Zacznę dość nietypowo, bowiem nie od zarysu fabuły, ani przedstawienia bohaterów, ale od tego, co podczas lektury mnie zbulwersowało. Wydawnictwo Akcent powinno spłonąć ze wstydu, a wręcz zwracać czytelnikom pieniądze za to, że trafiła do ich rąk powieść, w której praktycznie co kawałek napotyka się na błędy. Literówek wszelkiej maści jest tu co nie miara. Do tego dochodzi jakieś idiotyczne upodobanie tłumaczki do używania zaimka „tobie” w miejscach, w których o wiele naturalniej, po prostu lepiej, brzmiało by „ci”.
„- W porządku, zaraz coś tobie powiem (…)”
„- Tatku, musze tobie przyznać, że to niezła technika (…)”
„- Powiem tobie, że tutaj morderca również działał wyjątkowo brutalnie (…)”
„- A teraz powiedz mi, po co to tobie?”
Ale tak to jest, kiedy funkcję tłumacza, redaktora, a także korektora powierza się jednej i tej samej osobie… Czyżby mieli problem z płynnością gotówki? Nie mogli sobie pozwolić na zatrudnienie kogoś do pomocy pani Grysińskiej? Nikogo zatem nie powinien zdziwić fakt, że czytając książkę naszpikowaną tak licznymi wpadkami, poziom irytacji i zniechęcenia do lektury wzrósł u mnie do maksimum, samą książkę zaś miałam ochotę podrzeć na strzępy i wyrzucić do śmietnika… Przed tym tragicznym dla niej końcem uratowała ją jedynie postać mojego ukochanego Kluftingera oraz naprawdę świetna historia.
Wszystko zaczyna się od tego, że podczas jednej z policyjnych konferencji prasowych, Kluftinger nieopatrznie odbiera telefon i staje się świadkiem morderstwa. Tzn tylko on jest przekonany o tym, że kogoś zabito, bowiem nikt z jego kolegów nie chce dać wiary w jego zapewnienia. Na przekór niedowiarkom postanawia zbadać tę sprawę na własną rękę. Wkrótce okazuje się, że nie tylko miał rację, ale że jest to początek mrocznej, brutalnej serii morderstw…
Wątek kryminalny nierozerwalnie łączy się z tym poświęconym samemu Kluftingerowi. Nasz drogi komisarz odznaczający się prostym i szczerym charakterem, uwielbiający nadużywać słów „prymuśnie” i „krucafuks”, kochający szpecle serowe i piwo, będący na bakier z technologicznymi nowinkami, zaczyna mieć problemy zdrowotne. Coś za często odczuwa kłucia w klatce piersiowej, więc, chcąc nie chcąc, zmuszony jest udać się do lekarza. Trafia na wizytę do, jakżeby inaczej, swojego „ukochanego” doktora Langhammera, który wydaje się potwierdzać przypuszczenia komisarza, że ma poważne problemy z sercem i jeśli czegoś z tym nie zrobi, to koniec, amen, kaplica. Ku zdziwieniu najbliższych oraz kolegów z pracy Kluftinger dokonuje radykalnych zmian w swoim życiu zaczynając od przejścia na ekologiczną żywność oraz… zajęć jogi.
Nie wiem, ileż razy wybuchałam śmiechem podczas lektury tej powieści. Uwielbiam humor towarzyszący książkom z serii o komisarzu Kluftingerze. Napięcie towarzyszące prowadzonemu śledztwu w sposób inteligentny i z wyczuciem rozładowywane jest przez wprowadzanie zabawnych momentów – jak np ten związany ze smurfem czy autodromami na miejscowym jarmarku.
„- Co to jest beksa? – zapytała Yumiko z zaciekawieniem – Instrument muzyczny?
– Nie, ale też bardzo jęczy.”
Śmiałam się w głos śledząc rozmowę Kluftingera przez Skype z ojcem swojej przyszłej synowej. Zderzenie dwóch kultur oraz znikoma znajomość obcego języka poskutkowały tym, że nasz drogi komisarz zaliczał wpadkę za wpadką kompromitując się w oczach swoich bliskich oraz pana Sazuka, którego nazwisko zdążył w międzyczasie przerobić na Suzukę, Subaru i Sudoku.
„- Thank you for hosting my daughter.
Kluftinger poczerwieniał. Czy Japończyk wciąż go nie rozumie?
– No, no – wyrwało mu się, ale zreflektował się i przypomniał sobie o uwadze Markusa: – Yes, dobrze, but… aj em not hosting Yumiko… sam. Aj em ojciec. Markus zawsze hosting… aj fink.” (…)
” – Aj it sushi, w Kempten-City, then big orzeszki wasabi, then… – zaczął udawać, że się mocno krztusi. Miał nadzieję, że dzięki takiej puencie jego fragmentaryczny przekaz zostanie w jakiejś choćby mierze właściwie odebrany. – When you here, Erika zrobi szpecle serowe. Szpe-cle se-ro-we. Mniam, mniam. And sałatkę z wędliny. You znasz… know sałatkę z wędliny?”
Dziwne jest to, że wydawnictwo postanowiło wydawać u nas jedynie wybrane części serii o komisarzu Kluftingerze, a na dodatek nie zachowując chronologii ich powstawania. Jako pierwszy tom ukazały się u nas „Szczodre Gody”, następnie „Operacja Seegrund” i teraz, jako część trzecia, „Serdeczna krew”. Jeśli spojrzeć na bibliografię autorów łatwo można zauważyć, że „Szczodre Gody” wydane zostały w 2009 roku jako tom piąty, „Operacja Seegrund” w 2006 jako trzeci, zaś „Serdeczna krew” ukazała się dwa lata temu jako część siódma. Wydawnictwo na zadane im w związku z powyższym pytania odpowiedziało jedynie:
Czyli jak widać nie udzielili odpowiedzi na nurtujące mnie kwestie związane z brakiem chronologii i wyborem akurat tych konkretnych tytułów z całej serii liczącej sobie na dzień dzisiejszy osiem części.
Przyznać muszę, że z niecierpliwością wyczekiwać będę pojawienia się kolejnego tomu z serii o komisarzu Kluftingerze, którego do życia powołał niemiecki duet pisarzy, w skład którego wchodzą Michael Kobr oraz Volker Klüpfel. Książki z jego udziałem to nie tylko świetne, trzymające w napięciu kryminały, których zakończenia nie tak łatwo się domyśleć, ale przede wszystkich historie pełne humoru, które zagwarantują miłośnikom gatunku nie tylko wyborną lekturę, ale też odpowiednią dawkę śmiechu podczas niej. Gorąco polecam.
Moja ocena: 5/6 (za fabułę)
Ocena za tłumaczenie: 1/6
Tytuł oryginalny: Herzblut
Tłumaczenie: Anna Grysińska
Wydawnictwo: Akcent
Rok wydania: 2015
Seria: Śledztwo komisarza Kluftingera
Oprawa: miękka
Liczba stron: 416
ISBN: 978-83-7802-001-1