Ileż to razy słyszeliście, albo też sami głośno narzekaliście na to, jak obecnie wygląda nasza służba zdrowia? Zapewne nie raz i nie drugi krytykowaliście to, ile musieliście czekać w kolejkach do lekarza pierwszego kontaktu bądź też na wizytę u wybranego specjalisty czy umówiony zabieg. Tymczasem, powiadam wam, powinniście być niesamowicie wdzięczni za to, co macie i cieszyć się, że żyjecie w takich a nie innych czasach.
Gdybyście bowiem cofnęli się w przeszłość… nie tak znów daleką, bowiem do schyłku XIX wieku, wówczas przekonalibyście się o tym, jak bardzo od tamtego czasu medycyna oraz traktowanie pacjenta posunęły się do przodu, jak mocno zyskały na humanitaryzmie w stosunku do tego, jak to wyglądało w tamtym wspomnianym okresie. Szczególnie zaś wdzięczne powinny być współczesne kobiety, bowiem w latach 80-tych XIX wieku ich sytuacja była nie do pozazdroszczenia.
Zbyt długo jesteś smutna? To z pewnością dlatego, że jesteś pomylona. Zdarza ci się masturbować? Cierpisz na psychozę onanistyczną i będzie trzeba założyć ci pas cnoty zamykany na kłódki, zaś na noc twe dłonie zabezpieczyć gipsem. Nieregularnie miesiączkujesz? Uważaj, bo popadniesz w histerię, a stąd już krótka droga do stosowania prasy do ugniatania jajników, nasiadowych kąpieli trwających po kilka godzin oraz eksperymentów z użyciem elektryczności. A to zaledwie czubek góry lodowej tego, co mogło cię czekać, gdy twój ojciec, mąż bądź brat stwierdzili, że twoje zachowanie odbiega od tego, jakiego oni by sobie życzyli… jakie uznawano wówczas za normalne i powszechnie akceptowalne w społeczeństwie. Wszystkie odchylenia od owej „normy” sprawiały, że prędzej czy później trafiałaś do takiego miejsca, jak np szpital Salpetriere…
„Salpetriere może i było najsłynniejszym szpitalem w całej Francji, może i najnowocześniejszym, lecz nic nie mogło ukryć faktu, że w całej tej nowoczesności leżały blisko cztery tysiące chorych, starych i obłąkanych, którzy jęczeli, bo umierali, albo płakali, bo jeszcze żyli.”
To właśnie do tego miejsca pewnego dnia trafia mała dziewczynka, której nie tylko ogólne zachowanie, ale też niespotykany wygląd z miejsca przykuwają uwagę tutejszych lekarzy oraz studentów, a zwłaszcza cieszącego się niebywałym uznaniem i popularnością – zarówno w kraju jak i za granicą – neurologa nazwiskiem Charcot, zarządzającego całym tym szpitalem. Postanawia on wręcz zademonstrować jej przypadek na jednym z prowadzonych przez siebie audytoriów. Tymczasem Runa – jak nazwano to dziecko – niespodziewanie dla wszystkich opiera się stosowanym przez Charcota metodom terapeutycznym i sprawia, ze podważone zostają wszelkie medyczne zasady oraz prawa uważane dotąd za pewne i nieodwołalne.
„Strach zaczyna się tam, gdzie jesteśmy nieświadomi i bezradni.”
Jeden ze studentów Charcota – Jori Hell, kierujący się prywatnymi pobudkami, zgłasza na forum publicznym swą gotowość do zajęcia się przypadkiem Runy. Zamierza przeprowadzić operację mózgu, o której dotąd jedynie spekulowano, a której nikt nie odważył się podjąć, by za pomocą skalpela usunąć obłęd z umysłu dziewczynki. Nie ma jednak pojęcia, iż tym samym wplącze się w coś o wiele gorszego, co nie tylko związane będzie z bólem, cierpieniem i śmiercią niewinnych osób, ale też sprawi, że nie będzie już wiedział, komu może tak naprawdę zaufać i po co w ogóle chciał być lekarzem.
