Pisanie o kolejnych częściach jakiegoś cyklu powieściowego jest doprawdy trudne. Chęć podzielenia się wrażeniami po zakończonej lekturze zmierzyć się musi z ograniczeniami narzuconymi przez niemożność nadmiernego zdradzania fabuły, aby przyszłym czytelnikom nie odebrać przyjemności płynącej z jej poznawania. Dlatego też z góry przepraszam za lakoniczność mojej recenzji – ale to dla waszego dobra.
„Jeremy Poldark” jest trzecią w kolejności częścią sagi „Dziedzictwo rodu Poldarków” (po „Rossie Poldarku” i „Demelzie”) autorstwa brytyjskiego pisarza Winstona Grahama, na którą w sumie składa się dwanaście tomów i która stała się kanwą popularnego serialu BBC „Poldark – Wichry losu”.
Los nie oszczędza Rossa i Demelzy. Zaledwie kilka miesięcy minęło od chwili, w której stracili ukochaną córeczkę, a teraz muszą stawić czoła kolejnej sprawie, od której nie tylko zależeć będzie przyszłość ich związku, ale przede wszystkim życie Rossa. Zbliża się bowiem rozprawa Korona vs Poldark, która ma rozstrzygnąć o tym, czy Ross winien jest stawianych mu poważnych zarzutów m.in podżegania mieszkańców okolicznych wiosek do zrabowania rozbitych w w jednej z zatok dwóch statków oraz pobicia celników. Sytuacja jest o tyle niebezpieczna, gdyż ktoś usilnie stara się nastawić społeczeństwo przeciwko Rossowi oraz zbiera dowody – niekoniecznie prawdziwe, które mocniej pogrążyłyby go w sądzie. Tylko komu tak bardzo zależałoby na jego zgubie?
Tymczasem Demelza robi wszystko, co w jej mocy, aby dopomóc mężowi. Czyni to jednak w tajemnicy przed nim, gdyż zdaje sobie sprawę, iż Ross nie tylko nie byłby zadowolony z jej działań, ale wręcz zły za to, co robi i do kogo zwraca się z prośbą o pomoc. Ale to nie koniec sekretów, które Demelza skrywa przed mężem. Jest jeszcze coś, coś o wiele ważniejszego, co niechybnie odmieni ich życie…
Z kolei Dwight Enys, młody lekarz, który dzięki Rossowi znalazł zatrudnienie i otoczył opieką lekarską mieszkańców Nampary oraz okolicznych wiosek, zmagać się musi z szerzącymi się chorobami wśród jego podopiecznych oraz z afektem okazywanym przez pannę wywodzącą się ze starego rodu, a będącą po słowie z innym mężczyzną. Jak poradzi sobie w obu tych sytuacjach?
Trzeba przyznać autorowi, iż posiada on dar opowiadania oraz potrafi wciągnąć czytelnika do wykreowanego przez siebie świata. Do rzeczywistości w żadnym razie nie przerysowanej, a do bólu prawdziwej, w której nie obce są smutki i radości życia codziennego. Świata, w którym życie przedstawicieli wyższych sfer miesza się z losami zwykłych biedaków tworząc jeden spójny obraz ówczesnych czasów. A wszystko to na tle wydarzeń gospodarczych, politycznych i historycznych, przeplatane opisami piękna kornwalijskich ziem.
W tej części, śledząc losy głównych bohaterów, jesteśmy świadkami m.in przebiegu wyborów na burmistrza jednego z miast oraz radnych do Izby Gmin, a także tradycji z nimi związanych. Trzeba przyznać, iż są one dość… nietypowe. Poza tym na bieżąco informowani jesteśmy odnośnie wydarzeń rozgrywających się w objętej rewolucją Francji, a co za tym idzie ich wpływu na gospodarkę innych państw oraz opinię publiczną tubylców.
Jeśli chodzi o bohaterów to Winston Graham po mistrzowsku tworzy ich sylwetki oraz charaktery. Poza głównymi postaciami pojawia się kilku nowych, interesujących bohaterów, a także powraca jedna z moich ulubionych postaci, którą od samego początku darzę dużą sympatią – siostra Francisa, Verity. Jeśli już wspomniałam o jej bracie, to przyznać muszę, iż w tej części zyskał w moich oczach. Tak, jak w poprzednim tomie robił wszystko, abym przestała go szanować, tak w tym nareszcie się ogarnął i jest na najlepszej drodze do tego, by wyjść na prostą. Dużo śmiechu sprawi czytelnikom Jud Paynter. Nie mogę niczego więcej zdradzić, ale wierzcie mi, docierając do pewnej sceny czytać będziecie ją ze śmiechem na ustach.
Jedynym minusem powieści jest jej… okładka. I nie chodzi mi o sam jej wygląd, bo jest ona piękna i pasuje zarówno do samej historii jak i poprzednich tomów stojących na mej półce. Chodzi mi raczej o jakość jej wydania, a dokładniej o złoty napis „Podark” widniejący na froncie. Po trzykrotnym trzymaniu książki w dłoni, kiedy to oddawałam się lekturze, pierwsze litery po prostu się pościerały… Widać to na zamieszczonym powyżej zdjęciu. Niestety wygląda to mało estetycznie i podejrzewam, że prędzej czy później całe złoto z napisu po prostu zniknie. Coś takiego jest dla mnie niedopuszczalne.
Wracając jednak do samej powieści – polecam każdemu, bez wyjątku. Jeśli czytaliście poprzednie tomy sagi, to koniecznie sięgnijcie po „Jeremy’ego Poldarka”. Z całą pewnością usatysfakcjonowani będziecie z lektury. Jeśli zaś dotąd nie mieliście okazji zapoznać się z dziejami rodu Poldarków, musicie nadrobić zaległości. Wierzcie mi, naprawdę warto – dla jej bohaterów, dla całej historii, ale także dla pięknej, tętniącej życiem Kornwalii.
Ja tymczasem z niecierpliwością wyglądam premiery czwartej części – „Warleggan”, która to ma mieć miejsce jeszcze w tym miesiącu <3
Moja ocena: 5/6
Tytuł oryginalny: Jeremy Poldark
Tłumaczenie: Tomasz Wyżyński
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2016
Seria/Cykl: Dziedzictwo rodu Poldarków, tom 3
Oprawa: miękka
Liczba stron: 360
ISBN: 978-83-8015-169-7