„Chata” – WM. Paul Young

Szczerze przyznam, że kiedy nadarzyła się okazja przeczytania „Chaty” autorstwa WM. Paula Younga, pierwotnie ją odrzuciłam. Przeczytałam zarys fabuły zamieszczony na okładce i stwierdziłam, że w żadnym wypadku nie jest to lektura dla mnie. Nie sięgam po tego typu książki. Nie interesują mnie pozycje, które traktują o wierze i relacjach człowieka z Bogiem. Być może dlatego, że sama nie należę do przesadnie religijnych osób. Ale potem obejrzałam zwiastun nakręconego na podstawie tej książki filmu, z Samem Worthingtonem w roli głównej, i doszłam do wniosku, że muszę go zobaczyć. Tylko że, w zgodzie z zasadą książkoholika „wpierw książka, potem film”, musiałam najpierw poznać jego książkowy pierwowzór. Tym właśnie  sposobem „Chata” zagościła na mej półce.

Głównym jej bohaterem jest Mackenzie Allen Phillips, w którego życiu przed kilku laty wydarzyła się prawdziwa tragedia. W wyniku splotu pewnych wydarzeń zaginęła jego najmłodsza córka Missy. Nigdy nie odnaleziono ciała dziewczynki. Jedyne, co po niej pozostało, to zakrwawiona sukienka znaleziona w opuszczonej chacie ukrytej na pustkowiach Oregonu. Mack nie zdołał podnieść się po stracie. Nieodłącznym jego towarzyszem stał się Wielki Smutek, który skutecznie odebrał mu wszelką radość płynącą z życia i obcowania z bliskimi, zaś on sam obwinił za wszystko Boga nie mogąc zrozumieć, jak mógł on pozwolić na to, by tak straszna krzywda została wyrządzona małemu dziecku.

Pewnego dnia Mack znajduje w skrzynce na listy dziwną wiadomość…

„Mackenzie,
minęło trochę czasu. Tęskniłem za Tobą.
Będę w chacie w najbliższy weekend, jeśli chcesz się spotkać.
Tata”

… na którą, wbrew temu, co podpowiada mu zdrowy rozsądek, postanawia odpowiedzieć wybierając się do miejsca, które kojarzy mu się z największym koszmarem, jaki spotkał go w życiu. Do Chaty… by tam stanąć oko w oko z czymś, co na zawsze odmieni jego życie.

Choć historia opowiedziana w „Chacie” wyszła spod pióra WM Paula Younga, to tak naprawdę jej autorem jest jej główny bohater – Mackenzie Allen Phillips. Pierwszy z panów posiadał talent pisarki, drugi zaś miał do przekazania innym swoją historię.

„Tak więc zapytał mnie, czy nie spisałbym tej historii… jego historii „dla dzieci i dla Nan”. Chciał, żeby opowieść pomogła mu wyrazić nie tylko głębię jego miłości do nich, ale również pomogła im zrozumieć, co się dzieje w jego wewnętrznym świecie.”

Co mi się w niej szczególnie podobało? Z całą pewnością niecodzienne ukazanie Trójcy Świętej, której daleko do tej, o jakiej opowiadają nam podczas mszy czy na lekcjach religii w szkołach. Bóg pod postacią wielkiej, czarnej kobiety z osobliwym poczuciem humoru? Jezus o wyglądzie mieszkańca Bliskiego Wschodu? Duch Święty jako eteryczna Azjatka uwielbiająca ogrodnictwo? Przyznajcie sami, że wasze wyobrażenia o trzech osobach boskich są zupełnie inne od tych, o których przed chwilą wspomniałam, a które to właśnie spotkacie na kartach powieści Younga.

Spodobało mi się również samo podejście do tematu religii, naszej wiary, które i w tym wypadku znacząco odbiegają od tego, czym karmi się nas od dnia naszych narodzin. Przyznać muszę, że o wiele bardziej odpowiada mi to, w jaki sposób te tematy poruszone zostały w książce od tego, co słyszymy na co dzień. Gdyby w ten sposób uczono nas o Bogu, jestem pewna, że więcej osób byłoby skłonnych w niego uwierzyć.

A co mi przeszkadzało? W sumie jedna rzecz – nadmierne moralizatorstwo. Można o czymś napisać raz, ale jeśli powraca się do tego samego tematu i wałkuje się go w kółko na okrągło, tylko za pomocą różnych słów, to z czasem zaczyna być to po prostu męczące. Rozumiem przesłanie książki i naprawdę podoba mi się to, w jaki sposób mowa w niej o istocie Boga, cierpieniu i potrzebie wybaczania, darzeniu się miłością i pielęgnowaniu więzi międzyludzkich. Ale nie lubię, kiedy roztrząsa się pewne rzeczy nadmiernie, jakby człowiek był istotą o małym rozumku i trzeba mu wykładać coś po kilkakroć, by w końcu zdołał coś pojąć i przyswoić.

„Chata” z pewnością nie jest książką, która trafi do każdego czytelnika. Na mnie zresztą też nie wywarła takiego wrażenia, jakiego się po niej spodziewałam. Obejrzawszy zwiastun filmu miałam nadzieję na emocjonującą lekturę, która nie tylko zapisze się w mej pamięci, ale też trafi głęboko do mego serca. Tymczasem tak się nie stało. Początkowo historia ta naprawdę mnie wciągnęła, zwłaszcza kiedy czytałam o wydarzeniach poprzedzających zniknięcie małej Missy. Później, kiedy Mack trafił do Chaty, mój entuzjazm względem niej osłabł. I nie chodzi o to, że stała się ona mniej ciekawa, bo tak nie było, ale chyba właśnie przez wspomniane wyżej nadmierne moralizatorstwo zwyczajnie mnie ona zmęczyła i wyglądałam już jedynie chwili, kiedy dotrę do jej zakończenia.

Przede mną jeszcze seans filmu. Mam nadzieję, że trafi on do mnie bardziej niż jego papierowy pierwowzór.

Moja ocena: 4- /6

Tytuł oryginalny: The Shack
Tłumaczenie: Anna Reszka
Wydawnictwo: Nowa Proza
Rok wydania: 2017, wyd. III
Oprawa: twarda
Liczba stron: 304
ISBN: 978-83-7534-061-7


20Shares