PRZEDPREMIEROWO: „Namaluj mi słońce” – Gabriela Gargaś [recenzja 394]

Są takie książki, dla których warto poświęcić każdą wolną chwilę. Powieści, obok których ciężko przejść obojętnie. Historie, które dogłębnie wzruszają i poruszają nawet najbardziej zatwardziałe z serc. Opowieści na zawsze zapadające w naszej pamięci. Dzieła, do których z sentymentu będziemy wielokrotnie powracać. Niezmiernie trudno trafić na tego typu książki. Są to klejnoty święcące własnym, silnym, najczystszym blaskiem wśród miliona innych tandetnych świecidełek. Wielu pisarzy stara się swe dzieła uformować na kształt tych najpiękniejszych diamentów, ale tylko nielicznym wybrańcom jest to dane. Gabrieli Gargaś, autorce, którą poznałam dzięki lekturze takich powieści jak „W plątaninie uczuć” oraz „Jutra może nie być”, się to udało za sprawą jej najnowszej książki „Namaluj mi słońce”

„Słyszałem, że miłość to dwie samotności, które spotykają się po to, by im było lepiej w życiu.” (s. 209)

Jak długo żyję nie słyszałam o takim zawodzie jak „przyjaciel do wynajęcia”, a właśnie czymś takim trudni się Sabina Kotarska, bohaterka powieści „Namaluj mi słońce” Dama do towarzystwa, bądź facet na telefon to już szybciej, jednak oba te zajęcia nie mają niczego wspólnego z usługami, jakie świadczy Sabina. Wielu ludzi jest samotnych, a powód tego stanu może być bardzo różny. Mamy samotnych z wyboru; samotne matki, od których odszedł mąż; samotne starsze osoby, które zbliżając się do kresu swego życia myślą, że nic dobrego już ich nie spotka; można też być samotnym u boku kochającego męża, bądź żony, gdyż proza życia to nie tylko chwile szczęścia, ale również zwątpienia i załamania codzienną rutyną. Co łączy te osoby? Pragnienie bliskości drugiego człowieka i możliwość otworzenia się przed nim, wygadania bez żadnego skrępowania. Jednak nie zawsze jest to możliwe. Nie wszyscy mamy oddanych i lojalnych przyjaciół, a i z najbliższymi bardzo często ciężko nam szczerze porozmawiać. Wówczas pojawia się właśnie Sabina – przyjaciółka na chwilę, obca osoba przez jakiś czas starająca się nam wypełnić tę brakującą pustkę, umożliwiająca nam pozbycie się ciężaru z serca, wielokrotnie doradzająca w trudnych sytuacjach. Jak łatwo się domyślić klientów jej nie brakuje. Jest bowiem świetna w tym, co robi. Najdziwniejsze jest jednak to, że mimo wykonywanego zawodu, sama należy do osób samotnych, choć trudno jej się do tego przyznać. U jej boku nie ma ukochanego mężczyzny, a w jej domu nie słychać dziecięcych głosików i tupania drobnych stóp o podłogę. Miała tego pecha, że przez całe dotychczasowe życie trafiała na samych niewłaściwych mężczyzn, z którymi niemożliwością byłoby stworzenie poważniejszego związku. Teraz wmawia sobie, że tak naprawdę facet nie jest jej do niczego potrzebny. Bo przecież jest szczęśliwa – ma dobrą pracę, mieszkanie, jest zdrowa. Jej uporządkowany świat zaczyna walić się niczym domek z kart w dniu, w którym w pobliskim parku zaczepia ją mała dziewczynka o imieniu Marysia, która zapragnęła, aby Sabina stała się jej przyjaciółką i namalowała dla niej słońce. A kiedy na horyzoncie pojawia się ojciec małej… nic już nie będzie takie, jak dawniej.

„On i ja, pełni sprzeczności i kontrastów. Zagubiona i odnaleziony. Zawstydzona i on, tak bezwstydnie wyzuty z barier. Arogancki mężczyzna i nieśmiała kobieta.” (s. 119)

