Wstałam z rana. Kolejny listopadowy poranek przywitał mnie mgłą za oknem. W nocy trochę się zasiedziałam, więc czułam się wyjątkowo niewyspana. Jakby ktoś na mnie spojrzał… pewnie uciekłby z krzykiem na mój widok. Zombie mod o poranku 😉 Szarawa cera, podkrążone oczy, spowolnione ruchy… Trzeba było coś z tym zrobić i to szybko, nim wstanie z łóżka moja córka i nie przerazi jej widok matki.
Kawa! Potrzebna mi była kawa! Bo przecież jak wszyscy dookoła zapewniają ma ona właściwości orzeźwiające, pobudzające, dające tzw kopa – i coś w tym jest. W szafce została mi jeszcze jedna kawa, której dotąd nie wypróbowałam. Rozpuszczalna o nazwie Krem Brulee. Hmmm… słodko. Taka była pierwsza myśl. Bo chyba wszyscy wiecie, czym jest ów krem brulee prawda? A jeśli nie… no to zerknijcie sobie na powyższe zdjęcie 🙂
Krem Brulee jest bardzo delikatną kawą. Pachnie przyjemnie, słodko. W smaku? Śmietankowo – waniliowa. Jest dokładnie taka, jaka być powinna. Z całą pewnością przypomina deser o tej samej nazwie. Polecam ją wszystkim kawoszom. Jeśli dotąd nie mieliście okazji skosztować kawy, która swym smakiem i aromatem przypominałaby krem brulee, to nie czekajcie, tylko zajrzyjcie na stronę Skworcu i zamówcie sobie wspomnianą kawkę. Jest naprawdę bardzo dobra. Ze swojej strony polecam.