„Pierwsze słowo” – Marta Kisiel

Z reguły rzadko kiedy sięgam po zbiory opowiadań. Mam do nich mieszany stosunek. Z jednej strony bardzo je lubię. Nie potrzeba wiele czasu, by je przeczytać, z kolei ich różnorodność – czy to gatunkowa, czy to tematyczna, czy też związana z tym, iż wyszły one spod pióra innego autora – sprawia, że jest w czym wybierać, a i łatwiej o jakieś pozytywne zaskoczenie, gdy wśród nich natrafimy na coś naprawdę wyjątkowego. A dlaczego ich nie lubię? Właśnie przez to, że są tym, czym są – krótkimi historiami. Bywa, że dana opowieść podczas lektury porwie mnie, poruszy me serce i rozbudzi wyobraźnię, i to tylko po to, by za chwilę… po prostu się skończyć. Nie ma czasu ani na dłuższą przygodę, ani też bliższe poznanie interesujących bohaterów.

Czemu zatem zdecydowałam się sięgnąć po „Pierwsze słowo” Marty Kisiel? Odpowiedź jest prosta – bo to Marta Kisiel! Mając za sobą kilka jej książek, jako rekomendacja do przeczytania kolejnej wystarcza mi już jedynie fakt, iż wyszła ona spod jej pióra.

„Pierwsze słowo” jest inne niż dotychczasowe dzieła autorki, które miałam okazję przeczytać – nie jest to bowiem powieść, a… antologia opowiadań. W tomie tym znalazło się ich w sumie jedenaście. Czy coś je łączy? A i owszem. Z jednej strony fakt, iż każde z nich w mniejszym bądź większym stopniu opiera się na elementach fantastycznych, z drugiej zaś to, iż wszystkie one udowadniają, iż pokłady wyobraźni Marty Kisiel są doprawdy nieskończone.

Wśród opowieści zebranych w tym tomie znalazło się jedno, które powinno być dobrze znane miłośnikom twórczości autorki. Mowa o „Dożywociu”, które tak naprawdę jest pierwszym rozdziałem wydanej przed kilku laty powieści o tym samym tytule. Kto czytał, ten na dobrą sprawę może odpuścić sobie lekturę tych pięćdziesięciu paru stron i od razu przejść do kolejnej historii. Komu jednak obce jest „Dożywocie” w postaci pełnowymiarowej powieści, temu polecam opowiadanie, gdyż jest ono jednym z lepszych, które pojawiły się w tym zbiorze. Jeśli zaś o mnie chodzi, to z przyjemnością powróciłam do początków opowieści o losach Konrada Romańczuka i choć doskonale je znałam, to miło było na powrót spotkać się z bohaterami, którzy skradli me serce (Licho <3 ).

Warto wspomnieć w tym miejscu o tym, iż nawiązuje do nich jeszcze jedna z historii, a mianowicie „Szaławiła”, która choć traktuje o losach zupełnie innych bohaterów, to jednak odnaleźć w niej można elementy łączące ją z w/w historią – a już zwłaszcza pod sam koniec, kiedy to… A nie, nie, tego wam nie zdradzę! Spokojnie 🙂 Wspomnę jeszcze tylko, iż prócz w/w elementów są też i takie, które nie obce będą miłośnikom mitologii słowiańskiej.

Jednym z ciekawszych, a zarazem zabawniejszych opowiadań w zbiorze jest to zatytułowane „Nawiedziny”. Jego akcja rozgrywa się w jednym z zamtuzów, zaś bohaterami są pracownicy tegoż przybytku oraz ich klienci. Wszyscy oni zmuszeni są stawić czoła tajemniczej sile, której niezbyt podoba się to, co się wyprawia w tym miejscu. Będą zatem znikały przybory i akcesoria potrzebne dzierlatkom do pracy, przymuszone zostaną one do noszenia „grzeczniejszych” rzeczy, a im dłużej trwać będzie ów proceder, tym popadać będą one w większe akty depresji i desperacji 😉 Słowem – będzie się działo 😀

Prócz opowieści typowo rozrywkowych znajdziemy tu też i takie, które zmuszają dodatkowo do refleksji. „Przeżycie Stanisława Kozika” chociażby to smutny obraz człowieka niezauważanego za życia i ignorowanego po śmierci. To również świadectwo tego, jak łatwo jest nam oceniać innych nie widząc własnych wad i niedoskonałości. „Rozmowa dyskwalifikacyjna”, której głównym bohaterem jest krasnolud Renruk Hardagęba, to z kolei satyryczne spojrzenie na rynek pracy, na oczekiwania pracodawców oraz to, czy jesteśmy w stanie wyrzec się własnego ja, by móc im sprostać. „Cały świat Dawida” to kolejna ponura wizja traktująca o tym, do czego zdolny jest posunąć się zdesperowany człowiek, aby tylko zadośćuczynić pragnieniom innych osób.

