Recenzja: „Ulice Laredo” – Larry McMurtry

Kiedy przed czterema laty, w ramach małego osobistego wyzwania, sięgnęłam po książkę zatytułowaną „Na południe od Brazos” – monumentalne pod każdym względem dzieło autorstwa Larry’ego McMurtry’ego, dzięki któremu zyskał on ogólnoświatową sławę, nie sądziłam, iż powieść ta tak mocno przemówi do mojej wyobraźni, a jej bohaterowie podbiją me serce, że z niecierpliwością wyczekiwać będę informacji o premierze jej kontynuacji – tj. „Ulic Laredo”. W końcu nastał ten dzień i do księgarń trafił drugi tom cyklu Lonesome Dove. Nie pozostało mi więc nic innego, jak zabrać się za jego lekturę.

Historia opowiedziana na kartach powieści zabiera czytelnika niemal dwadzieścia lat później względem wydarzeń, które rozegrały się w poprzedniej części. W międzyczasie nie tylko zmieniło się oblicze dotąd znanego bohaterom Dzikiego Zachodu, ale też w ich własnym życiu nastąpiło wiele nieoczekiwanych zwrotów.

„Goodnight przypuszczał, że kowboje noszą rewolwery powodowani nostalgią. Lubili się łudzić, że Zachód, na którym żyją, wciąż jest dziki.”

Woodrow Call, powszechnie znany jako największy i najtwardszy Strażnik Teksasu, stał się łowcą nagród ścigającym bandytów na zlecenie. Lorena nie tylko wyszła za mąż za P.E.’a, zwanego Ślepkim, ale doczekała się z nim gromadki dzieci. Jeśli zaś chodzi o pozostałych przy życiu niegdysiejszych współpracowników Calla, to rozpierzchli się oni po świecie i zajęli własnymi sprawami.

Tymczasem na horyzoncie pojawia się nowe zagrożenie w osobie niezwykle sprytnego i groźnego młodego bandyty – Joey’a Garzy. Z uwagi na doświadczenie i dotychczasowe osiągnięcia zadanie schwytania go i doprowadzenia przed oblicze sprawiedliwości zostaje powierzone Callowi. Jego towarzyszami z – własnej bądź wręcz przeciwnie – woli stają się jankeski księgowy Brookshire, pragnący wykazać się, lecz niezbyt rozgarnięty zastępca szeryfa z Laredo, a także jeden z najwierniejszych i najlojalniejszych członków ekipy Kapeluszników – mąż Loreny.

Czy jednak dadzą oni radę pokonać Joey’a Garzę, którego nazwisko z każdym kolejnym napadem budzi coraz większy postrach wśród mieszkańców Zachodu? Na jakie jeszcze niebezpieczeństwa natkną się podczas długiego i żmudnego pościgu za młodym bandytą? Kto przeżyje, a czyje życie zmieni się bezpowrotnie, gdy ich podróż dobiegnie nareszcie końca?

Długo wyczekiwana przeze mnie kontynuacja nie dającej się zapomnieć historii opisanej na stronicach „Na południe od Brazos” okazała się być zauważalnie inna od swojej poprzedniczki. Co prawda uważam, iż jest ona wspaniała i ze wszech miar warta uwagi, niemniej w porównaniu do pierwszego tomu cyklu Lonesome Dove jest zaledwie dobra.

Zmieniło się nie tylko oblicze dawnego, groźnego Dzikiego Zachodu, lecz również sami bohaterowie. Czas, który minął od poprzednich wydarzeń, w zauważalny sposób odcisnął na nich swoje piętno – i to zarówno na ich fizyczności i fizjonomii, ale również charakterach oraz przebiegu całego przedsięwzięcia. Ich wspólny pościg za młodym i dotąd nieuchwytnym przestępcą jest ich ostatnim zrywem, swoistym obrazem schyłku ery kowbojów, z każdym kolejno mijającym rokiem coraz mniej potrzebnych i powoli, lecz nieubłaganie odchodzących w zapomnienie.

Kontynuacja „Na południe od Brazos” nie jest już też tak spójna czy klarowna fabularnie jak jej poprzedniczka. Śledzimy tu bowiem kilka różnych wątków, czasem dotyczących postaci, które niekoniecznie wiele wnoszą do samej historii. Losy niektórych bohaterów zostały zaś zaledwie lekko zarysowane, nie do końca satysfakcjonująco przedstawione (Newt). Również sam pościg za bandytą zdaje się być błądzeniem bohaterów we mgle i dobitnie udowadnia, że ich era dawno minęła, a oni sami powinni zająć się czymś zgoła innym.

„Woodrow Call miał swój czas wielkości (…) I długo był wielki. Ale życie to tylko krawędź ostrza. Każdy prędzej czy później się omsknie i skaleczy.”

Niezmienne u McMurtry’ego pozostało jednak jedno – ukazanie kobiecych postaci jako niezwykle silnych i potrafiących stawić czoła wielu wyzwaniom oraz niebezpieczeństwom pojawiającym się na ich drodze. W „Ulicach Laredo” jedną z nich będzie znana dobrze czytelnikom Lorena, zaś drugą Maria Sanchez – matka Joey’a Garzy. Choć bardzo się od siebie różnią, to jednak łączy je zarówno to, że obie w swoim życiu zaznały wiele złego, jak też to, iż los wystawiać będzie ich życie na kolejne próby. Postać Marii jest dodatkowo znamienna, gdyż uosabia w sobie bezgraniczne i bezinteresowne oddanie oraz miłość do dzieci – nieważne, jakie by one nie były i w jaki sposób by jej nie traktowały.

„Ulice Laredo”, choć nie tak wspaniałe jak „Na południe od Brazos”, nadal warte są uwagi czytelników, a już na pewno stanowią must have dla tych z nich, którzy mają za sobą lekturę poprzedniego tomu. Jest to bowiem świetnie napisana opowieść o męskiej przyjaźni i lojalności, prawdziwym bohaterstwie, obliczach ludzkiego okrucieństwa oraz sile i oddaniu drzemiących w każdej kobiecie. To historia, która odziera wizję Dzikiego Zachodu z jego romantycznej otoczki, a ukazuje go takim, jakim był w rzeczywistości – pełnym niebezpieczeństw i trudów, z którymi na każdym kroku zmuszeni byli borykać się jego mieszkańcy. Może nie jest ona nieodkładalna, niemniej naprawdę wciąga i sprawia, że z przyjemnością powraca się do przerwanej lektury. Nie wahajcie się zatem po nią sięgnąć, jeśli tylko będziecie mieli ku temu okazję.


Tytuł oryginalny: Streets of Laredo
Tłumaczenie: Michał Kłobukowski
Wydawnictwo: Vesper
Rok wydania: 2021
Seria/Cykl: Lonesome Dove, tom 2
Oprawa: twarda
Format: 16,5 x 23,5 cm
Liczba stron: 484
Dodatki: posłowie Michała Stanka,
wkładkę z archiwalnymi zdjęciami pochodzącymi z zasobów Biblioteki Kongresu USA, zakładka
ISBN: 9788377313923


 

2Shares