Recenzja: „Hellware” – Marcin Mortka

„Miał upiorne wrażenie, że jednocześnie wie, gdzie stoi, jak i nie ma o tym pojęcia. Że jest tym, kim jest, a jednak nim nie jest. (…) Patrzył nie tyle na pokój, co na przechowalnię – nie tyle dla człowieka, co dla ludzkiego ciała. Przez dwa i pół roku istniał bowiem tylko jako ciało. Był zombie.”

Co byś zrobił, gdybyś pewnego dnia zdał sobie nagle sprawę z tego, że nie tylko nie wiesz, gdzie się właściwie znajdujesz, ale też co się z tobą działo przez parę ostatnich lat? Gdyby dotarło do ciebie, że wiodłeś zupełnie obce, pozbawione sensu życie, którego sam dla siebie z pewnością nigdy byś nie wybrał?

Coś takiego spotyka właśnie Nathana McCarnisha – bohatera, którego dane było poznać czytelnikom dzięki lekturze powieści „Miasteczko Nonstead” autorstwa Marcina Mortki. Pewnego dnia – niczym z letargu – wybudza się w kompletnie obcym, a zarazem dobrze sobie znanym miejscu i postanawia, że za wszelką cenę dowie się nie tylko tego, dlaczego nie pamięta niczego z ostatnich dwóch i pół roku, ale przede wszystkim co się stało z Fioną, którą przecież udało mu się ostatecznie uratować po wydarzeniach, które rozegrały się w miasteczku Nonstead.

I tak, krok po kroku, odsłaniając kolejne elementy układanki, Nathan uświadamia sobie, że chcąc poznać prawdę, nie ma wyjścia – musi po raz kolejny udać się do miejsca, o którym chciał raz na zawsze zapomnieć.

„Za pierwszym razem trafiłem do tego cholernego miasta przez przypadek (…) Po to, by w tej zapadłej dziurze przeżyć najcudowniejszą przygodę życia. Potem, gdy zaginęła Fiona, przybyłem tu po raz drugi, by odszukać echa, strzępy owej przygody. (…) Teraz przyjechałem do Nonstead po raz trzeci. To miasto przyciąga mnie do siebie i za każdym razem odgryza mi większy kawałek duszy.”

Tym razem jednak groza, która czai się w miasteczku, jest o wiele bardziej niebezpieczna niż wszystkie te, z którymi dotąd miał do czynienia. „To, co kiedyś o mało go nie zniszczyło, teraz wydawało się równie groźne, jak pluszowy miś na fotelu, rzucający na ścianę cień potwora.” Ktoś bowiem zastawił na niego pułapkę i to taką, która z każdym kolejnym jego krokiem będzie coraz mocniej zaciskać wokół niego swoje wnyki. Już wkrótce Nathan nie będzie wiedział, komu może zaufać, a kto jest na usługach tego, z którym już raz – choć na krótko – przyszło mu stanąć oko w oko. Teraz nadszedł czas ostatecznej konfrontacji…

Trzeba przyznać, że długo przyszło czekać czytelnikom na kontynuację historii zapoczątkowanej na kartach „Miasteczka Nonstead” – a przynajmniej tym, którzy sięgnęli po pierwsze wydanie powieści, które ukazało się przed ośmiu laty. Sama byłam w tej komfortowej sytuacji, że z poprzednią częścią zapoznałam się stosunkowo niedawno, przy okazji jej wznowienia, które trafiło na księgarskie półki pod koniec lata tego roku w odświeżonej szacie graficznej będącej dziełem Dawida Bołdysa (nota bene o wiele lepszej niż jej poprzednia odsłona) i pod skrzydłami wydawnictwa Videograf.

„Miasteczko Nonstead” było mroczne i tajemnicze. Wyraźnie wyczuwalna atmosfera strachu zagęszczała się tam z każdą kolejno przewracaną stroną, a cała historia wciągała od początku do samego końca. Z kolei  jej zakończenie nie tylko sprawiło, że z miejsca nabierało się ochoty na więcej, ale też dawało nadzieję na to, że w kolejnej części z całą pewnością będzie się sporo działo. I o ile „Hellware” akcji pędzącej momentami na łeb na szyję absolutnie nie można odmówić, o tyle zabrakło mi w tym tomie tego tak wyczuwalnego mroku oraz dusznej atmosfery, które towarzyszyły czytelnikowi podczas lektury poprzedniej części. Tym razem też chwilami nie trafiały do mnie niektóre dialogi pomiędzy bohaterami, które zdawały mi się albo zbyt proste, czasami kompletnie niepotrzebne bądź też wydające się, że zostały wciśnięte tam na siłę.

Cieszy natomiast, że w tej części nie zabrakło Skinnera – postaci, która już uprzednio wydała mi się dość niezwykła i mocno zapadająca czytelnikowi w pamięci. Lektura „Hellware” udowadnia jednak, że choć ten ogromny drwal wydaje się być ucieleśnieniem odwagi oraz niezniszczalności, to tak naprawdę miewa chwile słabości; własne, dręczące go demony i że można go dotkliwie zranić. Niemniej kiedy tylko wkracza on do akcji, jedno jest pewne – będzie się działo!

Przy okazji omawiania „Miasteczka Nonstead” wspominałam, że przemycało ono wiele treści całkowicie realnych, z którymi do czynienia mamy w otaczającej nas rzeczywistości. Traktowało ono bowiem o tym, jak wielka moc drzemie w literaturze jako takiej, jak bardzo może być ona sugestywna i jak mocno oddziaływać na czytelników, którzy będąc pod jej wpływem gotowi są do czynów, o które dotąd nawet by się nie podejrzewali. Było również opowieścią o tym, jak wielka odpowiedzialność ciąży przez to na barkach samych autorów, zmuszonych później żyć z konsekwencjami tego, do czego doprowadziły ich dzieła. „Hellware” dalej drąży w/w temat, a jednocześnie porusza kolejny – mianowicie niebezpieczeństwa, które – choć nieunikniony i w wielu sprawach wręcz pożądany – niesie ze sobą rozwój technologii.

Komu mogłabym polecić cykl „Miasteczko Nonstead” Marcina Mortki? Myślę że przede wszystkim wszelkiej maści miłośnikom fantastyki. Oni przecież lubią historie, w których nie brak sekretów, intryg oraz oddziałujących na bohaterów nadprzyrodzonych mocy. A czego jak czego, ale tych elementów nie można odmówić horrorowemu cyklowi Marcina Mortki.

Wydawnictwo: Videograf
Rok wydania: 2020
Seria/Cykl: Miasteczko Nonstead, tom 2
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 352
ISBN: 978-83-7835-786-5


1Shares