„Runa”, choć jest debiutem Very Buck, okazała się być całkiem zgrabnie połączoną mieszanką kilku różnych gatunków literackich – thrilleru, sensacji, dramatu oraz romansu, pomiędzy które wpleciona została historia medycyny. Przybliżone przez autorkę arkana ówczesnej sztuki lekarskiej – tu skupione głównie na psychiatrii i psychologii – po prostu przerażają. I to właśnie one wysuwają się na pierwszy plan całej tej historii. Co prawda mamy tutaj interesująco poprowadzony wątek kryminalny, a także ten związany ze sferą uczuciową głównego bohatera, jednakże oba stanowią jedynie tło i podwalinę pod unaocznienie kwestii traktowania przez ówczesnych lekarzy pacjentów posądzonych o utratę zmysłów. Dla nich to już nie byli ludzie… a jedynie materiał do przeprowadzania kolejnych eksperymentów bądź żywy inwentarz, którym można się było pochwalić przed kolegami po fachu. Nie zwracano uwagi na ich uczucia. Gdy tylko przekraczali mury szpitalnej placówki, za pomocą medykamentów oraz praktyk, które dziś wydają się nam nie do przyjęcia, sprowadzano ich do bezsilnych marionetek pozbawionych wolnej woli.
Prócz kilku wątków, śledzimy też losy różnych postaci – co początkowo może wprowadzać pewien chaos podczas lektury książki. Bo i czemuż to nagle przyglądamy się poczynaniom podstarzałego byłego śledczego, który na pewnym etapie swego życia postanowił zostać prawdziwym przestępcą, albo też dwójki małych dzieci, których głównym zadaniem jest zbieranie w mieście resztek tytoniu dla swojego ojca? I co nas może obchodzić jakiś młody chórzysta zafascynowany twórczością Charles’a Baudelaire’a? Z czasem jednak losy wszystkich postaci pojawiających się na kartach powieści splatają się w jednym punkcie, by dalej podążyć ku całkiem interesującemu finałowi przynoszącemu nie tylko odpowiedzi na prędzej zadane pytania, ale też kolejne niewiadome.
Warto wspomnieć i o tym, że czytając książkę raz mamy do czynienia z narracją trzecioosobową, innym razem z pierwszoosobową. Od czasu do czasu doświadczamy również retrospekcji do wydarzeń z życia głównego bohatera mających pomóc nam zrozumieć jego motywacje i cel, jaki przyświecają mu, gdy zajmuje się Runą. Czy to wszystko stanowi problem podczas lektury powieści? Być może tak, ale tylko początkowo. W miarę posuwania się historii do przodu, idzie przywyknąć do tych zabiegów autorki i reszta lektury nie stanowi już większego wyzwania.
Jedyne, co mi naprawdę przeszkadzało podczas czytania, to format tej książki. Jest ona mniejsza niż standardowe wydania – nie aż tak jak wersje kieszonkowe, jednakże mają one ze sobą dużo wspólnego. A mowa tu o wielkości czcionki oraz marginesów – jedne i drugie są małe, przez co o wiele bardziej męczące dla oczu podczas czytania. Pewnie wiele osób z wadami wzroku wziąwszy do ręki tę książkę w księgarni i spojrzawszy do jej wnętrza zdecyduje się zrezygnować z zakupu właśnie z uwagi na fakt, jak to wszystko wygląda. A szkoda, bo pewnie wielu z nich by się ona spodobała.
Dla mnie „Runa” była całkiem udanym spotkaniem z twórczością Very Buck. Jeśli autorka zdecyduje się napisać kolejną powieść i ukaże się ona na naszym rynku, chętnie po nią sięgnę. Tymczasem wam polecam jej debiutanckie dzieło. Wierzę, że się wam spodoba 🙂
Tytuł oryginalny: Runa
Tłumaczenie: Emilia Skowrońska
Wydawnictwo: Initium
Rok wydania: 2018
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 608
ISBN: 978-83-62577-76-7