Nawet drogą internetu mknąc po światłowodach. A gdzieś po drodze dołączyło przeznaczenie…
Zwykły portal randkowy, jakich w sieci wówczas było naprawdę wiele. On był samotny i Ona też, od dawna. Oboje w swych profilach zaznaczyli, że szukają przyjaciół. Choć po prawdzie oczekiwali czegoś więcej. Trudno powiedzieć, kto do kogo napisał pierwszy. Grunt, że coś zaskoczyło.
Wymiana e-maili, rozmowy na czacie. Choć wirtualnie, z dnia na dzień spędzali ze sobą coraz więcej czasu. Po kilku tygodniach zdecydowali się na spotkanie „na żywo”. Jak to dobrze, że mieszkali w tym samym mieście. Przynajmniej nie było kłopotów z dojazdami.
– To gdzie się spotkamy?
– Może w parku?
– Ok. Ale jak Cię rozpoznam? Ty widziałeś moje zdjęcie na profilu, ale ja Twojego nie.
– Ja Cię rozpoznam. Będę siedział na ławce i czekał na Ciebie. Możesz wziąć ze sobą swojego psa.
– Ok. No to do zobaczenia!
– No, pa!
W dniu spotkania, cała w nerwach, poszła do parku. Pies wiernie kroczył u jej boku, kiedy przemierzała kolejne alejki. Po którymś okrążeniu dotarł do niej absurd całej sytuacji. „Będę siedział na ławce i czekał na Ciebie” – ok, ale na której? w jakiej części parku? – tego zapomnieli uzgodnić. Co prawda zauważyła na jednej ławce samotnie siedzącego chłopaka, ale On nie zareagował na jej widok.
Tego dnia do spotkania nie doszło.
Wściekła, wróciła do domu i nie wiele się zastanawiając napisała do Niego, co o Nim myśli. Nie szczędziła języka, oj nie. Wzburzona kobieta potrafi ciskać piorunami. Wieczorem nadeszła odpowiedź. Z przeprosinami. Ku zaskoczeniu dziewczyny, ten, który samotnie siedział na ławeczce, okazał się być tym, z którym miała się spotkać.
Postanowili dać sobie drugą szansę. Ponownie umówili się na spotkanie, tym razem ze wskazaniem dokładnego miejsca.
Przyszła Ona. On dołączył kilka minut później.
Dziś mija blisko 13 lat odkąd są razem.
I niech nikt nie próbuje mi wmówić, że Internet nie jest odpowiednim miejscem do szukania miłości.