Smutna i przygnębiająca jest również historia zatytułowana „Katabasis”, której główną bohaterką jest stara kobieta raz za razem podążająca do bram świata zmarłych, by wyrwać zza nich swą ukochaną córkę, którą podstępem jej odebrano. To opowieść o potędze matczynej miłości, dojmującej tęsknocie za utraconym dzieckiem oraz nieumiejętności pogodzenia się z losem. W podobnym klimacie – mrocznym i przygnębiającym – jest i tytułowe „Pierwsze słowo”, w którym co prawda dziecko głównej bohaterki żyje, ale cóż to jest za życie… A wszystko przez to, iż swego czasu zbyt pochopnie padły te a nie inne słowa, choć intencje były dobre… Nauka płynie z tej historii prosta: zawsze zważaj na to, co w danym momencie mówisz, by wypowiedziane przez ciebie słowa nie obróciły się przeciwko tobie.

„Jadeit” oraz „Miasto motyli i mgły” są historiami, po przeczytaniu których poczuć się można oszukanym… Pierwsza ma zaczątki dobrego kryminału – zwłaszcza przez wprowadzenie do niej pewnego legendarnego czarnego charakteru, druga zaś balansuje na granicy jawy i snu, przez co chwilami bywa mało zrozumiała. Tym jednak, co je obie łączy, jest to, iż każda z nich pozostaje z otwartym zakończeniem – urywa się w najmniej spodziewanym, a zarazem najbardziej kulminacyjnym momencie, pozostawiając czytelnika z niedosytem, a zarazem i złością na autorkę, która nie pozwoliła poznać zakończenia opowieści.

Ostatnie z opowiadań – „W zamku tej nocy…” – to kolejne satyryczne spojrzenie autorki, tym razem jednak na etos narodowy w okresie romantyzmu, na to całe fanatyczne oddanie sprawie, wyższej idei, wzniosłym mrzonkom, które częstokroć mijały się ze zdroworozsądkowym myśleniem i tak jak tutaj, w opowiadaniu, były jedynie pojedynkiem na głupotę – bezdenną z bezbrzeżną 😉

„Pierwsze słowo” Marty Kisiel z pewnością ma coś w sobie. Jak sama autorka pisze we wstępie, jest to zbiór jedenastu opowiadań „(…) bardzo różnych, czasem lepszych, czasem gorszych, pokazujących nie tyle drogę, ile ścieżkę, wąską i krętą, jaką kluczy (…)” jej wyobraźnia. Książka ta nie trafi do każdego czytelnika, nie spodoba się też wszystkim miłośnikom twórczości autorki, gdyż jest zupełnie inna od tego, co do tej pory wydawała. Przeważa tu mrok i czarne myśli, przygnębienie i smutek. Może i stąd taka a nie inna okładka? Z tą czaszką…i ćmami… ? Niemniej jednak jest to pozycja warta uwagi, właśnie przez tę swoją inność i poruszanie tematów mniej radosnych i przyjemnych, ale za to jakże prawdziwych i bolesnych. Dlatego też nie mogłabym jej nie polecić – choć od razu zaznaczam, iż jeśli do tej pory nie mieliście kontaktu z piórem autorki, na pierwszy ogień sięgnijcie jednak po któreś z jej poprzednich dzieł, by móc ją pokochać za to, dzięki czemu zdążyła podbić serca rzeszy czytelników: niebywałą wyobraźnię i niesamowity humor 🙂

Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2018
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 320
ISBN: 978-83-280-5164-5

„Pierwsze słowo” kupisz w księgarni:

Tytuł ten znajdziesz w dziale Nowości

inne powieści Marty Kisiel:

„Nomen Omen” ♥ „Dożywocie” ♥ „Siła niższa” ♥ „Małe Licho i tajemnica Niebożątka”

 

1Shares