„Zemsta Manitou” – Graham Masterton

Misquamacus – to „imię to indiański sekret, który przechowują głęboko w sercach od ponad stu lat. Teraz zostanie wyjawiony białemu człowiekowi, a biali gorzko pożałują, że poznali tajemnicę Indian.”

Najokrutniejszy i najpotężniejszy szaman w historii rdzennych mieszkańców Ameryki postanowił bowiem powrócić po raz kolejny do świata żywych, by dokonać aktu zemsty za ból, zdrady i rzezie, które jego lud wycierpiał z rąk białego człowieka, a także by wyrównać osobiste porachunki z okultystą Harry’m Erskine’m oraz Indianinem Johny’m Śpiewającą Skałą, którzy stanęli poprzednim razem na jego drodze, kiedy próbował odrodzić się w ciele pewnej młodej dziewczyny.

Tym razem jednak jest o wiele silniejszy i co najważniejsze – nie jest sam, gdyż wspiera go grupa prawie równie potężnych szamanów, którzy wraz z nim powracają z zaświatów, by wesprzeć go w jego świętej misji. W tym celu opętują grupę małych dzieci, na czele z ośmioletnim Toby’m, którego przodek odegrał niemałą rolę w historii Indian.

Ojciec chłopca nie tylko widzi, że coś złego dzieje się z jego dzieckiem, ale też zaczyna zdawać sobie sprawę, że może mieć to związek z czymś daleko wykraczającym poza ludzkie rozumowanie. Szukając pomocy dla syna i reszty dzieci wpada na trop Harry’ego. Niebawem dołącza do nich również John Śpiewająca Skała. Razem stają do nierównej walki przeciwko Misquamacusowi i potężnym, nadprzyrodzonym siłom będącym na jego usługach. Czy uda im się i tym razem wyjść z niej zwycięsko?

„Zemsta Manitou” jest drugim tomem (po „Manitou”) jednego z najsłynniejszych cykli (liczących sobie pięć części) horrorów w dorobku Grahama Mastertona. Mając za sobą lekturę obu tomów, muszę przyznać, że naprawdę ciężko jest mi stwierdzić, który z nich podobał mi się bardziej. Pierwsza część, będąca jednocześnie debiutem literackim autora, była nieco bardziej mroczna i klaustrofobiczna od „Zemsty Manitou”. Tu już mniej więcej wiemy, kim jest Misquamacus i czego możemy się po nim spodziewać, także jego kolejne kroki już tak nie wzbudzają dreszczy, a tym bardziej nie przerażają. A przynajmniej nie tak, jak podczas pierwszego spotkania z nim.

Chociaż… jest jedna scena, z udziałem matki Toby’ego, która może przyprawić o mdłości, albo być wręcz odstręczająca dla ludzi o słabszych nerwach. Poza tym to jest „stary, dobry” Misquamacus, a więc będzie przywoływał różnorodne demony i pałał żądzą mordu na wszystkich, którzy staną mu na drodze.

Nie znaczy to jednak, że „Zemsta Manitou” ustępuje czymkolwiek poprzedniej części. Dużo zyskuje dzięki zamianie głównego bohatera z Harry’ego Erskine’a na ojca Toby’ego – Neila Fennera. Nasz poczciwy i nie do końca uczciwy jasnowidz odgrywa tym razem jedynie drugoplanową rolę. Pierwsze skrzypce przejmuje Neil – człowiek twardo stąpający po ziemi, dla którego nie ma nic ważniejszego, poza bezpieczeństwem jego bliskich. I może nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że gotów był on uwierzyć w siły nadprzyrodzone zanim zaczął szukać racjonalnego wytłumaczenia dla tego, czego doświadczał, odkąd zauważył, że z jego dzieckiem dzieje się coś złego. Dla większości ludzi jest to trudne nawet wówczas, kiedy wszystko zdaje się wskazywać na tego typu rozwiązanie. Ale nie dla Neila. Przeciwstawiając się zdrowemu rozsądkowi, jak też niedającym wiary jego rewelacjom ludziom, gotów jest do największych poświęceń w imię miłości do syna. Dzięki temu z miejsca zyskał moją sympatię.

Podobnie jak w „Manitou”, tak i tutaj pojawiają się interesujące odniesienia do mitologii Indian oraz ich historii. Mamy też możliwość przyjrzenia się „z bliska” kolejnym rytuałom przemawiającym do wyobraźni czytelnika. Wszystko to stanowi kolejny plus tej powieści. Do tego dochodzą lekkie pióro autora, plastyczne opisy, ciekawie prowadzone dialogi, wartka akcja i stosunkowo niedługie rozdziały, które sprawiają, że – podobnie jak w przypadku poprzedniej części – książkę tę, choć liczy sobie nieco ponad trzysta stron, czyta się naprawdę bardzo szybko.

Jeśli nabraliście ochoty na przeczytanie „Zemsty Manitou”, a nie czytaliście dotąd poprzedniego tomu tego cyklu, to nic straconego. Tak naprawdę możecie sięgnąć po tę książkę nawet bez znajomości poprzedniej części, gdyż opowiadają one w sumie odrębne historie, mimo obecności wspólnych elementów – w tym najważniejszego w postaci manitou najpotężniejszego i najokrutniejszego szamana w historii rdzennych mieszkańców Ameryki. A jeśli czytaliście „Manitou”, to tym lepiej! Wówczas „Zemsta Manitou” będzie dla was bardzo dobrą kontynuacją poznanej wcześniej historii. Mówiąc krótko – polecam.

Moja ocena: 5/6

Tytuł oryginalny: Revenge of the Manitou
Tłumaczenie: Wiesław Marcysiak
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2018, wyd. II
Seria/Cykl: Manitou, tom 2
Oprawa: miękka
Liczba stron: 304
ISBN: 978-83-8125-050-4


1Shares