- Wydawnictwo: Poligraf
- Rok wydania: 2009
- Oprawa: miękka
- Liczba stron: 144
- ISBN: 978-83-88330-38-4
Za każdym razem, kiedy do mych rąk trafia jakaś nowa książka, pierwsze co robię, to oglądam ją ze wszystkich stron. Pod lupę biorę okładkę, czcionkę, interlinie, jakość papieru – jednym słowem wszystko, co na samym początku może świadczyć na jej plus. Kiedy ocenie poddałam debiutancką powieść Aleksandra Sowy „Umrzeć w deszczu”, mój werdykt nie był niestety zbyt pozytywny. Cienkie to to, niepozorne, a i samo wydanie mogłoby być bardziej staranne. Jednakże pamiętać należy o tym, aby nie skreślać książki tylko dlatego, że wizualnie nie przypadła nam do gustu. Wpierw trzeba odkryć, co skrywa wewnątrz, jaką historię ma nam do opowiedzenia. Także nie zrażając się pierwszym wrażeniem, rozpoczęłam lekturę. I muszę przyznać, że te 140 stron, bo tyle liczy sobie dzieło Sowy, udowadnia, że na stosunkowo niewielkiej objętościowo powierzchni można zawrzeć naprawdę dużo.
Opowiada ona o Arturze Sadowskim, dziennikarzu, fotografie, świadku wojny na Bałkanach, człowieku, którego los doświadczył tak mocno, że postanowił, iż na tym świecie nie ma już dla niego miejsca, a jedynie, co może jeszcze zrobić, to wybrać sposób, w jaki z niego odejdzie. Zanim jednak po raz ostatni zaczerpnie tchu, pragnie pozostawić po sobie pewien ślad, opowiedzieć o swoim życiu, o tym, co go spotkało i krok po kroku doprowadziło do decyzji, aby popełnić samobójstwo. W tym celu dzwoni do jednej z dziennikarek proponując jej możliwość przeprowadzenia wywiadu, który stanowić będzie historię na pierwsze strony gazet, a zarazem pozwolić być jej świadkiem tego, jak umiera. Dziennikarze mają to do siebie, że nie przepuszczą okazji, aby móc się wybić, zabłysnąć, zdobyć temat, który przyniesie im rozgłos. Zwłaszcza, jeśli chodzi o takiego artystę jak Artur. Nocą, 4 września, w jego mieszkaniu zjawia się kobieta z dyktafonem, która przyszła, aby wysłuchać obiecanej historii. Jednak to, co usłyszy, będzie zupełnie czym innym, niż się spodziewała. Bowiem historia Sadowskiego przepełniona jest niezmierzoną dawką smutku, bólu, ludzkiego cierpienia oraz najprawdziwszych tragedii. A pomyśleć, że wszystko zaczęło się tak niewinnie… Nieśmiałe pocałunki, splecione dłonie, chwile szczęścia, pierwsza młodzieńcza miłość. Jednakże to pierwsze prawdziwe uczucie na zawsze naznaczyło losy Artura. Uruchomiło lawinę zdarzeń, które doprowadziły go do dnia, w którym postanowił odebrać sobie życie. Spowiedzi mężczyzny towarzyszy padający za oknem deszcz… krople spływające po szybie, zupełnie tak, jakby niebo zapłakało nad jego losem. Nad człowiekiem, który sam nie potrafił ronić łez…
Przewracając kolejne karty powieści, poznając stopniowo losy głównego bohatera, nie mogłam uwierzyć, że życie jednego człowieka może zawierać w sobie tak wielkie pokłady smutku, dojmującego bólu, bezgranicznego cierpienia i takiej ilości przeżytych tragedii. Można by wręcz uznać, że okrutny los postanowił się na niego uwziąć zsyłając na niego wszystko, co najgorsze, poddając go raz za razem bolesnym próbom, by ostatecznie doprowadzić go do takiego wyniszczenia, że zbraknie już sił, chęci i sensu, aby dalej żyć. I trzeba przyznać, że mu się to udało. Mimo tego, że wielokrotnie Artur upada, by znów podnosić się i zaczynać wszystko od nowa, w końcu jednak dochodzi do stanu, kiedy ma już wszystkiego dość i postanawia odebrać sobie jedyne, co mu tak naprawdę pozostało – życie. Gratulacje Losie, dałeś radę, zniszczyłeś człowieka, który miał przed sobą świetlaną przyszłość. A wszystko przez miłość, bo to od niej się tak naprawdę wszystko zaczęło. To przez nią główny bohater dochodzi z czasem do wniosku, że jest przeklęty i ciąży na nim klątwa, gdyż bezpowrotnie traci wszystko i wszystkich, których kiedykolwiek obdarzył głębszym uczuciem. To ona jest winna temu, że któregoś dnia trafia na Bałkany, gdzie jest świadkiem ludzkiego bestialstwa w toczącej się wojnie i politycznych rozgrywek, których konsekwencjami jest śmierć niewinnych ludzi. To ona po raz kolejny odbiera mu nadzieję, na lepsze jutro… znów doprowadza do tragedii. Przeżywszy to, co główny bohater, wcale nie dziwię się, że postanowił odejść z tego świata. Raz na zawsze zakończyć ten niekończący się łańcuch cierpień. Człowiek jest w stanie przeżyć wiele, jednak są pewne granice, po przekroczeniu których nawet najsilniejsza jednostka się podda. To właśnie spotkało Artura…
Pomijając destrukcyjny wpływ miłości na głównego bohatera, bardzo spodobał mi się sposób w jaki autor przedstawił sceny, w których spotykało się dwoje kochanków. Pięknie pisze o uczuciach. Jest zmysłowo i namiętnie. Widać fascynację Artura pięknem kobiecego ciała. Wielbi każdy skrawek ciała swej ukochanej i traktuje ją niczym najprawdziwszy cud. Czuć wzbierające stopniowo pomiędzy kochankami pożądanie, a chwile spełnienia są dla nich czymś wyjątkowym, pogłębiającym wzajemne więzi. Erotyczne sceny są delikatne, wyważone, pełne smaku i wyczucia. Nie ma w nich nic z wulgaryzmu, który ostatnimi czasy można często spotkać w powieściach określanych mianem erotyków. Za to wszystko autor otrzymuje ode mnie ogromnego, w pełni zasłużonego plusa.
Mimo tego, że „Umrzeć w deszczu” opowiada smutną i tragiczną historię człowieka złamanego przez los, cieszę się, że dane mi było ją przeczytać. Książka wywołała we mnie prawdziwą burzę emocji. Sprawiła, że w pewnym momencie zaszkliły mi się oczy… Historia Artura już na zawsze pozostanie ze mną. Jeśli dacie sobie szansę na to, aby ją poznać, być może zrozumiecie, jak wiele dobrego Was w życiu spotkało i zaczniecie to doceniać.
Moja ocena: 5/6
Nieważne, kto historię opowiada,
ale o czym opowiada ta historia…
*cytat oraz zdjęcie pochodzą ze strony autora