„World War Z” – Max Brooks [recenzja 366]

  • World War Z
  • Tytuł oryginalny: World War Z. An Oral Hitory of the Zombie War
  • Tłumaczenie: Leszek Erenfeicht
  • Wydawnictwo: Zysk i S-ka
  • Rok wydania: 2013
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Liczba stron: 544
  • ISBN: 978-83-7785-119-7

Ostatnimi czasy tematyka zombie staje się coraz bardziej popularna. Chętnie sięgają po nią zarówno twórcy filmowi jak i ludzie ze świata literatury. Na dalszy plan odeszły wampiry i wilkołaki, o których opowiedziano już tyle historii, że życia nie starczy, aby się z nimi wszystkimi zapoznać. Teraz na główny plan wysunęli się chodzący zmarli, żywe trupy, lub jak to woli po prostu zombie. Te powłóczące, zawodzące, jęczące, ciągnące za sobą własne wnętrzności stwory zdają się coraz bardziej fascynować ludzkość. Zazwyczaj przedstawiane są właśnie w taki, a nie inny sposób, choć zdarzają się wyjątki. Miałam okazję zmierzyć się z historią, w której zombie zapałał gorącymi uczuciami do żywej dziewczyny („Ciepłe ciała” Isaac Marion), albo też przyjrzeć się wizji, w której to zombie były złymi duszami, atakującymi tych, którzy nieśli w sobie dobro („Alicja w Krainie Zombie” Gena Showalter). Teraz postanowiłam sięgnąć po coś zgoła innego, odbiegającego formą od tego, co dotychczas miałam okazję czytać. Wybór padł na książkę amerykańskiego pisarza Maxa Brooksa specjalizującego się w literaturze s-f, który w 2003 roku wydał „Zombie survival” będący swoistym poradnikiem traktującym o tym, w jaki sposób można ocalić życie, gdyby na świecie pojawili się zombie. Jednakże nie ta książka jest tematem dzisiejszej recenzji. Mą uwagę przykuło dzieło „World War Z”, będące kontynuacją zombistycznego wątku, którego ekranizacja (w roli głównej Brad Pitt) pojawiła się w kinach na początku czerwca 2013 roku.

„Większość ludzi nie wierzy, że coś może ich spotkać, dopóki sami nie staną oko w oko z problemem. To nie wynika z głupoty, nie jest słabością – po prostu taka jest ludzka natura.” (s. 57)

„World War Z” napisany został w formie reportażu. Zebrano tu relacje ludzi, którym udało się ujść z życiem z wieloletniej światowej wojny ludzkości z chodzącymi trupami. Wszystkie one zostały poukładane chronologicznie, zatem czytelnik ma okazję przekonać się, jak wyglądała walka z zombie od momentu, kiedy pojawiły się pierwsze doniesienia o dziwnej, szybko postępującej chorobie, aż do punktu kulminacyjnego, który zakończył ten przerażający dla ludzkości okres ich dziejów. Świadectwa tamtych wydarzeń pochodzą od różnych osób, z różnych kręgów społeczeństwa, zarówno tych stojących u władzy, jak i od pospolitego zjadacza chleba. Przyglądamy się sytuacji ludzi będących po dwóch stronach barykady – wydających polecenia i tym zdanym na łaskę innych. Dzięki temu mamy dokładny obraz tego, co się wówczas działo. Książka stanowi fikcję literacką, jednak napisana została w taki sposób, iż ma się wrażenie, jakby to wszystko działo się naprawdę. Mamy okazję przekonać się, co dzieje się z ludźmi, ich psychiką, zachowaniami w obliczu zagrożenia nie mieszczącego się w ludzkich wyobrażeniach. Autor ukazuje zarówno utratę człowieczeństwa, akty wandalizmu czy bezduszność względem słabszych, ale również ludzką determinację i chęć przeżycia za wszelką cenę.

„Ale ta broń, która nas pobiła, to nie było coś, co można wyprodukować. To coś starego jak świat, no, w każdym razie starego jak sama wojna. To był strach, po prostu przerażający, wszechogarniający strach (…)” (s. 170)

Miałam duże oczekiwania względem książki Brooksa. Zanim zdecydowałam się na lekturę, zapoznałam się z wieloma recenzjami na jej temat, wśród których natrafiłam na nieliczne słowa krytyki. Doszłam zatem do wniosku, iż mi, fance historii o zombie, „World War Z” powinien się równie mocno spodobać. Jednakże rzeczywistość okazała się zupełnie inna niż moje wcześniejsze wyobrażenia. Uwierzyłam zapewnieniom recenzentów, że książkę czyta się lekko i przyjemnie za sprawą lekkiego pióra autora oraz jego talentowi opowiadania historii. Dałam się nabrać na to, że wciąga do tego stopnia, że trudno się od niej oderwać, gdyż zapomina się o bożym świecie podczas lektury. W moim przypadku okazało się wręcz na odwrót. Z każdą stroną męczyłam się coraz bardziej, a moje ogólne zainteresowanie tą pozycją spadało na łeb na szyję. Robiąc sobie przerwę w czytaniu, aby zająć się innymi obowiązkami, coraz trudniej było mi powrócić do historii Brooksa. Denerwował mnie styl autora, sztywność przedstawianych przez niego relacji. Niespecjalnie czułam też strach i przerażenie ludzi opowiadających wydarzenia, które powinny wywoływać u mnie ciarki na plecach i być powodem sennych koszmarów. Miałam wrażenie, że czytam suche fakty, zimny i bezosobowy raport z wydarzeń, a nie świadectwa pochodzące z ust żywych ludzi, którzy przeżyli prawdziwe piekło.

„World War Z” okazało się dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem, totalnie nie trafioną lekturą. Tak bardzo chciałam przeczytać tę książkę. Tak mocno cieszyłam się, kiedy w końcu trafiła w moje ręce i miałam okazję zasiąść do lektury. Nie spodziewałam się, że dzieło Maxa Brooksa, tak szeroko zachwalane, nie przypadnie mi do gustu i okaże się dla mnie jedną wielką stratą czasu. Szkoda, doprawdy szkoda. Ale cóż poradzić. Ilu czytelników, tyleż opinii. Tym razem trafiło na czytelniczkę, do której książka „World War Z” absolutnie nie trafiła.

Moja ocena: 3/6

Zysk i S-ka

 

0Shares