Mnóstwo ludzi na całym świecie zafascynowanych jest tematem legend dotyczących dawnych wydarzeń bądź wierzeń. I nie ma w tym nic dziwnego, gdyż wiele z nich jest naprawdę bardzo interesujących i intrygujących, zwłaszcza iż powszechne jest twierdzenie, że w każdej z nich odnaleźć można ziarenko prawdy. Aleksander R. Michalak – orientalista, doktor historii Uniwersytetu Gdańskiego oraz religii i teologii Trinity College w Dublinie – postanowił wykorzystać jedną z nich w swej powieści, która niedawno, nakładem wydawnictwa Replika, trafiła na półki księgarń. Mowa o „Denarze dla Szczurołapa”, który – jak łatwo można się domyślić, nawiązuje do legendy o Fleciście z Hameln.
Głównym bohaterem powieści jest Gabor Horthy – orientalista i awanturnik, który podejmuje się zbadania zagadki dotyczącej Augusta Erdmanna – XIX-wiecznego orientalisty, semitologa i teologa, który pod koniec swego życia intensywnie zaczął interesować się legendą o Szczurołapie z Hameln – choć ta nie miała ścisłego związku z tym, czym dotychczas się zajmował.
Podążając śladami uczonego oraz odwiedzając kolejne zakątki świata, aby sprawdzić poszczególne tropy i elementy zagadki, Gabor powoli odkrywa skrzętnie skrywaną od wieków tajemnicę oraz doświadcza rzeczy, których w żaden racjonalny sposób nie da się wytłumaczyć.
Dokąd doprowadzi go jego śledztwo?
„Denar dla Szczurołapa” Aleksandra R. Michalaka nie jest powieścią dla każdego, a przynajmniej nie dla typowego Kowalskiego, który decydując się na lekturę tej powieści oczekiwać od niej będzie tego, iż pozwoli mu ona przeżyć prawdziwą przygodę, a także przyjemnie, relaksując się przy tym, spędzić czas podczas czytania. Niestety nie tędy droga. Główny bohater przez większość czasu ślęczy bowiem nad różnego typu materiałami, przeprowadza szereg rozmów ze znajomymi bądź dopiero co poznanymi osobami (zarówno na tematy związane ze sprawą, jak i nie mające z nią kompletnie nic wspólnego), rozmyśla o kobietach i swoich dotychczasowych związkach, podziwia architekturę w miejscach, które odwiedza… mówiąc krótko – brawurowej akcji to tu się nie uświadczy, zatem o typowej przygodzie można po prostu zapomnieć. Dla mnie było to mocno rozczarowujące, gdyż z zarysu fabuły wydawało mi się, że w historii co nieco się zadzieje i że będzie ona na tyle wciągająca, iż trudno będzie mi oderwać się od lektury. Tymczasem prawda jest taka, że przez to mozolne tempo, jakim całość została poprowadzona, nie raz i nie drugi ziewnęłam podczas lektury, a i dochodziło do tego, że miałam ochotę po prostu odłożyć książkę na bok, by o niej zapomnieć.
Druga sprawa, która argumentuje za tym, iż to nie jest książka dla typowego Kowalskiego, to fakt, iż w dziele Michalaka niejednokrotnie natrafimy na słownictwo, które dla laika nieobeznanego z dziedzinami nauk, w jakich obracają się napotykani przez głównego bohatera profesorowie, naukowcy itd, jak i sam Gabor zresztą, będzie kompletnie niezrozumiałe. Ja np nie wiedziałam, czym są: chiazmy, ossuaria, dale, festschrifty, kanopy, mezuzy, memorabilia czy żalniki. A to zaledwie przykłady – w powieści jest tego o wiele, wiele więcej, a przypisów z wytłumaczeniem u dołu strony czy też na końcu powieści niestety nie uświadczymy. Pozostaje sprawdzanie w Wikipedii – ale co to wówczas jest za przyjemność z lektury, kiedy trzeba odrywać się od książki (która jak wspomniałam prędzej i tak potrafi uśpić), by doszukać się wyjaśnień niezrozumiałych rzeczy.
