Recenzja: „Annabelle” (2014)

Mówili mi – nie oglądaj, to strata czasu, film jest naprawdę nudny. Jestem jednak dość przekorną istotą, a właściwie takim niewiernym Tomaszem – dopóki nie zobaczę, to nie uwierzę. Dlatego też postanowiłam poświęcić półtorej godzinki na seans „Annabelle”.

Film rozpoczyna się od sceny, która była również początkiem w „Obecności”. Jest rok 1970. Trzy młode dziewczyny opowiadają Edowi i Lorraine Warrenom o lalce, którą uważają za nawiedzoną. Następnie cofamy się o rok i poznajemy małżeństwo Formów. Mia i John spodziewają się swojego pierwszego dziecka. Są z tego powodu niezwykle szczęśliwi i podekscytowani. Któregoś dnia John sprawia żonie niespodziankę – daje jej w prezencie lalkę, której od dawna szukała do swojej kolekcji. Szczęście młodej pary zakłóca wtargnięcie w ich życie Annabelle Higgins oraz jej chłopaka, którzy wpierw zabili sąsiadów (rodziców Annabelle), a potem starali się odebrać życie również Mii i Johnowi. Tragedii zapobiega wkroczenie policji. Annabelle odbiera sobie życie trzymając w rękach lalkę, którą John podarował Mii. Kiedy wydaje ostatnie tchnienie, jej dusza przenika do lalki. Od tego momentu małżeństwu Formów towarzyszyć będzie zło w najczystszej postaci – demon, który nie spocznie, póki nie odbierze tego, co mu się należy – czystej, niewinnej duszy ich dziecka. Czy Mii i Johnowi uda się uratować swoje maleństwo?

Premiera Annabelle miała miejsce w ostatnim kwartale 2014 roku. Jej reżyserem jest John R. Leonetti („Mortal Kombat: Unicestwienie”, „Efekt motyla 2”), a w rolach głównych wystąpili Annabelle Wallis (Mia) oraz Ward Horton (John). Jest to klasyczny horror, bazujący na sprawdzonych rozwiązaniach, w którym główną rolę odgrywa budowanie odpowiedniego klimatu i napięcia towarzyszącego widzowi podczas oglądania filmu – jednak nie za pomocą rozlewanych hektolitrów krwi i mnóstwa trupów po drodze, a gry świateł, dziwnych, niepokojących odgłosów, poczucia lęku i niepokoju u bohaterów.

Miłośnicy gatunku dojrzą w nim nawiązania do innych produkcji, jak chociażby do doskonale każdemu znanego „Dziecka Rosemary”, prawdziwego klasyka filmów satanistycznych, wyreżyserowanego przez Romana Polańskiego. (Jeśli jednak jakimś cudem go nie oglądaliście, to lepiej nadróbcie zaległości, bo aż wstyd się do tego przyznawać.)

Na końcu filmu zamieszczono ciekawą informację na temat samej lalki. Prawdziwa Annabelle znajduje się w prywatnym muzeum Eda i Lorraine Warrenów w Monroe, w stanie Connecticut i dwa razy w miesiącu jest błogosławiona przez księdza, co ma podobno stanowić ochronę przed zgubnym wpływem sił nieczystych.

Film ten jest dopełnieniem prędzej obejrzanej przeze mnie „Obecności” (kto nie widział – polecam!). Nie żałuję poświęconego mu czasu. Zupełnie nie rozumiem tych wszystkich narzekań na ten film. Dla mnie był naprawdę ciekawy. Do tego było w nim kilka scen, przy których autentycznie podskoczyłam – dzięki tzw jump scare’om (tak to się pisze? jak coś, poprawcie). Jeśli więc zastanawiacie się, czy warto go jednak obejrzeć, to przestańcie i po prostu to zróbcie. To, że komuś się akurat nie spodobał, nie znaczy, że z Wami będzie podobnie. Ja się wyłamałam i źle na tym nie wyszłam. Teraz Wasza kolej.

Moja ocena: 4/6

Tytuł oryginalny: Annabelle
Gatunek: horror
Czas: 98 min
Produkcja: USA
Polska premiera: październik 2014
Reżyseria: John R. Leonetti
Scenariusz: Gary Dauberman
Muzyka: Joseph Bishara

0Shares