Chyba nie ma osoby, która nie znałaby baśni „Mała syrenka” autorstwa Hansa Christiana Andersena o syrenie, która zakochała się w człowieku, który był księciem. To przecież jedna z najpiękniejszych historii o miłości w literaturze. Od czasu pierwszej jej publikacji, która miała miejsce w roku 1837, doczekała się ona kilku adaptacji filmowych, z których chyba najbardziej znaną jest ta z 1989 roku w reżyserii Johna Muskera i Rona Clementsa od wytwórni filmowej Walt Disney Pictures.
Najnowsza odsłona „Małej syrenki” w reżyserii Rebecci Thomas, która wjedzie do kin latem tego roku, odbiega „co nieco” od tego, do czego zdążyliśmy przywyknąć 🙂 Na czym polegają różnice? Spójrzcie wpierw na zwiastun filmu:
- Film przypominać będzie bajkę opowiadaną dzieciom na dobranoc przez babcię – w rolę narratorki wciela się Shirley MacLaine
- Akcja rozpoczyna się na lądzie, a nie w oceanicznych głębinach
- Tu nie ma księcia! Zamiast niego mamy… dziennikarza o imieniu Cam (William Moseley)
- Czarny charakter w postaci otyłej morskiej czarownicy, pół kałamarnicy Urszuli zastąpiony został przez właściciela/agenta cyrku
- A jak nie ma Urszuli, to nie ma też jej sług – muren o imieniu Mur i Ena
- Pojawia się za to nowa postać – siostra Cama (Loreto Peralta), którą oczarowuje spotkana w cyrku syrena
- Autorka odgrywająca główną rolę syrenki – Poppy Drayton – jest brunetką, zamiast ognisto rudą dziewczyną
- W literackim pierwowzorze syrenka traci głos, tutaj może utracić coś znacznie ważniejszego…
- Z kolei jej głównym celem jest nie tyle zdobycie miłości mężczyzny, ile po prostu odzyskanie wolności
Przyznam szczerze, że jestem naprawdę ciekawa tej nowej, mocno unowocześnionej wersji „Małej syrenki”. A Wy? Co sądzicie na ten temat? 🙂