„Krucjata” Philippa Gregory [recenzja 423]

  • Krucjata
  • Tytuł oryginalny: Stormbringers
  • Tłumaczenie: Maciejka Mazan
  • Wydawnictwo: EGMONT
  • Rok wydania: 2014
  • Seria: Zakon Ciemności, tom 2
  • Oprawa: miękka
  • Liczba stron: 304
  • ISBN: 978-83-237-7014-5

Pierwsza część nowej serii Zakon Ciemności Phillipy Gregory, kobiety, która dała się poznać całemu światu jako autorka fabularyzowanych biografii postaci historycznych, spodobała mi się na tyle, że postanowiłam sięgnąć po jej kontynuację – „Krucjatę”. Na całe szczęście nie musiałam odwlekać tego w czasie, gdyż książka czekała już na mnie na półce jednego z moich regałów. Będąc zatem świeżo po lekturze „Odmieńca” zaczęłam czytać część drugą. Czy okazała się ona godną następczynią poprzedniego tomu? Czy utrzymała poziom? O tym już za chwileczkę. Wpierw nieco o treści.

Po tym, jak udało się Luce Vero wyjaśnić zagadkowe zjawiska w żeńskim klasztorze w Lucretili, zapobiec spaleniu na stosie ówczesnej jego ksieni Izoldy oraz jej przyjaciółki Iszrak, a także zwrócić matce jej zaginionego przed laty syna w jednej z mijanych przez nich po drodze wiosek, młody inkwizytor podąża zgodnie z rozkazami swego Mistrza do kolejnego miejsca, w którym ma przeprowadzić następne dochodzenie. U jego boku podąża wierny sługa oraz przyjaciel Freize, a także skryba Piotr. Dołączyły do nich uratowane młode kobiety, gdyż cel ich podróży zbiega się z kierunkiem, w jakim zmierzają ich wybawiciele. W piątkę docierają do Piccolo, gdzie są świadkami czegoś niezwykłego. Pojawia się dziecięca krucjata, na czele której stoi nijaki Johann Dobry. Rozpoczął on swą wędrówkę w Szwajcarii krótko po tym, jak doznał objawienia. Podobno sam Bóg kazał mu udać się do Jerozolimy, gdzie wierni będą mogli na nowo spotkać się z bliskimi, którzy powstaną z martwych. Cechuje go wielka charyzma i dar przemawiania, dzięki czemu podczas swej wędrówki dołączyły do niego setki, a być może nawet tysiące dzieci w najróżniejszym wieku. Luca otrzymuje zadanie zbadania tej sprawy – wyjaśnienia, czy Johann faktycznie został powołany i jest to najprawdziwszy cud, czy też może prowadzi go ręka Szatana…

Muszę z przykrością stwierdzić, że tak jak podobał mi się pierwszy tom tej serii, tak ten niestety nie sprostał moim oczekiwaniom. „Krucjata” okazała się być zaledwie dobrą lekturą, niczym szczególnym się nie wyróżniającą, której można poświęcić swój czas, jednak jeśli nie zdecydujemy się sięgnąć po kontynuację „Odmieńca” to prawdę mówiąc nic wielkiego się nie stanie.

