„Szczęki” – Peter Benchley

Gdy pada hasło „Szczęki”, większość z nas od razu pomyśli o kultowym filmie z lat 70-tych o tym samym tytule, który swą popularność zawdzięczał w głównej mierze znakomitej reżyserii, za którą odpowiedzialny był Steven Spielberg. Jeśli o mnie chodzi, to dodatkowo słyszę tę charakterystyczną muzykę, która towarzyszyła atakom rekina i która skutecznie podnosiła poziom napięcia wśród widzów śledzących kolejne wypadki. Nie wszyscy jednak wiedzą, iż film ten nakręcony został na podstawie debiutanckiego dzieła Petera Benchley’a, który napisał tę historię pod wpływem własnej, zrodzonej jeszcze w czasach dzieciństwa, fascynacji rekinami i która teraz, dzięki wydawnictwu Replika, które postanowiło ją wznowić, ma szansę ożyć na nowo. Czy jednak będzie ona zachwycać dzisiejszych czytelników w równym stopniu co ponad czterdzieści lat temu?

„Szczęki” same w sobie nie są zbytnio skomplikowaną historią. Ot u wybrzeży nadmorskiej miejscowości Amity pojawia się śmiertelne zagrożenie w postaci żarłacza białego, który z niewiadomych przyczyn obrał sobie to miejsce jako swoją jadłodajnię. Z powagi sytuacji zdaje sobie sprawę miejscowy szef policji – Martin Brody, który najchętniej zamknąłby plażę na tak długo, aż drapieżnik opuści ich okolicę i kąpiel w morzu znów będzie bezpieczna. Jednakże władze miasta uważają inaczej. Nie zamierzają odcinać się od turystów, dzięki którym całe miasteczko jest w stanie prosperować. Po zasięgnięciu opinii o zachowaniu rekinów nie wierzą, by ataki na plażowiczów mogłyby się powtórzyć. Nie wiedzą jednak, że ten konkretny osobnik jest inny niż reszta jego pobratymców. Rzuci on prawdziwe wyzwanie Martinowi, a także ichtiologowi Mattowi Hooperowi oraz doświadczonemu łowcy rekinów Quintowi, którzy staną z nim do nierównej walki. Kto zwycięży? Człowiek czy bestia?

Powiem wam, iż mając w pamięci film, spodziewałam się czegoś więcej po tej książce. Ta okazała się być niestety ledwie przeciętną lekturą. Zamiast porządnej powieści grozy, która od pierwszych do ostatnich stron trzymałaby mnie w napięciu, za jaką miałam ten tytuł, otrzymałam zwykłą powieść obyczajową z wplecionym w nią wątkiem romansowym, dla której sam rekin był tak naprawdę punktem wyjścia do ukazania wielu innych spraw jak: pasożytniczej zależności miasteczka od napływających doń turystów, bez których mieszkańcy Amity nie byliby w stanie przetrwać do kolejnego sezonu; tęsknoty za dawnym życiem, które bezpowrotnie odeszło pod wpływem podjętych przed laty decyzji; mafijnych macek sięgających w głąb miasteczka, czy też poczucia sprawiedliwości, moralności i odpowiedzialności Brody’ego. Teraz już wiem, dlaczego film odniósł tak duży sukces. Tam po prostu pominięto w zupełności wątek romansowy, jak i ten związany z mafią – które na dobrą sprawę faktycznie są zwykłymi i – tak po prawdzie – nudnymi zapychaczami, a skupiono się na pozostałych – zwłaszcza na samej walce z siejącym grozę rekinem.

Muszę wspomnieć o czymś jeszcze, a mianowicie o błędach, na które natknęłam się podczas lektury książki. Tekst przeszedł zarówno przez ręce korektorki jak i redaktorki, a mimo to znaleźć w nim można uchybienia i to w ilości takiej, iż nie mogłam przymknąć na nie oka i przemilczeć sprawy. Można przeoczyć 1-2 błędy na te 320 stron, ale nie tyle i nie w sytuacji, gdy nad poprawnością tekstu oddawanego w ręce czytelników czuwały dwie różne osoby.

„Szczęki” Petera Benchley’a to klasyk, który z pewnością wypada znać – zwłaszcza biorąc pod uwagę, iż to właśnie on stał się podstawą do nakręcenia tak kasowego filmu, jakim były „Szczęki” Spielberga (film kosztował 10 milionów dolarów, a osiągnął wpływy przekraczające 470 mln dolarów). Nie spodziewajcie się jednak trzymającej w napięciu historii grozy, bo ta opowiedziana na kartach powieści przypomina ją jedynie na samym początku i dopiero pod sam koniec książki. To samo dotyczy wartkiej akcji, której przez większość książki zwyczajnie nie uświadczymy. Peter Benchley skupił się po prostu na czymś innym – na ukazaniu mentalności mieszkańców Amity, funkcjonowania samego miasteczka, a także wewnętrznych rozterek bohaterów wysuwających się na pierwszy plan. Jeśli to was nie zraża, zachęcam was jak najbardziej do sięgnięcia po tę książkę.

Na koniec cytat, który zapadł mi w pamięci: „Wczoraj odeszło, znikając w studni pamięci, która nie miała dna. Niczego z dawnego bogactwa, niczego z tamtej radości nie dało się już odzyskać.”

Tytuł oryginalny: Jaws
Tłumaczenie: Tomasz Kaźmierczak
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2019
Oprawa: twarda
Liczba stron: 320
ISBN: 978-83-66217-32-4

1Shares