„Sala balowa” – Anna Hope

Czytając tę książkę zastanawiałam się, kto tu tak naprawdę jest szalony…

„Jeśli kiedykolwiek zrobisz coś głupiego, pójdziesz do zakładu. Dla obłąkanych. Nędzarzy. Wyślą cię do zakładu i nigdy stamtąd nie wyjdziesz.”

Młodziutka Ella Fay trafia do zakładu dla psychicznie chorych w Sharston na początku 1911 roku. Nie rozumie, dlaczego właściwie się w nim znalazła. Przecież nie zrobiła niczego złego. Chciała dobrze. Wybiła szybę w oknie w przędzalni, w której pracowała od lat, bo nie mogła oddychać w pomieszczeniu wypełnionym smrodem maszyn wymieszanym z zapachami pracujących tam kobiet. Pragnęła tylko poczuć świeże powietrze i przynieść ulgę reszcie pracownic. Niestety uznano, iż jej zachowanie dalekie było on normalnego, więc trafiła do zakładu.

To tam, podczas jednego z organizowanych co piątek wieczorków tanecznych dla pacjentów, poznaje Johna Mulligana, Irlandczyka, którego przeszłość, choć skrzętnie przez niego skrywana, nie daje mu o sobie zapomnieć i która spędza mu sen z powiek. I nic już nie będzie takie samo. Ich znajomość nie tylko raz na zawsze odmieni życie obojga, ale też pociągnie za sobą o wiele poważniejsze konsekwencje, niżby tego chcieli…

Historia opowiedziana w „Sali balowej”, będącej drugą powieścią w dorobku literackim Anny Hope (debiutowała „Przebudzeniem”), zainspirowana została losami prapradziadka autorki, imigranta z Irlandii, który w 1909 roku został pacjentem zakładu psychiatrycznego West Riding of Yorkshire, do którego przeniesiono go z przytułku, w którym dotąd przebywał. To właśnie ten zakład stał się podwaliną do stworzenia powieściowego Sharston, w którym osadzona została cała historia, i to właśnie w nim, w samym jego sercu, znajdowała się wielka sala balowa, której zdjęcia wywarły na autorce tak duże wrażenie, iż postanowiła o niej napisać.

„A potem w samym środku zakładu, stanowiącego (…) wielce złożony organizm, ukazało się jego serce, coś całkowicie niespodziewanego – wspaniała sala balowa długości ponad piętnastu metrów i takiej samej szerokości, ze sceną w głębi. Szesnaście wysokich łukowatych okien z witrażami z motywem ptaków i gałązek jeżyn. Refleksy letniego słońca na parkiecie do tańca. Wyżej arkadowa galeria na całej długości sali; lekko sklepiony sufit zdobiony złotem.”

„Po części powieść o tematyce społecznej, po części kryminał, po części romans o niebezpiecznym związku – ta książka ukazuje bez upiększeń, jak traktowano dawniej psychicznie chorych.” – „Financial Times”

I powiem wam, iż cieszyć się powinniśmy z tego, że żyjemy w obecnych czasach, a nie na początku XX wieku… Żeby trafić do zakładu psychiatrycznego niekoniecznie trzeba było być chorym. Wystarczył fakt bycia np bezdomnym, bądź też jakiś nieprzemyślany wybryk, którego dopuścił się człowiek, albo też chęć pozbycia się kłopotliwego współmałżonka. Z kolei ówczesne traktowanie osób zamkniętych w tego typu miejscach dziś uznalibyśmy za niehumanitarne. Bicie, podszczypywanie, kary cielesne, karmienie na siłę przez rurkę niczym drób na fermie, zakopywanie zmarłych w zbiorowych, bezimiennych grobach… Tego typu praktyki były na porządku dziennym i mało kto widział w tym coś złego. Mało tego! Próbowano wcielić nawet w życie ustawę o obowiązkowej sterylizacji osób trafiających do tego typu ośrodków, by zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się szaleństwa, a tym samym oczyścić brytyjską rasę ze słabszych jednostek grożących w przyszłości upadkowi kraju. Pomysł ten popierał sam Churchill.

W „Sali balowej” Anny Hope mamy przytoczone fragmenty tekstów autorstwa ówczesnych przedstawicieli ruchu eugenicznego obstających za tego typu koncepcją, które cytowane są m.in na spotkaniu towarzystwa eugenicznego, do którego należy Charles Fuller – pierwszy asystent lekarza, a zarazem trzeci – obok Elli i Johna – z głównych bohaterów powieści. Jego postać przechodzi w niej największą metamorfozę. Z człowieka pragnącego czynić dobro, z mającego wielkie plany względem pacjentów, chcącego polepszyć ich stan za pomocą muzyki, w której oczyszczającą i uzdrawiającą moc święcie wierzył, przeistacza się stopniowo w osobę owładniętą obsesją. Śledząc jego losy, a także historię Elli i Johna człowiek zaczyna się zastanawiać, kto tu tak naprawdę jest szalony…

Jeśli zaś chodzi o Ellę i Johna to ich historia udowadnia, że prawdziwa miłość zrodzić się może nawet w najciemniejszym, najbardziej przerażającym miejscu i że potrafi pokonać nawet największe przeciwności losu. Ich relacja, początkowo podszyta strachem i niepewnością, daje początek uczuciu, które nie tylko daje im siłę, by wstawać każdego kolejnego dnia i żyć dalej, ale też nadzieję, iż nawet dla kogoś takiego jak oni jest jeszcze szansa na lepsze jutro, że być może i oni mogą zaznać prawdziwego szczęścia.

„Sala balowa” to powieść, w której nie brak głęboko poruszających emocji, a także powodów do rozmyślań. To doprawdy wspaniała, nastrojowa historia udowadniająca, że w każdym z nas kryje się coś nieznanego, czekającego tylko na moment, w którym będzie mogło się uwolnić. To historia, w której miłość miesza się z obsesją, zaś szaleństwo kryje się tuż za rogiem. Gorąco polecam ją waszej uwadze, bo doprawdy jest tego warta.

Moja ocena: 5/6

Tytuł oryginalny: The Ballroom
Tłumaczenie: Małgorzata Szubert
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2017
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 304
ISBN: 978-83-8031-655-3

25Shares