Recenzja: „Zabawmy się u Adamsów” – Mendal W. Johnson

„Co zrobiłaby dowolna osoba, gdyby dać jej pełnię władzy nad drugim człowiekiem? Co zrobiłyby zwłaszcza niedoświadczone dzieci? Kto mógłby powiedzieć, co myślą ludzie będący dziećmi, których jeszcze nie złamaliśmy?”

Historia opisana na kartach powieści „Zabawmy się u Adamsów” autorstwa Mendala W. Johnsona zabiera czytelnika do lat 70-tych XX wieku, do jednego z hrabstw na wschodnim wybrzeżu stanu Maryland, a dokładniej do domu tytułowych Adamsów, w którym obecnie przebywają jedynie ich dzieci – trzynastoletni Bobby oraz jego dziesięcioletnia siostra Cindy (gdyż ich rodzice wyjechali na tygodniowy urlop) pod opieką uroczej i niezwykle sympatycznej dwudziestolatki o imieniu Barbara.

Życie na prowincji nie zapewnia zbyt wielu rozrywek dorosłym, a co dopiero dzieciom. Dotychczasowe zabawy zdążyły się już dawno im znudzić, dlatego też pewnego dnia Bobby i Cindy wraz ze swoimi przyjaciółmi z sąsiedztwa – szesnastoletnim Johnym Randallem oraz siedemnastoletnią Dianne McVeigh i jej o cztery lata młodszym bratem Paulem – postanawiają zmienić reguły gry, w którą bawią się wspólnie już od dłuższego czasu, i włączyć do niej nieświadomą niczego opiekunkę młodych Adamsów.

„Ale teraz, kiedy już zrobili to, co zrobili, rozpoczynała się zabawa, rozpoczynała się przygoda, i to zupełnie na poważnie.”

Gdy następnego ranka Barbara budzi się we własnym łóżku skrępowana i zakneblowana, nie od razu dociera do niej powaga sytuacji, w której się znalazła. Kiedy jednak jej podopieczni oraz ich przyjaciele zaczynają stopniowo ulegać najbardziej prymitywnym – już nie tylko ludzkim, ale wręcz zwierzęcym – instynktom, dziewczyna zaczyna uświadamiać sobie grozę rzeczywistości, która wbrew jej woli stała się jej udziałem…

„Dzieci miały władzę, okazję, wyobraźnię i więcej niż chęć, ale czy znajdą…? (…) Czy były aż tak nieludzkie?”

„Zabawmy się u Adamsów” jest historią, która poprzez swoją swoistą bezduszną brutalność, zadaje czytelnikowi pytania, na które ten – po dotarciu do ostatniej strony powieści – musi sobie odpowiedzieć: czy dzieci te były z natury złe? A jeśli tak, to kto nie jest choć trochę zły? Czy każdy w sprzyjających okolicznościach mógłby stać się sadystą, gwałcicielem i mordercą, gdyby tylko dać mu władzę nad innym człowiekiem i zapewnić go, że wszystko, co zrobi, ujdzie mu na sucho?

„Nie ma nic straszniejszego od niewinności.”

Nie do końca ukształtowani, nie posiadając bagażu życiowych doświadczeń ani nie rozumiejąc wszystkiego, co się wokół nich dzieje – tego, jak naprawdę skonstruowany jest ten świat i jak wygląda prawdziwe życie – decydują się na krok, który do tej pory pozostawał poza ich zasięgiem. Są przekonani, że dzięki temu będą naprawdę wolni – jak dorośli. Szybko jednak każde z nich przekonuje się o tym, że „(…) wolność – przynajmniej taka, jaką opisywały ją starsze dzieci – nie była zbyt fajna.”, bowiem „(…) wolność to brak kogoś obok. To brak kogoś, kogo obchodzisz (…).” Jednakże…

„Każdemu dobremu początkowi przypisane są rozwiązanie i nieodwołalność.”

Im bardziej zagłębiamy się w tę historię, tym większe daje się zauważyć podobieństwo tego, co dzieje się w domu Adamsów z zachodzącymi poza nim zmianami w przyrodzie. Jest upalne lato. Każdego wieczoru dzieci spoglądają w niebo zastanawiając się, kiedy nadejdzie upragniony deszcz. Bo w końcu musi nadejść, nie ma innego wyjścia. Ta nieuchronność tego, co ma się w końcu zdarzyć, towarzyszy również całej zabawie, w którą „grają” dzieci oraz pozostająca na ich łasce uwięziona dziewczyna. Wszyscy – zarówno oprawcy jak i ofiara – zdają bowiem sobie sprawę z tego, że zabawa – choćby i najlepsza – koniec końcem musi mieć swój finał. Czas wolności nieubłagalnie mija i trzeba będzie podjąć ostateczną decyzję. A oczekiwanie na to, co ma nadejść, powoduje wzrost napięcia oraz wyraźnie wyczuwalną, coraz mocniej gęstniejącą atmosferę panującą w domu jak i w umysłach poszczególnych bohaterów.

Przyznam, że sięgając po „Zabawmy się u Adamsów” Mendala W. Johnsona liczyłam na równie duże emocje podczas lektury książki jak te, które towarzyszyły mi przed niemal dekadą, kiedy to miałam okazję czytać „Dziewczynę z sąsiedztwa” Jacka Ketchuma. I choć pod względem ładunku emocjonalnego omawiane dziś dzieło okazało się być w ostatecznym rozrachunku o wiele słabsze od wspomnianej powieści, to nadal uważam, iż warte jest uwagi czytelników pragnących przeczytać dobrze napisaną historię, z ciekawym rysem sylwetek bohaterów, poruszającą trudne tematy i na długo zapadającą w pamięci. Bo – wierzcie mi – niełatwo wam będzie zapomnieć o tym, co przeczytacie na kratach tej książki.


 

Tytuł oryginalny: Let’s Go Play at the Adams’
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawnictwo: Vesper
Rok wydania: 2021
Oprawa: twarda
Liczba stron: 320
ISBN: 978-83-7731-385-5


 

1Shares