„Rzeki Londynu” – Ben Aaronovitch (recenzja 469)

 

„Rzeki Londynu” są dziełem Brytyjczyka Bena Aaronovitcha. Zanim rozpoczął pracę nad serią urban fantasy o przygodach Petera Granta, dał się poznać światu jako autor dwóch seriali z cyklu o Doktorze Who, jednego odcinka serialu „Casualty”, a także współtworzył serial sci-fi „Jupiter Moon”. Produkcje te jakoś nigdy szczególnie do mnie nie przemawiały. Obejrzałam może jeden, albo dwa odcinki o Doktorze Who i w sumie na tym się zakończyła moja przygoda z tym serialem. Za to „Rzeki Londynu” z miejsca przykuły moją uwagę. Nie potrafiłam przejść obojętnie obok historii będącej ciekawym połączeniem fantastyki i kryminału, czyli gatunków literackich, po które sięgam najchętniej.

Kim właściwie jest Peter Grant? Dobre pytanie. Jeszcze do niedawna był zwykłym posterunkowym stołecznej policji miasta Londyn. Kończył się właśnie jego dwuletni okres próbny, od wyników którego zależeć miał jego późniejszy przydział. Zależało mu, aby zostać prawdziwym gliną – być oddelegowanym tam, gdzie coś się dzieje, móc brać czynny udział w prowadzonych śledztwach. Obawiał się, że szef może zniweczyć jego plany odsyłając go do zespołu kontroli dochodzeń, co krótko mówiąc związane byłoby z siedzeniem za biurkiem i odwalaniem papierkowej roboty. Zdaniem niektórych nie spełniał wszystkich wymogów. Dla przykładu nie potrafił skupić się do końca na danym zadaniu. Podczas prowadzonej akcji potrafił nagle przystanąć, aby przyjrzeć się szczegółom architektonicznym mijanych budynków, bądź też innym rzeczom zupełnie nie związanym z prowadzoną w danej chwili sprawą. Ku zdziwieniu Petera szef przydziela go do pomocy nijakiemu Thomasowi Nightingale’owi, którego praca owiana jest pewną tajemnicą. A wszystko dzięki temu, że na miejscu zbrodni, gdzie odnaleziono brutalnie okaleczone zwłoki pewnego mężczyzny, posterunkowy Grant nie dość, że spotkał ducha, to jeszcze go przesłuchał. Ofiara zginęła w sposób nie dający się wyjaśnić w żaden racjonalny sposób. Najprawdopodobniej śmierć nastąpiła przy udziale nadnaturalnych mocy, przez co jej wyjaśnienie spoczęło na Nightingale’u i jego nowym pomocniku. Bo musicie wiedzieć w tym momencie jedno – nowy przełożony Petera jest najprawdziwszym czarodziejem rezydującym w miejscu zwanym Szaleństwem, gdzie po korytarzach snuje się tajemnicza kobieta o imieniu Molly mająca dziwny nawyk zasłaniania dłonią ust, zupełnie jakby coś ukrywała… Dokąd zaprowadzi ich śledztwo? Czy uda im się schwytać mordercę? Jak Peter radzić sobie będzie jako uczeń czarodzieja? Jednak to nie koniec ich kłopotów. Będą musieli znaleźć rozwiązanie sporu, który skłócił ze sobą dwa rody – Matki Tamizy i Ojca Tamizy. Czy uda im się na czas zapobiec nadciągającej walce?

Muszę przyznać, że spodobało mi się to, co znalazłam na kartach powieści Aaronovitcha. Zawarł w niej najlepsze elementy z obu gatunków literackich, o których wspominałam na samym początku, czyli fantastyki i kryminału. Prowadzone przez głównych bohaterów śledztwo zostało przez autora bardzo dobrze przedstawione. Krok po kroku odsłaniane są kolejne fragmenty układanki, pojawiają się kolejne ofiary, zbierane są dowody, na jaw wychodzą różne tajemnice, w ostateczności doprowadzając nas do interesującego zakończenia. Zestawienie ze sobą Petera i Nightingale’a to swoiste zderzenie dwóch różnych światów – połączenie nowego ze starym. Posterunkowy Grant reprezentuje obecne pokolenie, rozeznane we wszystkich nowinkach technologicznych, bez których wręcz nie potrafi się obyć w życiu codziennym. Jest młody, zatem cechuje go pewna niefrasobliwość, chęć przeżywania przygód, świeże spojrzenie na różne sprawy, rozpiera go energia i chęć działania. Za to Nightingale należy do starego świata, o czym świadczy chociażby jego ubiór, poglądy czy metody prowadzenia śledztwa. Sposób w jaki mówi, patrzy na drugiego człowieka, jego stoicki spokój mogą napawać niepokojem. Razem przemierzają ulice współczesnego Londynu, w którym nie brak istot ze świata nadnaturalnego – wampiry, trolle, syreny, duchy… Spodobał mi się pomysł autora na wprowadzenie personifikacji rzek (nie tylko tych w Londynie, ale i na świecie). Wszystkie posiadają ludzkiego przedstawiciela, choć oczywiście nie do końca są to prawdziwi ludzie. Z całą pewnością stanowi to ciekawe urozmaicenie historii. Cała historia to dzieło człowieka o lekkim piórze, który nie ma problemu z budowaniem napięcia oraz odpowiednim dawkowaniem go. Dzięki temu można być pewnym, że biorąc do ręki „Rzeki Londynu” otrzymuje się książkę wartą uwagi, która wciągnie Czytelnika już od pierwszych stron i zapewni mu sporą dawkę przyjemnej rozrywki. Żeby jednak nie było, że tylko rozpływam się w zachwytach nad tą powieścią, wspomnieć muszę o jednym, ale istotnym dla mnie mankamencie. Nie jest to bynajmniej wina autora, a Wydawnictwa. Nie podoba mi się wykonanie okładki. Na grzbiecie znajduje się posrebrzany tytuł, który pięknie się mienił w chwili, kiedy książka była zupełnie nowa. Po skończonej lekturze ze zgrozą zauważyłam, że w miejscu, w którym trzymałam książkę w dłoni niektóre litery częściowo się starły. Nie wygląda to ładnie… Jestem wzrokowcem przez co tego typu szczegóły z miejsca zwracają moją uwagę. Dlatego też w tym miejscu kończę prośbą do Wydawnictwa: zwracajcie proszę większą uwagę na wykonanie Waszych książek, bo niestety coś takiego wpływa negatywnie na to, jak zostaniecie ocenieni przez Czytelników. 

Moja ocena: 5-/6

MAG

decorative

Tytuł oryginalny: Rivers of London
Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec
Wydawnictwo: MAG
Rok wydania: 2014
Seria: Peter Grant, tom 1
Oprawa: miękka
Liczba stron: 368
ISBN: 978-83-7480-425-7

decorative

11Shares