Recenzja: „Alicja” – Christina Henry

„Alicja w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla (właściwie Charlesa Lutwidge’a Dodgsona)… któż z nas nie zna tej historii? Sama będąc dzieckiem czytałam ją nie raz, nie mówiąc już o znajomości wersji animowanych czy też najbardziej popularnej filmowej wariacji w reżyserii Tima Burtona z 2010 roku, w której wystąpili Mia Wasikowska (Alicja) oraz Johnny Depp (Szalony Kapelusznik).

Niedawno jednak, nakładem wydawnictwa Vesper, w tłumaczeniu Janusza Ochaba oraz z ilustracjami Macieja Kamudy, do księgarń trafił dodatkowo retelling dzieła Carrolla autorstwa Christiny Henry pt. „Alicja”, który z miejsca zwrócił na siebie moją uwagę tym, iż zapowiadał mroczną, nie pozbawioną brutalnego okrucieństwa historię – czyli dokładnie taką, jakie lubię najbardziej. Oczywiste więc było, że musiałam się z nią zapoznać.

„Pewnego dnia, dawno temu, wybrała się na poszukiwanie przygód, a znalazła grozę. Ten dzień zmienił całe jej życie, sprawił, że jej ręce okryły się krwią.” – str. 257

Alicja w wydaniu Christiny Henry nie jest już bynajmniej słodką i niewinną dziewczynką, jaką pamiętamy z opowieści Lewisa Carrolla. Tym razem jest dorosłą kobietą, która od dziesięciu lat przebywa w zamknięciu w szpitalu psychiatrycznym w Starym Mieście. Trafiła tam po tym, gdy będąc szesnastolatką wróciła pewnego dnia do domu, cała we krwi, powtarzając tylko jedno słowo: Królik… Choć minęło wiele lat, Alicja nadal nie pamięta, co jej się wówczas przydarzyło. Jednakże strach przed Królikiem pozostał, dręcząc ją nieustannie we snach.

Pewnego dnia w szpitalu wybucha pożar, dając Alicji oraz jej jedynemu przyjacielowi – Topornikowi zajmującemu sąsiedni pokój – nieoczekiwaną sposobność do ucieczki. Jednakże wraz z nimi na wolność wydostaje się coś jeszcze… Dżaberłak… Przerażający stwór pragnący odnaleźć to, co niegdyś podstępnie mu odebrano i nie wahający się przed niczym, by to wreszcie odzyskać.

Jednakże Stare Miasto kryje w sobie o wiele więcej niebezpieczeństw… Jego dzielnicami rządzą bowiem okrutni i wyrachowani bossowie – m.in. Pan Stolarz, Mors, Gąsienica oraz tajemniczy Cheshire, a wszyscy – a przynajmniej ci, którzy będą mogli zadecydować o ich losach – zdają się doskonale wiedzieć kim są Alicja i Topornik oraz znają ich historię o wiele lepiej niż oni sami. Jak wobec tego przetrwać w takim świecie i odkryć prawdę na temat własnej przeszłości oraz tego, kim się tak naprawdę jest? No i pozostaje jeszcze kwestia Królika… On nadal czeka na swoją Alicję…

„Umiem iść tylko w jedną stronę, Ali. Naprzód. Nie potrafię zawracać, stąpać po własnych śladach, zaczynać od początku. Nie wiem nawet, czy to w ogóle możliwe.” – str. 164

Tak właśnie postępują bohaterowie powieści Christiny Henry – nieustannie prą naprzód, kierując się w głównej mierze jedynie przeczuciem oraz domysłami, pozostawiając za sobą ścieżkę usłaną trupami…

Brutalizmu tej historii nie brakuje. Zresztą nie ma się co dziwić, kiedy jednym z głównych bohaterów autorka uczyniła wielokrotnego mordercę, zaś na ich drodze postawiła równie wyzbyte zahamowań postaci czerpiące nie tylko przyjemność, ale przede wszystkim ogromne zyski z cierpienia niewinnych – głównie kobiet (traktowanych w tej powieści w sposób przedmiotowy i sprowadzony do przedmiotu zaspokajającego nawet najbardziej chore zachcianki mężczyzn), a także zwierząt. Otoczona zewsząd tą agresywnością, brudem, zepsuciem oraz mrokiem w końcu i Alicja stopniowo zatraca swą początkową niewinność oraz naiwność i odpowiada w równie brutalny sposób na zadawany jej gwałt.

Zamienić pod wieloma względami cukierkową baśń dla dzieci na przepełnioną zbrodnią, okrucieństwem i mrokiem opowieść dla dorosłych to nie lada wyzwanie. Christina Henry ustawiła sobie doprawdy wysoką poprzeczkę podejmując się tego zadania. I choć cała jej opowieść stosunkowo trzyma się kupy, to jednak… w żadnym stopniu nie porywa. Bo choć traktuje o wartości bycia wolnym, możliwości decydowania o własnym losie, utraconych nadziejach oraz sile marzeń, to jednak nie zdołała sprawić, bym kibicowała głównym bohaterom oraz przejmowała się ich losem. Nie udało jej się wciągnąć mnie na tyle, bym z żalem przerywała lekturę książki i z chęcią do niej powracała. Najlepiej świadczy o tym fakt, iż tę ledwie nieco ponad trzystustronicową powieść czytałam… blisko tydzień. I do tego to zakończenie… Nie wiem, spodziewałam się czegoś o wiele bardziej spektakularnego – zwłaszcza biorąc pod uwagę, iż przez całą historię powtarzane jest, jak niebezpiecznym potworem jest Dżaberłak. Tymczasem konfrontacja z nim to jedno wielkie rozczarowanie…

Szkoda, naprawdę szkoda. „Alicja” miała bowiem w sobie ogromny potencjał, który – niestety – nie został do końca wykorzystany przez jej autorkę. Co prawda to dopiero początek historii, gdyż powieść ta otwiera cykl „The Chronicles of Alice” i dopiero na kartach „Red Queen” opowieść o losach Alicji oraz Topornika znajdzie swój finał. Nie wiem jednak, czy – o ile w ogóle ukaże się u nas kontynuacja – zdecyduję się na dalszą lekturę. Kto wie… może jednak dam jej szansę… Jak to mówią – czas pokaże! Póki co decyzję o tym, czy warto sięgnąć po „Alicję” Christiny Henry pozostawiam wam. Być może sama miałam względem niej po prostu zbyt wysokie oczekiwania…

Tytuł oryginalny: Alice
Tłumaczenie: Janusz Ochab
Wydawnictwo: Vesper
Rok wydania: 2020
Seria/Cykl: The Chronicles of Alice, tom 1
Oprawa: twarda
Ilustracje: Maciej Kamuda
Liczba stron: 312
ISBN: 978-83-7731-354-1

 

1Shares