfer – jeśli wiecie, o co mi chodzi. Z jednej strony budziły mój niesmak, wzgardę, a momentami wręcz nienawiść, z drugiej zaś… no cóż, współczułam im. To w sumie nie ich wina, że przyszły na świat w takiej a nie innej rodzinie, że tak a nie inaczej nie wychowano. Na koniec zostawiłam sobie Hawkera – głowę rodziny Grace’ów i dziadka Florence. To człowiek z zasadami, niezłomny i wymagający, a przy okazji prawdziwy tyran trzymający na krótkiej smyczy każdego z członków swojej rodziny. Nie bez przyczyny przezywany jest mianem… Lucyfera. Wzbudza respekt, ale też i strach. Nie oznacza to jednak, że nie potrafi być zdolny do przyjaznych gestów… choć rzadko kiedy się na nie zdobywa.

Myślicie zapewne: a co z Florence? Spokojnie, nie zapomniałam o niej – zostawiłam ją sobie jak tę wisienkę na torcie -> wszak to główna bohaterka tej powieści i należy jej się osobne miejsce. Florrie… Od tej pory będzie ona jedną z moich ulubionych powieściowych bohaterek. Jest niezłomna i potrafi walczyć o swoje. Kiedy trzeba, nie waha się głośno sprzeciwić, choćby sama miała na tym ucierpieć. Nie łatwo ją poskromić, a i nawet wówczas, kiedy wydaje się, że udało się to zrobić, to jedynie pozory. Jest dzika i wolna, a wolność tę ceni sobie najbardziej ze wszystkiego. Od najmłodszych lat widzi i czuje więcej niż pozostali, dzięki czemu zarówno zjednuje sobie ludzi, ale też sprawia, że dla części z nich wydaje się być dziwna i ekscentryczna. Gdy kocha… to całą sobą, nie zapominając jednak o otaczającym ją świecie – przez co niejednokrotnie toczyć musi walkę sama ze sobą. Florence to bohaterka z krwi i kości, prawdziwa i autentyczna, która na kartach powieści Tracy Rees naprawdę żyje i która wzbudza różnorodne emocje w czytelniku śledzącym jej kolejne poczynania.

„Florence Grace” Tracy Rees to romans historyczny, jak wspomniałam na samym początku. Wydarzenia opowiedziane na kartach powieści rozgrywają się w II połowie XIX wieku, chociaż nie brak retrospekcji do wcześniejszych okresów mających pomóc czytelnikowi lepiej zrozumieć historię rodziny Florence i jej obecną sytuację. Jak to w romansach historycznych często bywa tak i tu nie brak wystawnych kolacji, różnorodnych konwenansów, mody panującej w czasach, w których osadzona jest historia. Sam romans jest burzliwy i pełen namiętności. Autorka pięknie pisze o uczuciach i miłości, w sposób subtelny i pozbawiony wulgaryzmów. Potrafi pobudzić wyobraźnię, jak i głęboko ukrytą w naszych sercach strunę wrażliwości.

Miłość to nie wszystko, a życie to nie bajka – takimi słowami podsumować można tę powieść. Ze swojej strony gorąco ją wam polecam. Dla mnie to jeden z lepszych romansów historycznych spośród tych, które do tej pory miałam okazję przeczytać (a wierzcie mi – trochę ich było!). Po jego lekturze mam ogromną ochotę sięgnąć po inne dzieła autorki, jak chociażby „Tajemnice Amy Snow”, historię, na temat której słyszałam wiele pozytywnych opinii. Tracy Rees ma w swym dorobku więcej powieści („The Hourglass”, „Darling Blue”), jednak nie wszystkie one przetłumaczone zostały na język polski – a szkoda, bo widzę, że jej twórczość warta jest uwagi.

Tytuł oryginalny: Florence Grace
Tłumaczenie: Tomasz Wyżyński
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2018
Oprawa: miękka
Liczba stron: 488
ISBN: 978-83-8015-945-7

 

65Shares