Nie znam osoby, która nie lubiłaby malin

Witam Was kochani w kolejnej odsłonie cyklu „Podróże z filiżanką”. Dziś ponownie ugoszczę Was herbatką. Domyślne osoby z pewnością już przeczuwają, że będzie ona miała coś wspólnego z tytułowymi malinami. I oczywiście mają rację. Mowa będzie o herbacie czarnej (cejlońskiej) o nazwie „Królewska malina”. Jest to kolejna herbaciana mieszanka, która zawitała w mych progach dzięki uprzejmości sklepu Skworcu – za co jeszcze raz bardzo dziękuję Panu Markowi.

Herbatka jak zawsze przywędrowała do mnie w opakowaniu 50 gramowym. Podwójny woreczek, w tym jeden strunowy, zapewnia wyrobom sklepu większą świeżość. Tu nie płacimy za kolorowe opakowania, które i tak się przecież wyrzuca, ale za faktyczną ilość herbaty. I przyznać muszę, że cena 4,95 zł za taką paczuszkę jest bardzo atrakcyjna. No sami przyznajcie, że warto.

Możliwe, że już przyjrzeliście się na zdjęciu składnikom tej mieszanki. Jeśli tak, to możecie pominąć ten fragment, bo będę wymieniać 😉 A zatem wiadomo już, że bazą jest tu herbata czarna cejlońska. Dodano do niej maliny (nie mniej niż 5%), kawałki jabłka, różowe pączki róży oraz oczywiście aromat. Całość prezentuje się bardzo pozytywnie i od razu ma się ochotę przygotować sobie herbatkę. A już zwłaszcza, kiedy poczuje się zapach wydobywający się z otwartego opakowania. Mhmm… dominują jabłka i woń róż, choć i delikatnie przebija się wśród nich tytułowa malinka.

Przygotowanie takiej herbaty jak zwykle jest banalnie proste. No bo co może być trudnego w wsypaniu do szklanki łyżeczki (bądź dwóch) suszu i zalaniu tego wrzątkiem? Choć w sumie niektórzy potrafią wodę przypalić… więc może znajdą się jednak osoby, które mogą sobie nie poradzić z zadaniem 😉 Jeśli już nam się udało powyższe, odczekujemy 3-4 minutki i gotowe. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym do herbaty owocowej nie dodała cukru. Zatem wsypałam te dwie płaskie łyżeczki, odczekałam nieco, aż napój przestygnie i posmakowałam… I wiecie co? Dobra, naprawdę dobra 🙂 Czuć te maliny, choć nie tak bardzo, jakbym tego pragnęła. Jednakże od razu wiadomo, że herbata jest malinowa. Nie pozostaje mi teraz nic innego, jak przygotować sobie kocyk, usiąść w rogu kanapy i zatracić się w lekturze kolejnej książki, umilając sobie czas popijaniem herbatki o nazwie „Królewska malina”. Kto ma ochotę? Jak widzicie, na zdjęciu mamy dwie szklaneczki, więc chętnie się z kimś podzielę 😀

Zarówno tę, jak i wiele innych herbat zakupić możecie na stronie sklepu Skworcu

1Shares