„Świąteczny książę” (A Christmas Prince, 2017)

Święta Bożego Narodzenia to dla większości z nas czas, który spędzamy wspólnie w gronie rodziny, bliskich nam osób i przyjaciół. Kojarzą się z pachnącą lasem choinką, leżącymi u jej stóp podarkami i… Kevinem na Polsacie. Dla wielu z nas jest to również czas odpoczynku, wytchnienia, dlatego też nie dziwi, że mamy wówczas ochotę obejrzeć coś lekkiego i nieskomplikowanego, coś, co pozwoli się nam po prostu odprężyć i miło spędzić czas.

Netflix wyszedł naprzeciw tym oczekiwaniom wypuszczając „Świątecznego księcia” – romans zabarwiony humorem i lekką nutą dramatu, który idealnie wpasowuje się w klimat Świąt.

Poznajemy młodą, ambitną dziewczynę – Amber (Rose McIver z „iZombie”), której marzeniem jest zostanie profesjonalną dziennikarką. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia nadarza się ku temu okazja. Szefowa wysyła ją do Aldovii, by przygotowała materiał o księciu Richardzie (Ben Lamb) – nieodpowiedzialnym playboy’u, który do świąt zasiąść musi na królewskim tronie bądź też abdykować.

Na miejscu Amber omyłkowo zostaje wzięta za nową nauczycielkę siostry Richarda, księżniczki Emily (Honor Kneafsey), co pozwala jej przeniknąć do prywatnego życia królewskiej rodziny.

Szybko odkrywa, że nie wszystko wygląda w nim tak, jak to sobie wyobrażała i jak kreują to media. Wkrótce będzie musiała odpowiedzieć sobie na dwa pytania: czy warto za wszelką cenę realizować marzenia i czy prawda zawsze powinna wyjść na światło dzienne…

Nie ma co się oszukiwać – „Świąteczny książę” jest filmem bardzo przewidywalnym, infantylnym i skierowanym do mało wymagającego widza. Do tego nie brakuje w nim scen pozbawionych logiki. Już sam początek wywołuje zdziwienie. Węsząca po zamku Amber z góry zostaje z uznana za prywatną nauczycielkę księżniczki i właściwie bez zadawania bardziej wnikliwych pytań zakwaterowana w jednym z pokoi. Nikogo nie dziwi też to, iż nie zna etykiety i ciągle biega z telefonem w ręku. Nie wspominając o jej stroju… Która prywatna nauczycielka dziecka z królewskiego rodu będzie nosiła się na sportowo i do tego… w trampkach?

Pomijając jednak powyższe, „Świąteczny książę” oferuje wszystko to, co tak lubimy w tego typu obrazach – prostą jak budowa cepa romantyczną historię rodem z Kopciuszka oraz pewną tajemnicę, od której zależeć może czyjeś szczęście i przyszłość. I choć są one tak naprawdę – nie ma co się oszukiwać i owijać w bawełnę – po prostu słabe (chociaż i to czasem mało powiedziane), cieszą się niesłabnącą popularnością wśród widzów. Wystarczy przypomnieć sobie takie tytuły jak „Książę i ja” (2004) czy „Wymarzony książę” (2015), by wiedzieć, o co mi chodzi.

Czy zatem warto obejrzeć „Świątecznego księcia”? Jakiej odpowiedzi bym nie udzieliła, to i tak znajdą się amatorzy tego typu filmów, którzy zafundują sobie jego seans. Inni obejrzą go chociażby dla beki, by się pośmiać z kolejnego typowego romansidła w klimacie bożonarodzeniowym. Sama obejrzałam go i w sumie nie żałuję tych 92 minut wyjętych z życia. Chciałam czegoś lekkiego, nieskomplikowanego, odmóżdżającego, co pozwoliłoby mi odpocząć po zabieganym dniu i dokładnie to otrzymałam. Dlatego też nie mogę narzekać, prawda?

A poza tym popatrzyłam sobie na śnieg… i piękne, zaśnieżone widoki… których tak bardzo mi brakuje podczas tej zimy, kiedy za oknem zamiast bieli widzę jedynie brudne chodniki zalewane deszczem.

„Świąteczny książę” – 2017

Tytuł oryginalny: A Christmas Prince / Rok produkcji: 2017 / Studio filmowe: Motion Picture Corporation of America / Dystrybutor: Netflix / Gatunek: romans, familijny / Czas: 92 min / Reżyseria: Alex Zamm / Scenariusz: Nathan Atkins / Obsada: Rose McIver, Ben Lamb, Alice Krige, Honor Kneafsey

 

0Shares