„Dzika bestia” – Jorge Franco

Czasami piękna, kryjąca w sobie jakąś nieuchwytną tajemnicę okładka oraz intrygujące rekomendacje dołączone do krótkiego zarysu fabuły, okazują się być jedynie ułudą, która po zapoznaniu się z lekturą pozostawia po sobie niesmak i gorycz rozczarowania, że oto po raz kolejny daliśmy się nabrać na tanie sztuczki mające skłonić nas do sięgnięcia po dany tytuł.

Właśnie tak poczułam się po zapoznaniu się z „Dziką bestią” Jorge Franco, powieścią, która miała mieć w sobie coś z bajkowości baśni braci Grimm i kończyć się jak film Tarantino. W rzeczywistości okazała się być jednym, wielkim nieporozumieniem oraz absolutną stratą czasu.

Początek lat 70-tych XX wieku. W jednej z dzielnic Medellin, w pobliżu rezydencji zwanej Zamkiem, dochodzi do porwania. Ofiarą pada Diego Echevarria Misas. Wydarzenie to wstrząsa społecznością i, z racji pozycji porwanego, staje się priorytetową sprawą dla przedstawicieli prawa. Jest też punktem wyjścia dla innych wątków poruszonych w powieści.

Bowiem oprócz śledzenia teraźniejszych losów porwanego don Diego, mamy również wgląd w jego przeszłość, do czasów, w których dopiero poznaje swoją przyszłą żonę i z którą powoli zaczyna układać sobie życie. Ale nie tylko. Dzięki retrospekcjom przyglądamy się również dzieciństwu jego ukochanej córki Izoldy, która, z uwagi na swój status społeczny oraz fakt, iż mieszkała w Zamku, przez wielu mieszkańców miasta uważana była za księżniczkę – nie wyłączając osoby, która w przyszłości stanęła za porwaniem jej ojca, a dla której jej osoba stała się prawdziwą obsesją, niespełnioną miłością.

„- Pan przecież wie, don Diego, że miłość to obsesja, „owa bestia dzika, co gromy gniewu roznosi, to zrywa się, to słabnie, to jak paw puszy”, jak pisał maestro Florez.”

Jorge Franco ukazuje czytelnikowi różne oblicza miłości. Mamy czystą miłość rodzica do swojego dziecka, które jest dla niego najważniejsze na świecie i które stara się uchronić przed wszystkim, co może zagrozić jego bezpieczeństwu. Mamy też wspomnianą wyżej obsesyjną, niespełnioną miłość porywacza, który, sam będąc jeszcze dzieckiem, poprzysiągł sobie, że  księżniczka Izolda będzie w przyszłości należała do niego. Ta obłąkańcza miłość położyła się cieniem na jego przyszłym życiu, w którym nie jest w stanie z nikim do końca się związać. Miota się pomiędzy uczuciem do Twiggy (niegdyś modelką, dziś zwykłą oszustką i złodziejką), a homofobiczną więzią z Młodym, któremu tak naprawdę nie zależy na nim, a na jego pieniądzach.

Na kartach powieści jest też sporo o samotności, zwłaszcza tej odczuwanej przez Izoldę. Zamknięta w Zamku, ubierana niczym prawdziwa księżniczka, pobierająca prywatne nauki i mająca, jak przystało na panienkę z dobrego domu, własną guwernantkę, czuje się niezmiernie samotna i tęskni za życiem, jakie wiodą jej rówieśnicy – zupełnie zwyczajnym i szarym, w którym sama decydowałaby o tym, z kim wolno jej się spotykać, czego słuchać i jak się ubierać.

Walcząc z własną samotnością i bezsilnością, co rusz ucieka do znajdującego się w pobliżu rezydencji lasu, w którym to, pobudzając wodze wyobraźni, spotyka almiraje – fantazyjne króliki z rogami jak jednorożce, które nie tylko dotrzymują jej towarzystwa, ale też zaplatają włosy w niespotykane fryzury. Obecność tych stworzeń to na dobrą sprawę jedyny magiczny, tajemniczy i bajkowy aspekt tej powieści.

Mając w pamięci pochlebne rekomendacje i fakt, że powieść ta zdobyła w 2014 roku Nagrodę Wydawnictwa Alfaguara, liczyłam na to, że jej lektura będzie co najmniej satysfakcjonująca. Tymczasem okazała się być… po prostu nudna. Ciągłe przeskoki pomiędzy wątkami oraz czasami, mozolna akcja, nieciekawi bohaterowie i zbyt często cytowane fragmenty poezji Julio Floreza przez jednego z porywaczy sprawiały, że z wytęsknieniem wyglądałam końca powieści, a kiedy przerywałam czytanie, by zająć się codziennymi obowiązkami, robiłam wszystko, by przedłużyć moment, w którym ponownie zasiądę z książką w ręku.

Nic więc dziwnego, że po lekturze „Dzikiej bestii” czuję jedynie rozczarowanie. Nie tego się po niej spodziewałam. Pragnęłam akcji, napięcia i brutalności rodem z filmów Quentina Tarantino, a także przerażającej bajkowości znanej z baśni braci Grimm – które to przecież na wstępie mi obiecywano. Tymczasem otrzymałam coś, co nadawać się może jako środek nasenny. Na mnie działał idealnie – ziewałam na morgi, a oczy same zamykały się raz za razem. Szkoda, naprawdę…

Moja ocena: 2/6

Tytuł oryginalny: El mundo de afuera
Tłumaczenie: Andrzej Flisek
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2016
Oprawa: miękka
Liczba stron: 376
ISBN: 978-83-8069-421-7

Prószyński-i-S-ka

0Shares