87. "Tydzień w zimie" – Marcia Willett

Tytuł oryginalny: A week in Winter
Tłumaczenie: Agnieszka Podruczna
Wydawnictwo: Replika
Data wydania: 2012
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Ilość stron: 464
ISBN: 978-83-7674-163-5

Po raz kolejny uległam zachęcającym recenzjom oraz interesującemu opisowi samej książki widniejącemu na jej okładce. Poza tym nie mogłam oprzeć się urokliwej okładce tej powieści. Kiedy tylko spojrzałam na malowniczy krajobraz widniejący na froncie, zasypaną pod śniegiem dolinę oraz młodą parę z psem u boku stojącą przed cudną zimową chatą, wiedziałam już, że muszę przeczytać historię, którą kryje w sobie niniejsza powieść. Podobno nie powinno wybierać się lektury na podstawie jedynie wyglądu książki – nie oceniaj po okładce – jak głoszą dawne porzekadła. Jednakże tym razem poczułam, że to jest właśnie historia, której w tym momencie potrzebowałam.

„Wzruszająca, pięknie skonstruowana opowieść o rodzinie, wielkich tajemnicach i sile uczuć, rozgrywająca się w pełnej magicznego uroku posiadłości – Moorgate.” [okładka]

Do tej pory nie miałam przyjemności sięgać po książki, które wyszły spod pióra pani Marcii Willett. To moje debiutanckie spotkanie z jej twórczością. Dodatkowym powodem, dla którego również sięgnęłam po tę, a nie inną jej powieść był fakt, że została ona okrzyknięta najlepszym utworem, jaki do tej pory napisała. Pisarka ma na swoim koncie kilka innych tytułów, które zostały przetłumaczone na kilkanaście języków i sprzedane w milionach egzemplarzy na całym świecie. Ponoć pani Willett jest doskonałą gawędziarką, przez co jej książki są jeszcze piękniejsze. O czym głównie pisze? O codziennym życiu – radościach i problemach, które dotykają nas każdego dnia. Jej bohaterowie często muszą zmagać się z różnego typu kłopotami, z którymi muszą sobie poradzić odnajdując właściwą drogę i sposób postępowania. Dokładnie o tym jest „Tydzień w zimie”, który trafił do mnie dzięki uprzejmości wydawnictwa Replika. Czy poza przepiękną okładką zauroczyła mnie również sama historia? O tym już za moment.

„Świat wyglądał przepięknie i nierealnie, jakby nagle znaleźli się w bajce. Tylko to pomagało jej wierzyć w istnienie tego magicznego świata i w możliwość ucieczki od rzeczywistości.” [s. 264]

 
Maudie Todhunter to starsza kobieta przeżywająca jesień życia. Przez trzydzieści lat była szczęśliwa będąc żoną Hectora. Jednak nie wszystko w jej życiu było takie kolorowe. Była „tą drugą”… Poprzednia żona Hectora zmarła zostawiwszy męża samego z dwiema nastoletnimi córkami. O ile starsza z nich – Patricia – jakoś przebolała fakt, że jej ojciec sprowadził do domu inną kobietę, z którą wkrótce wziął ślub, o tyle młodsza – Selina – nigdy nie mogła zaakceptować macochy. Przez blisko trzydzieści lat obie kobiety toczyły zaciętą wojnę podjazdową. Selina przez cały ten czas nienawidziła Maudie i nie omieszkała przy każdej nadarzającej się okazji jej tego okazywać. Dodatkowo oliwy do ognia dolewał fakt, że córka Seliny – Posy – była niesamowicie zżyta ze swoją przybraną babcią i darzyła ją wielką miłością. Sytuacja pomiędzy kobietami zaognia się w momencie, kiedy Hector umiera. Mieszkająca samotnie Maudie w swej Samotni dochodzi do wniosku, że będzie musiała sprzedać dom, który pozostawił jej w spadku mąż – Moorgate – wiejską posiadłość na skraju Bodmin Moor. Selina nie zgadza się, aby jej macocha pozbywała się domu, z którym wiążą się wspomnienia dotyczące czasów, kiedy wraz z ojcem i matką spędzała tam dzieciństwo. Zdaje się, że wojna pomiędzy panią Todhunter a jej pasierbicą nie będzie mieć końca… Tymczasem na ofertę sprzedaży Moorgate odpowiada młoda kobieta imieniem Melissa. Śmiertelnie chora kobieta widzi w Moorgate wymarzone miejsce dla swojego brata Mike’a i jego malutkiego synka Luke’a. Postanawia powziąć wszelkie kroki, aby stać się właścicielką tej wiejskiej posiadłości, którą pokochała od pierwszego wejrzenia. Tymczasem oprócz Moorgate na jej drodze pojawi się pewien mężczyzna… Jak potoczą się losy Melissy? Czy stanie się szczęśliwą posiadaczką wymarzonego domu? Do czego doprowadzi Maudie i Selinę sprzedaż wiejskiej posiadłości? Czy po trzydziestu latach waśni jest jeszcze choć nikła nadzieja na pozytywne relacje pomiędzy kobietami?

