Jeśli śledzicie mój blog od dłuższego czasu, to zapewne wiecie, że jestem zapaloną miłośniczką prozy Dmitrija Glukhovsky’ego oraz serii Uniwersum Metro 2033, w której wydawane są powieści innych autorów osadzone w świecie wykreowanym przez Glukhovsky’ego. Przeczytałam prawie wszystkie dotąd wydane na naszym rynku książki w tym cyklu (poza „Piterem” Szymuna Wroczka), w tym świetne „Korzenie niebios” Tullio Avoledo czy bardzo dobrą trylogię Andrieja Diakowa („Do światła”, „W mrok”, „Za horyzont”).
Kiedy rok temu wydawnictwo Insignis poinformowało czytelników, że oto już niedługo do ich rąk trafi „Dzielnica obiecana” Piotra Majki, będąca polskim debiutem w świecie Uniwersum, z niecierpliwością wyczekiwałam jej premiery. Po głowie chodziła mi myśl: „No w końcu! Pokażmy światu, że Polacy również potrafią napisać świetną postapokaliptyczną historię godną wydania jej pod skrzydłami Uniwersum Metro 2033”. Choć dzieło Majki okazało się być zaledwie dobre, bowiem zabrakło mi w nim nieco bardziej wyrazistego głównego bohatera oraz większego napięcia towarzyszącego lekturze, to i tak uważam, że jak na pierwszy raz nie wypadliśmy źle na tle innych powieści z Uniwersum Metro 2033.
Minął rok od premiery „Dzielnicy obiecanej” i oto na półeczki księgarń trafiła „Otchłań” Roberta J. Szmidta, kolejny polski akcent w światowym projekcie Dmitrija Glukhovsky’ego. Mimo że autor w swym dorobku literackim ma kilkanaście opowiadań oraz blisko dziesięć powieści, dotąd nie dane mi było obcować z jego twórczością. Sięgając po „Otchłań” w pamięci miałam kilka niepochlebnych recenzji jego poprzedniej książki – „Szczurów Wrocławia”, które wg czytelników nie posiadają w zasadzie ani fabuły, ani właściwego bohatera i w ogóle nie wiadomo po co zostały napisane. Nic więc dziwnego, że do najnowszego jego dzieła podeszłam z dużą rezerwą.
Historia opowiedziana w „Otchłani” rozgrywa się we Wrocławiu, dwadzieścia lat po wojnie nuklearnej. Głównym bohaterem jest Nauczyciel, będący jednym z ostatnich Pamiętających – czyli ludzi urodzonych na długo przed Atakiem i znających dobrze zdobycze upadłej cywilizacji. Pod opieką ma głuchoniemego i niedorozwiniętego umysłowo syna zwanego przez tubylców Niemotą, bądź też bardziej wulgarnie – niedojebkiem. W wyniku pewnych wydarzeń, chcąc uratować życie chłopakowi oraz sam pozostać przy życiu, zmuszony zostaje do opuszczenia dotąd bezpiecznego schronienia i wyruszenia w niepewną i śmiertelnie niebezpieczną wyprawę, której celem jest owiana legendą, górująca nad miastem Wieża. W czasie wędrówki Nauczyciel przekona się, że miasto skrywa przed swymi mieszkańcami nie jedną tajemnicę i że przeszłość nie zapomina o czynach popełnionych przez człowieka.
Wrocław po Ataku przestał być miastem, a stał się jego karykaturą, pogorzeliskiem, miejscem, w którym to, co nie zostało doszczętnie zniszczone podczas nuklearnego wybuchu, zaanektowane zostało przez zmutowane zwierzęta oraz rośliny. Człowiek przebywający na powierzchni ziemi paść może tu ofiarą nie tylko szarików, kotokatów, pilaków czy pawiorożców, ale też np sarlaków (roślina) czy atakujących z nieba skrzydłoczy, ponad dwumetrowych bestii polujących stadnie. Chcąc skryć się przed tymi monstrami w mroku pozostałości po budynkach łatwo z kolei stać się pożywką dla kryjących się tam cieniaków. Człowiek, niegdysiejszy władca świata, znalazł się na samym dole łańcucha pokarmowego, z myśliwego stając się prawie że bezbronną ofiarą.
Skoro już przy ludziach jesteśmy, to im więcej czasu upłynęło od chwili Ataku i upadku dawnej cywilizacji, tym mniej było w nich współczucia. Przyszło im żyć w świecie, w którym obowiązywało jedno – zabijasz albo giniesz, przeżyć może tylko najsilniejszy. Wegetacja, bo przecież nie prawdziwe życie, w podziemnych kanałach miasta wyzwoliła w ludziach najgorsze instynkty. Niech za przykład służy choćby fakt, że w jakikolwiek sposób kalekie dzieci, zgodnie z obowiązującym prawem, wynoszone zostają na powierzchnię, by tam zginęły, przestając tym samym być ciężarem dla reszty ocalonych. Upadła cywilizacja, zatracone zostało człowieczeństwo, historia przodków przestała mieć jakiekolwiek znaczenie dla obecnego pokolenia.
