– Witaj, Peter. Masz trzy życzenia. Wypowiedz je.
– Mam tylko jedno. Chciałbym znowu słyszeć melodie w swojej głowie.
Peter jest znanym kompozytorem. A przynajmniej był nim przed rozwodem, który przewrócił do góry nogami jego świat. Rozstanie z dziećmi i cały ten stres związany z odejściem żony i przeprowadzką zaowocowały niemocą twórczą. Chcąc odpocząć i nabrać do wszystkiego dystansu, postanawia zamieszkać na totalnym odludziu, gdzie nie nękany przez nikogo ma nadzieję na nowo poukładać całe swoje życie i powrócić do tego, co dotąd stanowiło sens jego istnienia – pisania muzyki. Tym sposobem trafia do domu na plaży Tremore Beach, niedaleko Clenhburran w Irlandii.
Zobaczyłem go w październiku 2009 roku, pewnego wieczoru, gdy wielkie chmury o dziwnych kształtach pokrywające niebo nadawały powietrzu metaliczny poblask. Dom lśnił jak skarb znaleziony w piasku. Błyszczała jego biała fasada na tle trawnika i biały, drewniany parkan otaczający posiadłość. Za domem rozpościerał się ocean i plaża długa na dwie mile, ujęta w ramiona czarnych, urwistych klifów. Powiedziałem „tak”, zanim wszedłem do środka.
Wszystko zmienia się w dniu, w którym wracając z proszonej kolacji zostaje… porażony piorunem.
Popatrzyłem w górę. Wir niebieskiego światła krążył coraz szybciej, jak płyta o tysiącu obrotów na minutę. „Piorun nie uderza nigdy dwa razy w to samo miejsce”. Poczułem coś w skroniach. I ból w oczach porażonych światłem rozżarzonym do białości. Zachowałem jeszcze świadomość i zdawałem sobie sprawę z tego, co się dzieje. To były sekundy (…) I wtedy to się stało: coś wstrząsnęło całym moim ciałem, użarło mnie w twarz, ramiona, nogi. Zatelepało mną jak kukiełką i wyrzuciło w powietrze.
Udaje mu się przeżyć, jednak dopiero teraz miało nastąpić najgorsze. Peter zaczyna miewać niezwykle realistyczne i przerażające wizje, w których widzi, jak jego najbliższym przytrafiają się straszne rzeczy. Czyżby miały one związek z tym, co niedawno go spotkało, z porażeniem przez piorun? Może zaczyna tracić zmysły i powoli popada w coraz większe szaleństwo? A może prawda leży zupełnie gdzie indziej?
Dotarłszy do ostatniej strony powieści nie dziwi mnie to, iż na jej okładce zamieszczono informację o tym, że jej autor – Mikel Santiago nazywany jest hiszpańskim Stephenem Kingiem. Co prawda nie może się on pochwalić tak bogatym dorobkiem literackim oraz licznymi nagrodami, których przez lata swej twórczej pracy dorobił się King, jednakże śmiało można stwierdzić, iż jest on na dobrej drodze, by tak się stało.
„Ostatnia noc w Tremore Beach” to książka, która wzbudza nie tyle niepokój, ile sprawia, że w końcu nie wiadomo, co jest prawdą, a co jedynie wymysłem obłąkanego umysłu. Przez cały czas zastanawiamy się, czy to, czego doświadcza Peter jest realne, czy też może powoli osuwa się on w szaleństwo stając się niebezpiecznym nie tylko dla najbliższego otoczenia, ale też dla siebie samego.
Całość komplikuje też pewna informacja dotycząca przeszłości przodków głównego bohatera. Podobno mieli oni pewien dar, umiejętność postrzegania tego, co ma się wydarzyć, tzw szósty zmysł ostrzegający przed niebezpieczeństwem jego właściciela. Czyżby więc Peter wcale nie oszalał, a to, co mu się przytrafia jest niczym innym jak niezwykle rozwiniętą intuicją i darem przewidywania przyszłości? I jeśli tak jest w istocie, to jak ma zapobiec koszmarowi, który w bliżej nieokreślonej przyszłości ma spotkać tych, których widuje w swoich wizjach?
Próbując dociec prawdy Peter odkrywa, że ludzie go otaczający mają swoje mroczne tajemnice i niekoniecznie życzą sobie, aby wyszły one na jaw…
„Ostatnia noc w Tremore Beach” to trzymający w napięciu thriller, z duszną atmosferą i grozą narastającą z każdą kolejno przewracaną stronicą oraz szaleństwem czyhającym tuż za rogiem. Polecam miłośnikom gatunku. Mnie się powieść ta podobała i coś czuję, że i wam przypadnie ona do gustu.
Moja ocena: 5/6
Tytuł oryginalny: La Ultima Noche En Tremore Beach
Tłumaczenie: Maria Mróz
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2016
Oprawa: miękka
Liczba stron: 392
ISBN: 978-83-8015-036-2