Doniesienia o tajemniczej, szybko rozprzestrzeniającej się chorobie powoli ukazują brutalną prawdę. Świat, który znaliśmy, z dnia na dzień przestaje istnieć, zaś ludzkości grozi zagłada. Umarli powstają z martwych, zaś ich jedynym celem wydaje się być pozbawienia życia wszystkich tych, którzy nadal oddychają powietrzem. Znikąd ratunku. Rozpoczyna się walka o przetrwanie.
Jednym z ocalałych jest oficer lotnictwa marynarki wojennej, który niedawno wrócił z urlopu spędzonego u rodziców, a teraz zmuszony zostaje stawić czoła nowej, abstrakcyjnej rzeczywistości, która jak nic zaczyna go po prostu przerażać. Widząc, co się dzieje i w którą stronę to wszystko zmierza, zaczyna przygotowywać się na najgorsze. Nie zamierza się bynajmniej poddać. Czy uda mu się jednak przetrwać w świecie, nad którym z każdym kolejnym dniem władzę przejmują umarli jako nowy dominujący gatunek w łańcuchu pokarmowym?
„Armagedon dzień po dniu” J.L. Bourne’a jest pierwszym tomem serii o tym samym tytule. Co ciekawe początkowo autor zamieszczał w sieci fragmenty swojej historii w formie wpisów z pamiętnika, które miały sprawiać wrażenie pisanego odręcznie, bardzo surowego i realistycznego dziennika kogoś, kto faktycznie z dnia na dzień stanął w obliczu prawdziwej zagłady prawie całej ludzkości i zmierzyć się musiał z nowymi mieszkańcami Ziemi, których jedynym celem było pozbawienie go życia. Dopiero później rozpoczął żmudną pracę przeobrażenia ich w powieściową wersję, która za granicą ukazała się pod skrzydłami wydawnictwa Permuted Press.
Przekształcenie historii w powieść nie pozbawiło jej bynajmniej tego, co najważniejsze – pamiętnikarskiej formy. Dzięki temu, tak jak w tytule powieści, losy głównego jej bohatera poznajemy dzień po dniu dzięki jego zapiskom, w których nie brak elementów typowych dla pisanego odręcznie dziennika, a więc podkreśleń, zaznaczeń, skreśleń, rysowanych ramek, szkiców, sporządzanych list, urywanych nagle wpisów (kiedy z jakiegoś powodu musiał nagle przerwać pisanie), zdjęć itp. Kto kiedykolwiek pisał pamiętnik, ten będzie wiedział, o co chodzi.
Co zadziwiające, w powieści traktującej o zombiakach ani razu nie pojawia się słowo „zombie”. Zamiast tego mamy ghule, maszkary, nędzne ludzkie wraki, istoty, stwory, żywe trupy, nieumarłych, kreatury, ścierwa, worki zgnilizny, poczwary, truposze, śmierdzieli, paskudy i demony. Nie wiem, jak to wygląda w oryginale, ale Marcin Grzywaczewski i Marcin Moń tłumacząc powieść udowodnili, iż nasz rodzimy język jest niezwykle bogaty w słownictwo o podobnym znaczeniu i nacechowaniu emocjonalnym.
„Najlepsza książka o zombie, jaką czytałem.” – Brad Thor, autor bestsellerów
Nie wiem, czy Brad Thor czytał w ogóle jakiekolwiek inne powieści o zombie przed wypowiedzeniem powyższych słów, ale ja miałam okazję sięgnąć po tytuły, które wzbudziły we mnie o wiele więcej emocji podczas ich lektury i których bohaterowie zostali o wiele lepiej wykreowani, a ich przygody były dla mnie o niebo ciekawsze niż to, co otrzymałam w powieści J.L. Bourne’a. Mam na myśli chociażby świetną trylogię „Przegląd Końca Świata” Miry Grant, czy też trylogię „Zmierzch Świata Żywych” Rhiannon Frater, o których zresztą pisałam na moim blogu. Nie oznacza to bynajmniej, że dzieło Bourne’a jest słabe. Wręcz przeciwnie – jest całkiem niezłe. Miewa całkiem ciekawe momenty i zwroty akcji, a całość czyta się lekko i stosunkowo szybko. Chyba po prostu oczekiwałam po nim czegoś więcej, zwłaszcza kiedy przeczytałam, iż jest ono uznawane za najlepszy horror o zombie obok „The Walking Dead”.
Zabrakło mi po prostu tego, o czym wspomniałam powyżej – większych emocji, jakiegoś napięcia, które nie pozwalałoby mi oderwać się od lektury. A także lepszego przedstawienia postaci pojawiających się w powieści – zwłaszcza głównego bohatera, którego nawet imienia nie jest nam dane poznać. Jego przekaz kolejno następujących po sobie wydarzeń jest taki sam jak i on – surowy, zimny, skalkulowany i pozbawiony kolorów. Miewa co prawda chwile, w których zastanawia się nad sensem tego wszystkiego, a zwłaszcza dalszego egzystowania w takim świecie, a także momenty, w których wyraźnie wspomina o tym, że się boi. Problem w tym, że ja tego wszystkiego, o czym on mówi, nie czułam, kiedy czytałam jego zapiski. Między Bogiem a prawdą to jego los był mi zupełnie obojętny.
Podobało mi się natomiast ukazanie w powieści samych chodzących trupów, jak i świata, który szybko przejęły w swoje władanie. Opisy śmierci, wyglądu zmarłych, wpływu na ich ciała środowiska oraz innych czynników zostały ukazane w bardzo realistyczny i przemawiający do wyobraźni czytelnika sposób. Czuć odór zgnilizny z ich rozkładających się ciał oraz dochodzące zewsząd jęki wydobywające się z ich gardeł (bądź tego, co z nich pozostało).
„Armagedon dzień po dniu” jest, jak już wspomniałam prędzej, dopiero początkiem historii opowiadającej o losach jednego człowieka, który z dnia na dzień staje w obliczu niewyobrażalnej katastrofy, która dotknęła świat. Z uwagi na samą tematykę, jak i niecodzienną formę przedstawienia opowieści stanowić może ciekawostkę dla miłośników fantastyki pragnących przeczytać coś innego, niż większość powieści traktujących o zombiakach. Ze swojej strony mam tylko nadzieję, że w kolejnej części autor zdradza co nieco więcej na temat samej genezy zarazy, gdyż w tym tomie dowiadujemy się zaledwie tego, iż pierwsze jej przypadki pojawiły się w Chinach, a potem nagle pojawiły się w Stanach. Jak? Dlaczego? Nie wiadomo. Liczę więc na to, że kontynuacja przyniesie tak odpowiedzi na te pytania.
Moja ocena: 4/6
Tytuł oryginalny: Day by Day Armageddon
Tłumaczenie: Marcin Grzywaczewski, Marcin Moń
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok wydania: 2017
Seria/Cykl: Armagedon dzień po dniu, tom 1
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 312
ISBN: 978-83-65568-44-1
Książka do kupienia w: