Graham Masterton należy do grona moich ulubionych pisarzy grozy. Gdybyście zajrzeli do mojej biblioteczki, ujrzelibyście półkę z ponad czterdziestoma dziełami jego autorstwa, które udało mi się uzbierać na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat. Co prawda jeszcze „trochę” mi ich brakuje, gdyż ten popularny angielski pisarz może pochwalić się dorobkiem literackim obejmującym ponad 80 książek – powieści jak i zbiorów opowiadań – o całkowitym nakładzie przekraczającym 20 mln egzemplarzy. Staram się jednak cały czas uzupełniać mój zbiór o tytuły, których w nim brakuje.
Niedawno moja kolekcja powiększyła się o kolejne dzieło autora. Nadarzyła się ku temu doskonała okazja, gdyż wydawnictwo Albatros wypuściło w tym roku na rynek wznowienie powieści (w odświeżonej szacie graficznej i w tłumaczeniu Wiesława Marcysiaka), od której rozpoczęła się literacka kariera Grahama Mastertona. Mowa o „Manitou”, powieści, którą nie tylko zekranizowano (1978 r, w roli głównej zagrał Tony Curtis), ale która otwiera jeden z najsłynniejszych cykli (liczących sobie pięć tomów) horrorów w dorobku autora.
„We wszechświecie jest tyle tajemnic, o których nic nie wiemy. To, co widzimy podczas naszej fizycznej egzystencji na ziemi, to zaledwie fragment. Istnieją obce światy, jeden w drugim i jeszcze dziwniejsze w nich. Nie wolno o tym zapominać.”
Historia rozpoczyna się od wizyty w jednym z nowojorskich szpitali pacjentki z nietypowym guzem umiejscowionym na karku. Jej przypadek zostaje przedstawiony dr Hughesowi, specjaliście od złośliwych nowotworów. Ten jednak, mimo posiadanej wiedzy i wieloletniego doświadczenia, nie jest w stanie jednoznacznie stwierdzić, czym tak właściwie jest owa narośl, zwłaszcza że wydaje się ona… ruszać. Postanawia jednak przeprowadzić operację i to najszybciej, jak to tylko możliwe, gdyż narośl ta rośnie w zaskakująco szybkim tempie i zdaje się żyć własnym, chorobliwym życiem.
Dzień przed planowanym zabiegiem, w poszukiwaniu pomocy i rady, Karen Tandy zgłasza się do Harry’ego Erskine’a – jasnowidza, o którym opowiadała jej swego czasu ciotka. Młoda kobieta nie powiedziała lekarzom wszystkiego. Nie wspomniała o tym, iż od kiedy na jej karku pojawił się ten dziwny guz, noc w noc dręczą ją straszne koszmary, w których wszechobecne jest poczucie strachu i zbliżającego się zła… Harry ma przeczucie, iż jest w tym coś więcej, niż się z pozoru wydaje.
I się nie myli…
Wkrótce przyjdzie mu stanąć oko w oko z Misquamacusem – jednym z najokrutniejszych i najpotężniejszych szamanów w historii Indian, który teraz, po trzystu latach, zamierza powrócić do świata żywych, by dokonać aktu zemsty za ból, zdrady i rzezie, których jego lud doświadczył z rąk białego człowieka. Wraz z Erskine’m do walki stanie szaman Śpiewająca Skała. Tylko czy okażą się oni wystarczająco silni w starciu ze starożytną magią, jaką dysponuje Misquamacus i z nadprzyrodzonymi siłami będącymi na jego usługach?
„Demony, bestie i bezimienne byty ożywające w nocy. Twory, które doprowadzały ludzi do szaleństwa. Twory, które skakały, pełzły i czołgały się poprzez ciemności przerażonej wyobraźni.”
Książki Mastertona mają to do siebie, że nie ważne, ile stron by nie liczyły, każdą z nich pochłania się w ekspresowym tempie. Nie inaczej jest w przypadku „Manitou”. Ta licząca sobie blisko trzysta stron książka właściwie czyta się sama. Lekkie pióro autora, ciekawie prowadzone dialogi, wartka akcja i stosunkowo niedługie rozdziały sprawiają, że kolejne stronice przelatują między palcami naprawdę bardzo szybko.
Pomysł na fabułę? Naprawdę ciekawy. Wplecenie do opowieści odniesień do mitologii Indian oraz ich historii działa na jej duży plus, zaś opis przeprowadzanych przez bohaterów rytuałów przemawia do wyobraźni czytelnika.
Jako powieść grozy tytuł ten wypada naprawdę bardzo dobrze. Wyczuwalny jest strach przed nieznanym i nienazwanym, bohaterów zaś stopniowo ogarnia coraz bardziej narastające przerażenie. Zresztą same tytuły kolejno następujących po sobie rozdziałów – Z ciemności nocy, W ciemność, Pośród cieni, Przez pomrokę… – sugerują, iż już za chwilę przyjdzie im zmierzyć się z czymś mrocznym, pierwotnym i makabrycznym. I tak jest w istocie…
„Manitou” – jak na debiut – jest nie tylko świetnie skrojoną, wciągającą od pierwszych stron powieścią, ale przede wszystkim opowieścią o tym, że o pewnych sprawach się nie zapomina i że niektórych rzeczy po prostu nie sposób przebaczyć. W końcu nadejdzie bowiem dzień zapłaty za wyrządzone zło… Ze swojej strony jak najbardziej polecam – fanom gatunku, jak i samego autora w szczególności. A żeby was jeszcze bardziej zachęcić, przytoczę słowa Bernhardta J. Hurwooda, które znalazły się we wstępie do tej powieści:
„Jeżeli macie jakiekolwiek obawy przed nieznanym, przed otwarciem drzwi uwalniających przerażenie, które wbrew woli może wpełznąć w wasze sny, to odłóżcie tę lekturę i wybiegnijcie na słońce. Już! Manitou niczym narkotyk ma niesamowitą zdolność przejmowania władzy nad umysłem od chwili, gdy zaczniecie czytać, aż do momentu wypuszczenia książki z drżących palców po skończeniu ostatniej strony.”
Moja ocena: 5/6
Tytuł oryginalny: The Manitou
Tłumaczenie: Wiesław Marcysiak
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2018, wyd. II
Seria/Cykl: Manitou, tom 1
Oprawa: miękka
Liczba stron: 272
ISBN: 978-83-8125-037-5