„W tej dziewczynie dostrzegł kwintesencję nowego świata. Brak hamulców moralnych, zero inteligencji, totalna pustka i nicość podszyte najzwyklejszą butą.”
Główny bohater powieści z jednej strony jest całkiem ciekawą postacią, z bagażem doświadczeń życiowych i dość mroczną przeszłością, z drugiej zaś mocno przerysowaną. Dlaczego? Przed Atakiem związany był z wojskiem oraz sektorem prywatnym, posiadał więc stosowne umiejętności oraz wykształcenie. Później jednak przez blisko 20 lat zajmował się kształceniem mieszkańców enklawy w prowadzonej przez siebie szkółce. Kiedy wraz z synem opuszcza ich dotychczasowy dom, podczas ich wspólnej wędrówki zmuszony jest stawić czoła wielu niebezpieczeństwom, zarówno ze strony zmutowanych bestii jak i innych ludzi. I tu dzieje się coś, co nie do końca wydaje się być realne. Człowiek, który na blisko dwa dziesięciolecia osiadł z tyłkiem w miejscu, by zająć się nauczaniem innych oraz opieką nad niepełnosprawnym dzieckiem, podczas starć zachowuje się niczym super hero – stawia czoła przeważającym liczebnie wrogom w pojedynkę, jest zwinny i szybki, jakby przez wszystkie te lata pozostawał w czynnej służbie wojskowej. Prawdą jest, że odpowiedzialny był on przez ten czas za szkolenie przybocznych przywódcy enklawy oraz że dzięki jego pomysłom udawało się wyłapywać mutanty, jednakże nie zmienia to faktu, że walcząc sam jeden przeciwko większej grupie osób, jak przystało na super bohatera, z wszelkich opresji wychodzi prawie że obronną ręką… I do tego odnosi się wspomniana przeze mnie lekka nierealność.
W „Otchłani” Szmidta widać wyraźne liczne nawiązania do innych dzieł literackich. Wśród zmutowanych roślin występują m.in buldożercy, które prędzej pojawiły się w „Więźniu Labiryntu” Jamesa Dashnera, choć tam akurat nie były przedstawicielami flory. Wśród mieszkańców podziemia obowiązuje prawo, zgodnie z którym w wieku 10 lat osiąga się pełnoletność i można przybrać pseudonim, który od tej pory zastępować będzie nadane przy urodzeniu imię. W trakcie lektury napotykamy m.in Stannisa i Drogo („Pieśń Lodu i Ognia” George R.R. Martina), Geralta (cykl „Wiedźmin” Andrzeja Sapkowskiego), Golluma i Niziołka („Hobbit”, trylogia „Władca Pierścieni” J.R.R. Tolkiena) czy Achaję (cykl Andrzeja Ziemiańskiego pod tym samym tytułem).
W powieści, podobnie jak to miało wcześniej miejsce w „Dzielnicy obiecanej” Majki, zabrakło mi jakiegoś takiego większego napięcia towarzyszącego lekturze oraz tego specyficznego klimatu, z którego słynie dzieło Glukhovsky’ego „Metro 2033”. Nie, „Otchłań” nie jest źle napisana. Wręcz przeciwnie. Czyta się ją naprawdę dobrze, bowiem i historia jest interesująca, i występujące w niej postaci potrafią zaciekawić (zwłaszcza pyskata Iskra, której zasób słownictwa jest dość… wyjątkowy i powodujący momentami opad szczęki, ale też wybuchy śmiechu). Porównując „Otchłań” do uprzednio wydanej „Dzielnicy obiecanej”, dzieło Szmidta wypada nieco lepiej, choć do bardzo dobrej co nieco mu jednak brakuje. Niemniej jednak jest to obowiązkowa pozycja dla miłośników Uniwersum Metro 2033 oraz ciekawa propozycja dla osób chętnie sięgających po fantastykę. Niech za książką przemówią słowa samego Dmitrija Glukhovsky’ego:
„Robert J. Szmidt vel Niszczyciel Światów (…) zabierze was do poniemieckich kanałów rozciągających się pod kwitnącym niegdyś miastem – do otchłani niebezpieczeństw, przemocy i zdrady. Ale i tak nic nie zdoła was przygotować na zaskakujące, niesamowite zakończenie. To zaszczyt, że mogę powitać Roberta w moim Uniwersum Metra 2033”.
Moja ocena: 4/6
Wydawnictwo: Insignis
Rok wydania: 2015
Seria: Uniwersum Metro 2033
Oprawa: miękka
Liczba stron: 416
ISBN: 978-83-63944-97-1