Dwie osie czasowe.
Troje głównych bohaterów.
Jedna historia, która porusza do głębi i na długo pozostaje w pamięci…
„Wszystko można zabić, kiedy zamknie się to za murem.” – poczucie wspólnoty narodowej, lojalność, ideały, zdrowie psychiczne, a w końcu również człowieczeństwo… Przy czym mur wcale nie musi być tym zbudowanym z cegieł. Niejednokrotnie bowiem więżą nas poczucie winy, strach przed drugim człowiekiem czy wyznawane przez nas poglądy. Każde z bohaterów debiutanckiej powieści Anny Ellory pt „Króliki z Ravensbrück doświadczyło jednego z rodzajów tych więzów. Czy byli jednak w stanie z nich się wyrwać i móc na nowo poczuć, że są wolni?
Miriam Voigt każdy kolejny dzień spędza opiekując się swoim ciężko chorym ojcem, z którym nie miała kontaktu przez ostatnie lata. Teraz jest już jednak za późno, by nadrobić stracony czas. Jedyne, co jej pozostało, to nieść mu ukojenie, aby nic go nie dręczyło w tej ostatniej drodze.
Podczas jednego z zabiegów pielęgnacyjnych nieoczekiwanie odkrywa wytatuowany na ciele ojca numer i słyszy dobiegające z jego ust imię: Frieda. W poszukiwaniu odpowiedzi, co oznacza ów numer i kim właściwie jest kobieta, którą wzywa jej ojciec, znajduje ukryty wśród rzeczy swej zmarłej matki pasiak, a w nim starannie zaszyte listy.
Rozpoczynając lekturę pierwszego z nich, nieświadomie otwiera dawno zamkniętą na głucho bramę do przeszłości swych rodziców, która skrywa w sobie historię będącą z jednej strony dowodem na istnienie prawdziwej, głębokiej miłości, takiej, która jest w stanie przetrwać dosłownie wszystko, co tylko stanie na jej drodze; z drugiej zaś przerażającą, potworną opowieścią o okrucieństwie i bólu, które aż trudno jest sobie wyobrazić, a cóż dopiero przeżyć je na własnej skórze.
Listy, zaszyte w starym, obozowym pasiaku, nie tylko pozwolą Miriam zrozumieć, że tak naprawdę niewiele wiedziała o swoim ojcu i matce, ale przede wszystkim nieodwracalnie odmienią jej własne życie…
Historię opowiedzianą na kartach powieści poznajemy z punktu widzenia trojga głównych bohaterów – Miriam, jej ojca Heinricha oraz tajemniczej Friedy; przy czym rozgrywa się ona na dwóch płaszczyznach czasowych – w teraźniejszości oraz w okresie II wojny światowej, by ostatecznie spotkać się w jednym punkcie, tworząc spójną całość prowadzącą do zaskakującego finału.
Gdybym miała wybierać, która z części tej historii najbardziej przemówiła do mej wyobraźni i wywołała szereg różnych emocji, to była by to ta pod postacią listów – niepowtarzalnych, pięknych, ale i tragicznych, pisanych bez ogródek, miażdżących każdym słowem – w których głos zabiera Frieda.
„Nie ma Boga, jest tylko zupa. Jestem ja, z ołówkiem w ręku. Zostawię po sobie ślad, chociaż być może mały i nieistotny. Istnieję. Nie zdołają mnie wyeliminować.”
Obozy koncentracyjne były istnym piekłem na ziemi. Większość tych, którzy je przeżyli, nie potrafiła znaleźć słów, aby mówić o tym, co ich tam spotkało i czego byli świadkami, bądź też nie mieli nikogo, kto zechciałby ich wysłuchać. Los Friedy, który wyłania się z kolejno czytanych przez Miriam listów, jest nie do pozazdroszczenia. Zwłaszcza, że autorka nad wyraz sugestywnie i obrazowo opisuje wszystko to, co stało się jej udziałem. Najbardziej jednak bolesne były dla mnie fragmenty dotyczące tzw królików, czyli kobiet, na których przeprowadzano okrutne eksperymenty, jak i te traktujące o losie dzieci przychodzących na świat na terenie obozu.
„Króliki” były jak ranni, o których wszyscy zapomnieli, pozostawione same sobie, aby ostrożnie lizać swoje rany. (…) Króliki nie używają głosu. To milczące zwierzęta. Ale potrafią wyć. Z bólu. Takie wycie jest niepodobne do niczego, co w życiu słyszałam.”
„(…) kiedy rano otwierają drzwi, to po dzieciach biegają szczury i inne szkodniki. Noworodki, skostniałe z zimna, leżą w łóżeczkach nagutkie i niczym nieprzykryte. Martwe. Rządkami po dziesięć, jak sardynki w puszkach.”
„Powoli uniosła główkę. Zobaczyła, że na nią patrzę, i uśmiechnęła się, wyciągając do mnie swoje zawiniątko w kocyku. Była rozanielona, a oczka jej błyszczały. Jak dwa guziczki.
– Lalcia – powiedziała.
To nie była lalcia.
To był martwy noworodek.”
Frieda doświadczyła piekła. Jednak nie ona jedna. Miriam również wiele przeszła w swoim życiu, o czym nie od razu się dowiadujemy. Początkowo jednak jej postać potrafi irytować, zaś jej zachowanie być mało zrozumiałe. Im dalej jednak zagłębiamy się w tę historię, krok po kroku odkrywając kolejne fragmenty układanki, zaczynamy nie tylko dostrzegać tragizm tej postaci, ale też współczuć jej i mieć nadzieję, że sama da radę wyrwać się z pętających ją okowów, demonów zatruwających jej duszę.
Heinricha poznajemy głównie przez pryzmat jego wspomnień, jak też to, co pisze o nim Frieda. Obecnie bowiem stoi on u progu śmierci, będąc więźniem własnego ciała, a także przeszłości oraz dręczącego go poczucia winy, które mocno trzymają go w swoich kleszczach. Jego historia również niepozbawiona jest bólu, który przybiera różne oblicza. Dane mu było jednak przeżyć coś, co odcisnęło w nim tak głębokie piętno, że nawet po wielu latach, sam powoli żegnając się z własnym życiem, nadal nie potrafi zapomnieć…
„Henry Van Dyke napisał, że dla tych, którzy kochają, czas jest wiecznością. I miał rację. Wiem, że zawsze będę tam, gdzie ona. I dopóki żyję, ona będzie żyła we mnie. (…) to właśnie dzięki Friedzie potrafiłem zrozumieć mowę ciszy i poezję spotykających się spojrzeń.”
Trzeba oddać autorce, iż pięknie potrafi opowiadać o miłości, ubierając ją w iście poetyckie słowa. O tym jedynym w swoim rodzaju uczuciu, które nie tylko sprawia, że człowiek jest szczęśliwy, ale które niejednokrotnie stanowi powód wielu cierpień. I to na różnych płaszczyznach. Tak jak w jej powieści…
I choć sama historia pod żadnym względem nie jest ani łatwa, ani też przyjemna – gdyż każda z jej części sprawia, że odczuwamy ból i cierpienie, którego doświadczają jej bohaterowie, to zdecydowanie warta jest poznania. Aż trudno uwierzyć, iż jest to literacki debiut autorki. Wielu pisarzy mogłoby się od niej uczyć. Dlatego też polecam ją waszej uwadze. Obok takich tytułów nie można bowiem przejść obojętnie.
Tytuł oryginalny: The Rabbit Girls
Tłumaczenie: Michał Juszkiewicz
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2020
Oprawa: miękka
Liczba stron: 448
ISBN: 978-83-8169-221-2