Sam pomysł na historię jest jak najbardziej ciekawy. Autorka wykorzystała w swej powieści motyw dziecięcej krucjaty, która wg doniesień historycznych mogła mieć miejsce w 1212 roku. Pod tą nazwą kryją się dwie wyprawy krzyżowe, w której udział wzięły praktycznie same dzieci, głównie pochodzenia niemieckiego i francuskiego. Wierzono wówczas, że tylko one, nieskalane złem, niewinne młode istoty, będą w stanie dojść do Ziemi Świętej i wybawić ją z rąk wroga. Podobna rzecz ma miejsce na kartach powieści Gregory. Za młodym prorokiem Johannem Dobrym podążają dzieci różnych narodowości. Głęboko wierzą w powołanie swego przewodnika i w to, że to sam Bóg ich prowadzi pomagając im po drodze przezwyciężać wszelkie trudności. Luca Vero będzie miał doprawdy trudne zadanie podczas tej misji. Bowiem jak można dowieść, w jaki sposób zebrać dowody na to, że krucjata jest boską inicjatywą, a nie dziełem jego odwiecznego wroga Szatana. Jak już wspomniałam wyżej, pomysł był dobry, jednak nie do końca dopracowany. Przez pierwsze sto stron myślałam, że usnę, tak bardzo nużyła mnie ta historia. Gotowa byłam nawet zrezygnować z lektury i odłożyć ją z powrotem na półkę. Zacisnęłam jednak zęby i postanowiłam czytać dalej. Dzięki temu miałam szansę przekonać się o tym, że później akcja się rozwija, znacznie nabiera tempa, dzięki czemu lektura z miejsca robi się o wiele przyjemniejsza. Z czasem okazuje się, że dochodzenie w sprawie krucjaty nie będzie jedynym problemem zaprzątającym głowę piątce naszych głównych bohaterów. Doświadczą oni działania siły, która z jednej strony śmiertelnie ich przerazi, z drugiej zaś wywoła chęć zgłębienia tematu, zdobycia wiedzy mogącej wyjaśnić im to, co jest dla nich niezrozumiałe.

W „Krucjacie” zarówno Izolda, jak i Iszrak dają się poznać z zupełnie innej strony, niż dotychczas. Doświadczać będziemy typowo kobiecych zachowań – zazdrości, dumy, wybuchów złości, podejrzliwości, a nawet naiwności. Tak jak córka zmarłego pana Lucretili podobała mi się w poprzednim tomie, tak w tym miałam ochotę porządnie potrząsnąć tą dziewczyną i nakazać jej, aby przestała zachowywać się jak dziecko. Jeśli zaś chodzi o jej towarzyszkę i przyjaciółkę Iszrak to przechodzi ona prawdziwą metamorfozę. Już prędzej miała poczucie własnej wartości oraz godności. Teraz jasno daje do zrozumienia, że ma dosyć dostosowywania własnego zachowania do oczekiwań ogółu społeczeństwa. Stanowczo odrzuca wiarę w to, że powinnością kobiety jest służyć mężczyźnie, gdyż on jest jej panem i ma prawo rozporządzać jej życiem. Młoda heretyczka w tej części pokaże ostre pazurki i ognisty charakter, co mi osobiście bardzo się spodobało. W końcu miałam przed sobą bohaterkę z krwi i kości, potrafiącą bronić swoich racji i przekonań, a jeśli trzeba walczącą w ich obronie. W dalszym ciągu dużą sympatią darzę sługę, a zarazem najlepszego przyjaciela Luci – Freize’ego. Ten chłopak jest niesamowity. Odważny i lojalny. Potrafi człowieka zarówno rozbawić, jak i dogłębnie wzruszyć. W tej części udowodni, jak wiele jest wart i ile jest w stanie poświęcić dla sprawy, w którą wierzy.

Pozostając jeszcze przy temacie bohaterów warto wspomnieć o tym, że w powieści pojawia się nowa postać – silna i wyrazista, a jak się z czasem okazuje niezwykle ważna dla samego Mistrza Zakonu Ciemności. Jest nią Radu Bej, który mimo młodego wieku jest doskonale wykształconym człowiekiem, a do tego śmiertelnie niebezpiecznym wojownikiem. Wg tego, co Philippa Gregory napisała w części „Od autorki” zamieszczonej na końcu powieści, pojawi się on w kolejnym tomie i odegra wówczas niezwykle ważną rolę dla całej historii. Muszę przyznać, że taka zapowiedź zdołała mnie zaintrygować i to na tyle, iż mimo tego, że „Krucjata” nie do końca mi się spodobała, sięgnę po trzecią część serii Zakon Ciemności. Liczę na to, że następny tom okaże się być lepszy od swego poprzednika. Chciałabym, aby opisana w nim historia już od pierwszych stron wciągnęła mnie w wir wydarzeń, zamiast wynudzić i doprowadzić do stanu, w którym stawiałam sobie pytanie – czy warto brnąć w to dalej? Jak będzie? To się okaże. Tymczasem odkładam „Krucjatę” na półkę i zostawiam Was z pytaniem: czy chcecie sięgnąć po tę powieść?

Moja ocena: 4/6

EGMONT literacki

1Shares