„Zawsze ciężko jest zobaczyć ludzi, których dobrze znamy, w zupełnie innym świetle […] Wszyscy jesteśmy wielowymiarowi i do każdego z aspektów naszego życia podchodzimy w różny sposób. Dlatego dorastanie jest takie ciężkie. Uczymy się przystosowywać, uczymy się, jak być wielkodusznymi.” [s. 158]

Powieść jest wielowątkową opowieścią. Poznajemy każdego z członków rodziny Maudie – ich obecną sytuację, poglądy na świat, a także mamy możliwość wniknięcia w ich przeszłość dzięki wspomnieniom, w które pozwalają nam się zagłębiać. Dzięki temu mamy sposobność spojrzeć wstecz na małżeństwo Maudie i Hectora. Dojrzeć w niej kobietę, która przez zachowanie Seline ciągle pozostawała w cieniu zmarłej żony – Hildy, matki córek Hectora i która przez blisko trzydzieści lat żyła w poczuciu winy, mimo że mąż dawał jej dużo szczęścia, a w jej pamięci pozostawił wspomnienia warte rozpamiętywania. Oprócz Maudie poznajemy dokładniej Selinę i śledzimy przebieg jej małżeństwa z Patrickiem, które odbiega od stwierdzenia, że tworzą szczęśliwą i zgodną parę. Córka Seliny – Posy – jest wiecznie między młotem a kowadłem. Bardzo kocha swoją przybraną babcię, którą traktuje jak najbliższą przyjaciółkę. Jednocześnie stara się nie stawać na odcisk własnej matce chorobliwie zazdrosnej o stosunki córki z Maudie. Wie jednak jedno – nie zamierza stać się podobną do swej matki „która potrafiła piorunować wzrokiem, której sarkastyczne, cięte uwagi mogły zniszczyć szczęście każdego.” [s. 288]. Oprócz wspomnianych bohaterów poznajemy bliżej Melissę, a także starą przyjaciółkę Maudie – Daphne. Losy obu kobiet są bardzo wzruszające – głównie Melissy, której życie nie oszczędzało i której historia wycisnęła łzy z moich oczu. Spoiwem dla wszystkich tych osób jest Moorgate – to ono w swoisty sposób splata ich losy i stanowi łączące ich ogniwo. Tytułowy tydzień w zimie sprawi, że życie każdej z wspomnianych postaci ulegnie drastycznej zmianie i wszystko to dzięki wiejskiej posiadłości położonej gdzieś na odludziu otoczonej wrzosowiskami.
Autorka pisze w niesamowity sposób. Używa bardzo barwnego, plastycznego i wyrazistego języka. Stworzeni przez nią bohaterowie są różnorodni, ciekawi i dopracowani w każdym szczególe. Sama historia jest wzruszającą opowieścią o rodzinnych relacjach, odwiecznych waśniach, sile przyjaźni i prawdziwej miłości. Pani Willett nie bała się sięgać po trudne tematy w swym dziele – zdradę, śmiertelną chorobę, samotność, porzucenie, niezadowolenie z życia małżeńskiego. I bardzo dobrze. Przez to powieść jest autentyczna. Książka stanowi przyjemną lekturę, która co rusz wywołuje w czytelniku wybuchy przeróżnych emocji – od uśmiechu na twarzy, przez napady złości, aż do współczucia nad losami bohaterów. To doprawdy ciepła opowieść o prawdziwym życiu, o tym, co zdarza się wśród ludzi i co również może przydarzyć się nam samym. Bardzo się cieszę, że czas spędzony przy lekturze nie okazał się stracony. Nie zawiodła mnie moja intuicja, kiedy wybierałam książkę jedynie będąc pod urokiem magicznej okładki. Mam wrażenie, że dzieło autorki mogłoby się spodobać nie jednej osobie. Dlatego też z czystym sumieniem mogę polecić ją każdemu, kto ma ochotę sięgnąć po życiową książkę – historię, która na długo pozostanie w Waszych sercach. W mej pamięci z pewnością losy Maudie i Moorgate pozostaną na długo.
Moja ocena: 6/6
Za tę wzruszającą historię
dziękuję

1Shares