Gabriela Gargaś na przykładzie Maksa, ojca Marysi, pokazuje jak bardzo trudna i bolesna przeszłość może wpłynąć na późniejsze życie człowieka oraz że mężczyźni również potrafią prawdziwie cierpieć. A przyznać trzeba, że ten facet nie miał lekko. Będąc małym chłopcem odczuł na własnej skórze, co znaczy być odtrąconym i nie kochanym. Kiedy stał się dorosłym i niezależnym mężczyzną sądził, że teraz będzie już dobrze. Ale tak się nie stało. Życie dokopało mu po raz kolejny tym razem za sprawą ukochanej kobiety, która porzuciła nie tylko jego, ale również ich maleńką córeczkę. Zraniony, z potrzaskaną duszą, otoczył swe serce grubym, solidnym murem mającym ochronić go przed kolejnym bolesnym rozczarowaniem. Kobiety stały się dla niego jedynie źródłem rozrywki, sposobem na rozładowanie nagromadzonego po ciężkim dniu napięcia. Całą swą miłość przelał na córkę, która stała się dla niego najważniejszą istotą na świecie, dla której poświęcił wszystko. Pojawienie się w jego życiu Sabiny stopniowo przyczynia się do tego, że na niesforsowanej dotąd barykadzie broniącej dostępu do jego serca zaczynają pojawiać się rysy i maleńkie pęknięcia, które z upływem mijającego czasu powiększają się i pogłębiają. I kiedy już wydaje się, że wszystko zmierza ku dobremu wydarza się coś, co na nowo przewraca życie Maksa do góry nogami. Czyżby los był aż tak okrutny, żeby odebrać mu po raz kolejny możliwość bycia szczęśliwym?

Tym, co najbardziej przeżywałam w powieści, były losy malutkiej Marysi. Sama jestem matką, więc jej historia nie była mi obojętna. Dla mnie to właśnie ta mała dziewczynka jest najważniejszą postacią w tej książce, prawdziwą bohaterką. Mimo tak młodego wieku doznała tyle cierpienia… Ta malutka istotka obwinia siebie za to, że mamusia od niej odeszła. Sądzi, że to być może właśnie przez nią tak się stało. Święcie przy tym wierzy, że kiedyś do niej wróci, a ona znów będzie szczęśliwa mając u swego boku mamę. Każde dziecko potrzebuje bowiem miłości obojga rodziców i nie ważne jak bardzo starałoby się każde z nich, nigdy do końca nie wypełni pustki po brakującej mamie, czy tacie. Serce mi się krajało patrząc na jej smutek i łzy spływające po policzkach. Jest w powieści zwłaszcza jedna taka scena, już po pojawieniu się w życiu dziewczynki Sabiny, po przeczytaniu której łzy stanęły mi w oczach, serce zaczęło mocniej bić, trudno było mi złapać powietrze ze wzruszenia, a w piersi czułam rozrywający, przeszywający ból. Nie sposób opisać tego wszystkiego słowami…

„Od dzieci można się naprawdę wiele nauczyć. Przede wszystkim beztroski i braku skostnienia. Dzięki dzieciom dojrzewamy, porzucamy egoizm, uczymy się uśmiechać na widok jeża.” (s. 200)

Gabriela Gargaś w swym najnowszym dziele za sprawą swej najmłodszej bohaterki pokazuje czytelnikom, co tak naprawdę liczy się w życiu. Zwraca wyraźną uwagę na to, że na co dzień gonimy za pieniądzem, wspinamy się po szczeblach kariery, a nie zauważamy tylu pięknych i wyjątkowych rzeczy, które dzieją się wokół nas. „Chodzimy z nosami przy ziemi, szukając radości i wiecznej szczęśliwości tam, gdzie jej nie ma. Tylko od czasu do czasu zadzieramy głowy, by spojrzeć w niebo i sprawdzić, czy przypadkiem… nie spadnie deszcz.” (s. 191). To Marysia uczy Sabinę na nowo cieszyć się życiem. Razem liczą kropeczki na skrzydełkach biedronek, chodzą boso po trawie wśród kropelek rosy, wygrzewają się na kocu ciesząc się ciepłem słonecznych promieni. Wydawałoby się, że to takie błahe i nic nie znaczące rzeczy, a jednak pozory mylą i to właśnie stara się nam przekazać autorka powieści „Namaluj mi słońce” To własnie te drobnostki potrafią dać nam największe szczęście, wnieść radość w nasze życie, ogrzać na nowo nasze serca. Sprawiają, że na naszym niebie znów świeci słońce.

Historia napisana przez Gabrielę Gargaś, to opowieść prawdziwa, życiowa, taka, która mogłaby przydarzyć się każdemu z nas. Dogłębnie wzrusza, chwilami rozśmiesza, często zmusza do refleksji. Pokazuje nam, jak silna bywa prawdziwa miłość i jak wiele potrafi ona wybaczać. To opowieść, która szturmem przebija się do naszych serc, by pozostać tam na bardzo długo, a nawet na zawsze. Dla takich książek warto poświęcać swój wolny czas. Dla tego typu historii warto odłożyć codzienne obowiązki na bok i zatopić się w lekturze. Jak wspominałam na samym początku to diament wśród innych tandetnych świecidełek. A każda kobieta podobno kocha piękne klejnoty. Tę powieść również obdarzycie głębokimi uczuciami.

Moja ocena: 6/6

Wydawnictwo: Feeria
Premiera: 15.01.2014
Oprawa: miękka
Liczba stron: 386
ISBN: 978-83-7229-365-7

Feeria

Recenzja bierze udział w wyzwaniu:

„Polacy nie gęsi II” ; „Book Lovers”

0Shares