Kolejnym minusem dzieła Michalaka, o którym nie mogę nie wspomnieć, jest kwestia korekty. Z informacji zamieszczonej w książce wynika, iż osobą odpowiedzialną za nią była pani Anna Dudkiewicz. Jak widać na zamieszczonym obok zdjęciu podczas lektury wyłapałam stosunkowo dużo błędów, różnego typu – interpunkcja, gramatyka, odmiana, totalny brak konsekwencji (np raz mamy Oxford a za moment Oksford; książka niby po polsku a nagle wchodzimy do basementu). I czy ktoś mi wyjaśni, jak możliwe jest łysienie twarzy? Wydawało mi się, że łysieje człowiekowi głowa, ale twarz? („Jego rozmówca o łysiejącej twarzy dużego niemowlaka miał na nosie małe okulary, a na twarzy życzliwy uśmiech” – swoją drogą uśmiech to można mieć zdaje się na ustach, a nie na twarzy 😉 ).
Co mnie jeszcze denerwowało? To ciągłe przypominanie o narodowości… U Michalaka w większości przypadków nie ma bowiem imion, a jest podana narodowość tego, o kim w danym momencie mowa. A więc nie Gabor, tylko Węgier, który na swej drodze spotyka Amerykanów, Holendrów, Chińczyków itd. Nie wiem, dlaczego autor zdecydował się na tego typu zabieg, ale dla mnie było to bardzo irytujące.
Nie przemówiła również do mnie kreacja bohaterów. Wszyscy – poza głównym – są słabo zarysowani, płascy, miałcy, po prostu nijacy – stanowią jedynie szum w tle. Sam Gabor również nie zachwyca, choć o nim dowiadujemy się nieco więcej – co nie oznacza jednak, że potrafi przekonać do siebie czytelnika i zyskać jego sympatię. Owszem, jest człowiekiem naprawdę wykształconym, jednakże w gronie swoich znajomych bym go nie chciała widzieć. Awanturnik, kobieciarz, nie wylewający za kołnierz, nie potrafiący zagrzać dłużej w jednym miejscu, nie dostrzegający tego, co się w okół niego dzieje, chyba że ma to związek z prowadzonymi przez niego badaniami.
„- Ciebie za to chyba skrzywdzono w dzieciństwie pod względem spostrzegawczości. Dostawałeś po głowie za każdą obserwację? W ogóle nic nie zauważasz!
– W ogóle nic – przytaknął, rozbawiony jej nagłą złością.
– Nic, czego nie przeczytałeś najpierw w książkach, bo codzienność jest zbyt trywialna, żeby się nią zajmować…”
Czy powieść ta ma w ogóle jakieś plusy? Owszem, ma. Jednym z nich z całą pewnością jest bogactwo wiedzy płynącej z jej kart na temat legendy o Szczurołapie z Hameln i nim samym. Odniesienia do przeszłości, zapisy historyczne z różnych zakątków świata, relacje osób związanych bądź zajmujących się tym tematem – > wszystko to robi duże wrażenie i udowadnia, iż Michalakowi zależało na tym, by jego dzieło nawiązujące do Szczurołapa było jak najbardziej kompletne i w pewien sposób fachowe. Drugim plusem powieści jest fakt, iż wszystko to, o czym pisze autor, cała ta historia, trzyma się kupy. Jeden element wynika z drugiego, a wszystkie prowadzą do przekonującego finału.
Tyle ode mnie. Wam pozostawiam decyzję odnośnie tego, czy warto sięgnąć po tę powieść…
PS to w żadnym wypadku nie jest porywający thriller – jak dumnie stoi na okładce powieści, gdyż ten jako taki winien wywoływać w czytelniku dreszcz emocji wykorzystując przy tym napięcie, niepewność i tajemniczość. Ostatni z tych elementów co prawda obecny jest w powieści, jednak pozostałych dwóch nie doświadczyłam, prawie zasypiając nad lekturą. Zatem głoszenie iż jest to porywający thriller… Mnie bynajmniej nie porwał.
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2018
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 432
ISBN: 978-83-7674-703-3