… w moim mieście, do którego chyba już zawsze czuć będę sentyment. Mowa o niewielkiej księgarence, której stałą bywalczynią jestem odkąd tylko sięgam pamięcią. Moje miasteczko jest niewielkie. W lepszych czasach mogłam zaglądać do trzech księgarń. Z biegiem lat jednak jedną z nich zupełnie zamknięto, a druga przekształciła się w bardziej specjalistyczną – znaleźć w niej można praktycznie jedynie książki do szkoły i wszelkie pomoce naukowe. Zachowała się ta jedna, szczególnie mi bliska. Kobietki, które w niej pracują, są tam od początku istnienia tej księgarni. Znają mnie doskonale. Pamiętają od maleńkości, z czasów, kiedy ledwo co mogłam chodzić, a już z ciekawością zaglądałam na półeczki z książkami. Z biegiem lat zyskałam nawet nieco przywilejów. Swego czasu w księgarni była lada, zza której panie podawały klientom interesujące ich pozycje. A kiedy zjawiałam się ja… z miejsca byłam wpuszczana za tę ladę i mogłam sama przeglądać książkowe cuda znajdujące się na półkach.
Z racji tego, że księgarnia nie jest zbyt duża, trudno czasem znaleźć w niej interesujące mnie pozycje. Jednak to nie problem. Na miejscu mogę powiedzieć, co bym chciała, a usłużne panie zapisują to w swoich kajetach, po czym zamawiają i wybrane tytuły mam do odbioru w ciągu 2-3 dni. Szybko i wygodnie. A to lubię! No i nie trzeba płacić za przesyłkę jak w przypadku zamawiania drogą internetową. Jakby nie patrzył te 10 zeta pozostaje w kieszeni. Mieć a nie mieć…
Dziś, mimo upływu tylu lat i szerokiego dostępu do księgarń internetowych, nadal z przyjemnością zaglądam do mojej starej, dobrej księgarenki. Nawet nie po to, by coś kupić, bo staram się ograniczać wydatki (książki jednak swoje kosztują), ale po to, by powiedzieć paniom tam pracującym te krótkie „Dzień dobry” i zobaczyć uśmiech na ich twarzach. Pewnego dnia, kiedy zajrzałam tam z córką (miała wówczas hmm chyba około 3 lat), kierowniczka totalnie mnie zaskoczyła. Wzięła moją Małą za rączkę i kazała jej wybrać sobie, co jej się podoba na półeczkach, po czym zapakowała nam wybrane skarby, za które nie musiałam zapłacić. Ot taki gest, spontaniczny prezent. A mi aż się ciepło na serduchu zrobiło. I tak jakoś miło… Innym razem ta sama pani przyniosła do księgarni całą torbę zabawek po swojej wnuczce, które po spytaniu się mnie, czy się nie pogniewam, podarowała mojej córce. I powiedzcie sami, jak tu nie uwielbiać takich ludzi i księgarni, którą prowadzą?
A jak to wygląda u Was? Macie jakąś swoją ulubioną księgarnię? Albo inne miejsce, które darzycie szczególnym sentymentem?