„Domofon” – Zygmunt Miłoszewski

„Trudno nadać sens porządkowi, który dzieje się wbrew rozumowi.”

Przekonali się o tym mieszkańcy pewnego bloku na jednym z warszawskich osiedli. A wszystko zaczęło się w dniu, w którym pojawili się nowi lokatorzy – Robert wraz z żoną Agnieszką. Nie zdążyli jeszcze się wprowadzić, a już natknęli się na zwłoki – dość makabryczne, gdyż pozbawione głowy. A to był zaledwie początek tego, co miało ich czekać w najbliższych dniach. Zresztą nie tylko ich, ale wszystkich pozostałych mieszkańców budynku. Wkrótce będą oni bowiem zmuszeni stawić czoła nie tylko nieznanej i mrocznej sile, która przejmie we władanie cały blok, ale przede wszystkim najgorszym koszmarom kryjącym się w ich własnych umysłach…

„Żeby człowieka zabić, to trzeba ho, ho, trzeba się naprawdę postarać. Albo zostawić go samego ze sobą i czekać, aż oszaleje. Każdy człowiek ma w głowie coś, od czego można oszaleć. (…) stracha, jakąś winę, zaniedbanie, nawet marzenie – tak, marzeniem też można odebrać człowiekowi zmysły.”

Przeczytawszy „Domofon” Zygmunta Miłoszewskiego zastanawiam się, skąd tak wysokie oceny dla tej powieści? Przecież niczym szczególnym się ona nie wyróżnia; jest ledwie przeciętną historią. Szczerze mówiąc czytałam ją, bo czytałam, jednakże bez większego zaangażowania. Dreszcz emocji? A gdzie tam! W ogóle nie doświadczyłam. Chęć poznania rozwiązania zagadki więżącego mieszkańców w swych murach budynku? Owszem, była, ale tylko po to, by móc w końcu odłożyć tę książkę na półkę i do niej więcej nie wracać. A szkoda, bo z zarysu fabuły historia ta wydawała się być doprawdy interesująca i warta poznania.

Nawet bohaterowie nie zdołali mnie do siebie przekonać. Autor wrzucił do jednego worka najróżniejsze osobowości – najprawdopodobniej po to, by pokazać, że w jednym budynku zamieszkiwać mogą przeróżni ludzie – różniący się pomiędzy sobą statusem majątkowym, wykształceniem, podejściem do życia, przeszłością, problemami oraz marzeniami, a przy okazji przedstawić, jak tak naprawdę wyglądają stosunki międzysąsiedzkie w tego typu miejscach.

„Zachowania wielkopłytowych społeczności sprzyjają tajemnicy. Nikt nikogo nie zna, nikt z nikim nie rozmawia, nikt się do nikogo nie wtrąca. Dopóki nie cuchnie rozkładającym się trupem, wszystko jest w porządku.”

I tak mamy tu dziennikarza-alkoholika, który od dawna bezskutecznie próbuje stanąć na nogi, aby odzyskać to, co dla niego najcenniejsze – rodzinę. Jest pyskaty, wkraczający w dorosłość nastolatek, wiecznie kłócący się ze swym ojcem, któremu nie podoba się to, w jaki sposób zachowuje się jego syn. Na jednym z pięter mieszka podstarzała kobieta otoczona dewocjonaliami i opiekująca się swą chorą matką, która w głębi duszy żałuje tego, jak potoczyło się jej życie. Jest też dziwak, który postanowił zamknąć się na kilka dni we własnym mieszkaniu odcinając się zupełnie od wszystkiego, co mogłoby pozwolić mu nawiązać kontakt ze światem zewnętrznym. Nie mogło zabraknąć też przedstawiciela klasy wyższej, którą tu reprezentuje dobrze sytuowany pan psycholog, specjalista psychologii marketingu. Gdzieś pomiędzy nimi żyje też m.in samotna matka wraz ze swą córeczką, a także były wuefista do dziś żyjący erotycznymi wspomnieniami o swych byłych uczennicach. No i są oczywiście nowi lokatorzy – Robert i Agnieszka, niespełniony malarz oraz kobieta marząca o ich wspólnej przyszłości gdzieś w domu w Bieszczadach. Z nich wszystkich najciekawszą postacią jest ta, o której dotąd nie wspomniałam – tajemniczy mieszkaniec, którego nikt dotąd nie widział, a który – gdy o nim jest mowa – opowiada całą historię w pierwszoosobowej narracji, a nie tak, jak w przypadku innych bohaterów – w trzeciej osobie.

„Ktoś mógłby zapytać, jakie mam prawo opowiadać historię bloku i jego mieszkańców. Czy wolno mi opowiadać ją w ten sposób? Czy wiem o nich aż tyle? Ktoś, kto zadałby takie pytanie, rozbawiłby mnie do łez. Ponieważ wiem o nich więcej, znacznie więcej, niż oni kiedykolwiek będą wiedzieli sami o sobie.”

Przyznam, iż w pierwszej chwili podejrzewałam, iż kryje się pod nim sam autor – bo czy ktoś inny mógłby wiedzieć o reszcie mieszkańców bloku tak dużo, zwłaszcza że nigdy nie opuszczał własnego mieszkania i nikt go prędzej nie poznał? Co prawda rozwiązanie okazało się być zupełnie inne – i dość mocno naciągane – jednakże całkiem interesujące, przez co i cała ta postać stała się o wiele ciekawsza. A jeśli chodzi o resztę bohaterów? Cóż.. szczerze mówiąc ich losy były mi zupełnie obojętne. Autor pozwala nam nieco bliżej poznać każdego z nich, a także dręczące ich obawy, jednakże oni sami nie zdołali przekonać mnie do siebie, ani sprawić, bym przejmowała się ich dalszymi losami.

Zygmunta Miłoszewskiego czytelnicy pokochali głównie za jego trylogię kryminalną o prokuratorze Teodorze Szackim, która do dziś zbiera wiele pozytywnych opinii. „Domofon” był jego literackim debiutem, dla mnie zaś pierwszym spotkaniem z twórczością autora. Być może powinnam rozpocząć swą przygodę z jego dziełami od czegoś innego, może właśnie od w/w trylogii. Sięgnęłam jednak po „Domofon”, gdyż wolę zaczynać od korzeni, aby móc później przekonać się, jak rozwinął się warsztat danego autora – czy z biegiem czasu zaczął pisać lepiej, czy też wręcz przeciwnie. Dlatego też w planie mam bliższe zapoznanie się z Szackim. Kiedy? Czas pokaże 🙂 Ale sięgnę na pewno 🙂

Podsumowując jednak „Domofon” – to nie jest horror. Bliżej mu do powieści społeczno-obyczajowej z wątkami fantastycznymi, które w tym wypadku miały na celu unaocznienie tego, z czym każdy z nas musi zmagać się każdego dnia – z własnymi demonami powoli zatruwającymi naszą duszę i nie pozwalającymi żyć pełną piersią. Jeśli lubicie tego typu historie, wówczas sięgnijcie po debiutanckie dzieło Miłoszewskiego. A jeśli nie… Cóż, jest tyle innych książek czekających na to, aż ktoś po nie wyciągnie rękę… Nic na siłę 🙂

Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2005
Oprawa: e-book
Liczba stron: 308
ISBN: 978-83-7747-050-3


2Shares