„Siła niższa” – Marta Kisiel

Po niefortunnej utracie Lichotki Konrad Romańczuk wraz z większością swoich dożywotników zmuszony był przenieść się do miasta, by tam zamieszkać w domu, nad którym dotąd niepodzielną władzę sprawował Turu Brząszczyk, wiking jak się patrzy, choć w głębi serca osobnik potulny i przyjazny światu, uwielbiający dłubać w drewnie zezowate aniołki oraz Jezuski, którymi to następnie handluje pod cmentarną bramą.

Niestety przeprowadzka nie wpłynęła pozytywnie ani na Romańczuka, ani też na Licho – jego anioła stróża. Ten pierwszy coraz bardziej przypomina cień człowieka, a właściwie bliżej mu do przywiędłego szczypiorku niż do osobnika z gatunku ludzkiego, z kolei Licho stało się osowiałe, przygaszone i zupełnie straciło wszelki zapał do uwielbianego dotąd przez nie sprzątania.

Jedynym wytchnieniem dla Konrada od przytłaczającej go zewsząd rzeczywistości, w której nijak nie potrafi się odnaleźć, są cotygodniowe wypady do Tesco, w którym to wśród alejek wypełnionych różnorakimi produktami może choć na jakiś czas zapomnieć o tym, co go w głębi duszy gnębi i spędza sen z powiek, a co ma nierozerwalny związek z czymś, co ukryte zostało przez niego… w piwnicy.

To właśnie tam, w sensie w Tesco a nie w piwnicy, któregoś dnia nasz bohater jest świadkiem rozmowy, która uświadamia mu, że nie tylko on posiada swojego własnego anioła stróża i że mogą się one od siebie różnić, zarówno pod względem wyglądu jak i osobowości.

Nowo nawiązana znajomość z właścicielem owej anielskiej istoty, odruch dobroci serca oraz finansowa potrzeba doprowadzają do tego, że pod dachem domu, w którym nie brak istot nie z tego świata, ląduje jeszcze jedna – Tsadkiel, anioł stróż, który sam o sobie mówi, iż jest aniołem skromności i sprawiedliwości, ostoją, pocieszeniem i miłosierdziem, a w rzeczywistości okazuje się być upierdliwcem jakich mało, potrafiącym swoim perfekcjonizmem i krytykanctwem doprowadzić do szału każdego, kto ma z nim styczność.

Jak zatem wytrzymają z nim Konrad i cała reszta dożywotników, a zwłaszcza małe, zasmarkane, brykające w bamboszkach Licho, które przy Tsadkielu czuje się jeszcze mniejsze i mniej warte swej anielskości jak nigdy dotąd?

Tego wam oczywiście zdradzić nie mogę. Ale! Ale zapewnić was mogę, iż będzie się działo! Bowiem autorka, przy współudziale pewnej siły niższej, tak mocno namieszała i tak bardzo dała upust swej bujnej wyobraźni, że nie będziecie w stanie oderwać się od lektury jej książki. Na dodatek grozi wam porażenie mięśni twarzy i niekontrolowane wycieki z oczu od wybuchania śmiechem w najmniej spodziewanych momentach (dlatego też może lepiej nie zabierajcie książki w miejsca publiczne, bo jeszcze ludzie pomyślą, że brak wam którejś klepki 😉 ). Dosłownie płakałam ze śmiechu czytając o pewnym porodzie. W swoim życiu słyszałam nie jedną historię związaną z momentem przyjścia dziecka na świat, ale to, w jaki sposób opisała go Marta Kisiel, przebiło wszystkie inne. Ten tunel światła… szczurożaba na kablu… Napad głupawki gwarantowany 😀

A to jeszcze nic! Bowiem przeczytacie jeszcze m.in o dniu piżamowym w wykonaniu wikinga, nocnicy cierpiącej na narkolepsję, wikańskiej Roszpunce, szlachetnej sztuce owerloku, zasuszaniu kaktusa oraz o tym, jak ważna jest jajecznica i co ma wspólnego z… niemowlęcą kupą.

Ale mimo tego, iż praktycznie z każdej strony powieści bije w czytelnika ogromne poczucie humoru autorki, to jednak jej najnowsza, tak długo wyczekiwana przeze mnie i miłośników jej twórczości książka nie jest jedynie lekarstwem na poprawę nastroju i rozwianie chandry (choć jako takie działa doskonale i mogłoby być sprzedawane w aptekach), bowiem pod płaszczykiem żartu poruszane są o wiele poważniejsze tematy, z którymi nie jedno z nas boryka się na co dzień w swoim życiu. Potrzeba stabilizacji i finansowego bezpieczeństwa. Trudy macierzyństwa i koszty utrzymania dziecka. Popadanie w rutynę. Kłopotliwa i nadmierna biurokracja. Wszechobecny kapitalizm i konsumpcjonizm. Niebezpieczeństwa kryjące się w internecie. Gender. Poszukiwanie własnego miejsca na ziemi oraz sensu życia. Żerowanie na naiwności i dobroci innych oraz ich bezczelne wykorzystywanie. Pod tym względem „Siła niższa” jest dojrzalsza od poprzedniej części – „Dożywocia”. Widać, że autorka się rozwija i zmierza w dobrym kierunku.

Podsumowując: najnowsza powieść Marty Kisiel jest fantastyczną książką, idealną lekturą na poprawę humoru, której nie sposób nie polecić. Zwariowana historia, pierwszorzędne dialogi, doskonały i zróżnicowany język (każda z postaci posługuje się własnym, niepowtarzalnym), cudowni bohaterowie i ten dowcip bijący z dosłownie każdej strony powieści sprawią, że „Siła niższa” będzie pozycją, do której będziecie nie raz powracali, za każdym razem bawiąc się przy niej równie mocno jak za pierwszym razem. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się z poprzednią częścią, z „Dożywociem”, to czym prędzej nadróbcie zaległości. A jeśli macie je już za sobą, to na co jeszcze czekacie? Sięgajcie po „Siłę niższą” 😀

PS. Droga Ałtorko… będzie kontynuacja???? Ostatnie Twoje słowa postawione na kartach powieści dają mi nadzieję… A nie chciałabym, by ta okazała się matką głupich 😉

Moja ocena: 6/6

Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2016
Seria/Cykl: Dożywocie, tom 2
Oprawa: miękka
Liczba stron: 320
ISBN: 978-83-280-2779-4

Książka do kupienia na stronie księgarni

Polecam również waszej uwadze „Nomen Omen” 🙂

23Shares