„Zawsze mieszkałyśmy w zamku” – Shirley Jackson

Moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki nie należało niestety do zbyt udanych. Lektura „Nawiedzonego Domu na Wzgórzu” nie tylko mnie wymęczyła, ale w ostatecznym rozrachunku mocno rozczarowała. Oczekiwałam powieści grozy, a zamiast niej otrzymałam twór, który prawie że mnie uśpił. Postanowiłam jednak nie skreślać od razu autorki, dać jej jeszcze jedną szansę. Okazja ku temu nadarzyła się całkiem niedawno za sprawą jednej z kwietniowych nowości wydawnictwa Replika, a mianowicie premiery powieści „Zawsze mieszkałyśmy w zamku”, o której już na okładce przeczytać można, iż jest to niesamowita gotycka opowieść.

Historia zabiera nas do posiadłości Blackwoodów, swego czasu tętniącej życiem, dziś prawie że wymarłej. Zamieszkują ją bowiem zaledwie trzy osoby – osiemnastoletnia Mary Katherine (narratorka opowieści), jej starsza siostra Constance oraz ich niepełnosprawny stryj Julian. Przed sześciu laty reszta członków rodziny Blackwoodów poniosła tragiczną śmierć, o spowodowanie której posądzono starszą z sióstr. I choć Constance ostatecznie uniewinniono, po dziś dzień mieszkańcy miasta uważają, iż jest ona bezwzględną morderczynią. To z ich powodu, nienawiści, którą darzą Blackwoodów, nie opuszcza ona posiadłości, a jej młodsza siostra bywa w miasteczku dwa razy w tygodniu po niezbędne im do przeżycia sprawunki.

Wszyscy troje żyją w odosobnieniu od reszty społeczeństwa, we własnym świecie, swoistej bańce bezpieczeństwa, o której trwałość każdego dnia dba zwłaszcza Mary. Zaklina ona rzeczywistość, wymawia magiczne słowa, zakopuje lub wiesza drogocenne przedmioty, albo też rozbija te, które akurat ma pod ręką – wszystko po to, by czar nie prysł i by jej siostra mogła dalej żyć szczęśliwie, nie nękana przez wrogo nastawioną w stosunku do nich miejscową społeczność.

Wszystko jednak zmienia się w dniu, w którym do ich posiadłości przybywa dawno nie widziany kuzyn – Charles Blackwood. Jego obecność zaburza dotychczasowy porządek i rytm dnia sprawiając, że w Mary rodzi się coraz większy niepokój i nienawiść w stosunku do Charlesa. Czuje, że ich kuzyn jest zły i że trzeba się go pozbyć z ich życia, dopóki nie jest za późno…

„Charles dostał się do środka tylko dlatego, że coś przerwało magiczny krąg; gdyby mi się udało odbudować ochronny czas wokół Constance i odgrodzić Charlesa, musiałby stąd odejść. Trzeba usunąć z domu wszelkie ślady jego dotknięć.” (s. 107)

Muszę przyznać, iż mając za sobą „Nawiedzony Dom na Wzgórzu” obawiałam się lektury kolejnego dzieła Shirley Jackson. Jednak przewracając kolejne stronice „Zawsze mieszkałyśmy w zamku, przekonałam się, iż tym razem jest zupełnie inaczej – opowiadana historia potrafi mnie zainteresować, bohaterowie nie denerwują, a całość ma naprawdę psychodeliczny klimat.

Od samego początku byłam niezmiernie ciekawa tego, co też stało się w przeszłości – jak doszło do śmierci reszty rodziny i dlaczego okoliczni mieszkańcy są tak wrogo nastawieni do tych, którzy pozostali przy życiu. W odkryciu prawdy pomaga głównie stryj Julian, który – choć żyje we własnym świecie, częstokroć będąc zupełnie oderwanym od otaczającej go rzeczywistości – co i rusz wraca pamięcią do tamtego tragicznego dnia, który stał się początkiem ich koszmaru. Z uporem maniaka pracuje nad rekonstrukcją tamtych wydarzeń, nie dając pozostałym członkom rodziny zapomnieć o bolesnej dla nich przeszłości.

Kreacja bohaterów jest po prostu niesamowita. Każde z nich jest inne, obdarzone własną osobowością, temperamentem i motywacją do działania. Nawet kot należący do Mary posiada własny, niepowtarzalny charakter. Mimo to wszyscy oni potrafią ze sobą współżyć, zawieszeni jakby w czasie, zupełnie oderwani od tego, co dzieje się poza granicami ich posiadłości. Pogrążeni w swoistej psychozie, odtwarzając dzień po dniu ustalony przed laty porządek dnia, nie dopuszczając do tego, by jakikolwiek jego punkt został pominięty bądź też wykonany w inny sposób niż dotąd. Pojawienie się w ich życiu obcego – kuzyna Charlesa – zaburza ten rytm, sprawia, że z dnia na dzień wszystko zaczyna się walić, stopniowo prowadząc do coraz większej destrukcji i katastrofy.

Całą historię poznajemy dzięki pierwszoosobowej narracji młodszej z sióstr – Mary Katherine Blackwood. Jest to o tyle znamienne, iż posiada ona najbardziej zaburzoną osobowość spośród żyjących w posiadłości Blackwoodów. Ta żyjąca w świecie wyobraźni, w wyimaginowanej rzeczywistości, w której wielokrotnie przenosi siebie i swych bliskich na księżyc dziewczyna jest wyalienowana do granic możliwości. W każdym z mieszkańców miasta widzi zło i uważa, że wszyscy – bez wyjątku – ich nienawidzą, szepczą za ich plecami i życzą im jak najgorzej. Dlatego też nie pozostaje im dłużna. Nie raz przeczytamy o tym, jak skrzywdziłaby tego bądź tamtego członka ich społeczności.

„(…) znajdowałam się wewnątrz samej siebie i wiedziałam, że oni na mnie patrzą; ukryłam się głęboko, ale słyszałam ich i widziałam kątem oka. Pragnęłam, żeby wszyscy padli martwi na ziemię.” (s. 29)

Tylko czy jej zachowanie jest jedynie wynikiem zaburzonego umysłu? Shirley Jackson udziela wyczerpującej odpowiedzi na to pytanie przedstawiając czytelnikowi mroczną naturę człowieka, ukazując, do czego prowadzić może zwykła ludzka zazdrość, chciwość i zawiść.

Tak jak żałowałam, że sięgnęłam po „Nawiedzony Dom na Wzgórzu”, tak po lekturze „Zawsze mieszkałyśmy w zamku” cieszę się, że nie skreśliłam wówczas autorki i postanowiłam dać jej jeszcze jedną szansę. Historią Blackwoodów w pełni się zrehabilitowała i sprawiła, że chętnie sięgnę po kolejne jej dzieła – jeśli wydawnictwo Replika (bądź inne) zdecyduje się wydać je na naszym rynku. Tymczasem polecam wam tę powieść i wierzę, że spodoba się wam równie mocno jak mi.

Moja ocena: 5/6

Tytuł oryginalny: We have always lived in the Castle
Tłumaczenie: Ewa Horodyska
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2018
Oprawa: twarda
Liczba stron: 224
ISBN: 978-83-7674-698-2

1Shares