Recenzja: „Dziecko Rosemary” – Ira Levin

„(…) największe napięcie w horrorze występuje nie wtedy, g d y  dzieje się coś strasznego, tylko z a n i m  to zacznie się dziać.”

Historia opowiedziana na kartach powieści zabiera czytelnika do Nowego Jorku, a dokładniej do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, aby poznał młode małżeństwo – Rosemary i Gua’a Woodhouse’ów – w chwili, w której niespodziewanie dla nich samych pojawia się okazja wynajęcia apartamentu w jednej ze starych, luksusowych kamienic. I choć w przeszłości doszło w tym budynku do wielu podejrzanych i mało przyjemnych wydarzeń, Rosemary ani myśli rezygnować z szansy zamieszkania w od dawna wymarzonym miejscu.

Mimo znacznej różnicy wieku, młodzi szybko zaprzyjaźniają się ze swoimi sąsiadami – starszym małżeństwem – Minnie i Romanem Castevetami, którzy z każdym kolejnym dniem zdają się coraz bardziej interesować Rosemary oraz Guy’em – zwłaszcza gdy ona dowiaduje się, że udało jej się zajść w upragnioną ciążę…

Powieści grozy można podzielić na dwie kategorie – takie, które epatują okrucieństwem i w których trup ściele się gęsto oraz drugie, w których grozy nie stanowią hektolitry przelanej krwi, a krok po kroku budowana atmosfera oraz stopniowo narastające napięcie w oczekiwaniu na … c o ś; coś, co wiemy, że z całą pewnością nadchodzi, choć prawie że do samego końca nie wiadomo, co to takiego właściwie będzie…

I właśnie „Dziecko Rosemary” Iry Levina należy do tej drugiej grupy. Przez cały czas czytelnik przeczuwa, że coś jest nie tak, a kleszcze lęku zaciskają się wokół bohaterki z każdą kolejno przewracaną przez niego stroną. Sama Rosemary zresztą ma wrażenie, że dzieje się coś złego – nie tylko z nią, ale również wokół niej -, ale że nie potrafi tego nazwać, czeka… A czytelnik wraz z nią na to, co nieubłaganie, z każdym kolejnym dniem, coraz bardziej się zbliża…

Historia ta, choć została napisana ponad pół wieku temu, nadal jest i będzie dziełem ponadczasowym. Z Rosemary (po odjęciu oczywiście ponadnaturalnego wątku) wspólny język znajdzie bowiem wiele kobiet, zwłaszcza tych, które były w ciąży, albo właśnie spodziewają się dziecka. Obawa o jego rozwój, niepewność tego, co przyniesie przyszłość, zagubienie wśród wszystkich tych „dobrych rad”, którymi raczą nas znajomi i rodzina… To codzienność i lęki wszystkich kobiet stojących u progu założenia własnej rodziny. Sama swego czasu przez to przeszłam, więc rozumiałam emocje towarzyszące głównej bohaterce.

„Dziecko Rosemary”, a zwłaszcza jego głośna ekranizacja w reżyserii Romana Polańskiego z niezapomnianą rolą Mii Farrow i zapadającą w pamięci ścieżką dźwiękową autorstwa Krzysztofa Komedy, przez wielu uznane zostały za kontrowersyjne, a nawet obrazoburcze – przez wątek związany z Kościołem jak i samym Szatanem. Mimo to stały się podwaliną do powstawania kolejnych dzieł podejmujących podobne tematy – m.in. „Egzorcysty” czy „Omena”.

Niespieszna fabuła, mistrzowsko budowane napięcie, duszna atmosfera, stopniowo zaciskające się kleszcze lęku i finał, który pozostawia czytelnikowi wybór odnośnie tego, jak to wszystko się zakończy. Wszystkie te elementy sprawiają, że powieść ta to nie tylko prawdziwa gratka dla wszystkich miłośników grozy, ale też każdego, kto pragnie sięgnąć po naprawdę dobrą książkę, która na długo zapadnie w jego pamięci.


Tytuł oryginalny: Rosemary’s Baby
Tłumaczenie: Janusz Ochab
Wydawnictwo: Vesper
Rok wydania: 2021
Oprawa: twarda
Liczba stron: 308
ISBN: 978-83-7731-372-5


 

1Shares