Z reguły rzadko kiedy sięgam po zbiory opowiadań. Mam do nich mieszany stosunek. Z jednej strony bardzo je lubię. Nie potrzeba wiele czasu, by je przeczytać, z kolei ich różnorodność – czy to gatunkowa, czy też związana z tym, iż wyszły one spod pióra innego autora – sprawia, że jest w czym wybierać, a i łatwiej o jakieś pozytywne zaskoczenie, gdy wśród nich natrafimy na coś naprawdę wyjątkowego. A dlaczego ich nie lubię? Właśnie przez to, że są tym, czym są – krótkimi historiami. Bywa, że dana opowieść podczas lektury porwie mnie, poruszy me serce i rozbudzi wyobraźnię, i to tylko po to, by za chwilę… po prostu się skończyć. Nie ma czasu ani na dłuższą przygodę, ani też bliższe poznanie interesujących bohaterów.
Czemu więc zdecydowałam się sięgnąć po książkę Colina Thiele’a? Tym, co mnie do niej przyciągnęło, był wzruszający obrazek widniejący na jej okładce: mały chłopiec patrzący ze smutkiem, tulący się do dostojnego pelikana. To mi wystarczyło, bym zapragnęła ją przeczytać. Szczerze mówiąc początkowo nawet nie zwróciłam uwagi na to, iż jest to antologia – rzucił mi się w oczy jedynie intrygująco brzmiący tytuł: Chłopiec z burzy (dopisku „i inne opowiadania” zupełnie nie widziałam) – wiedziałam, że po prostu muszę przeczytać tę historię.
W książce znalazło się sześć opowiadań: „Dwie beczki wody”, „Chłopiec z burzy”, „Wolna chata”, „O tym, jak tata hodował drób”, „Muszelka” oraz „Złowiony”. Każde inne. Każde pełne emocji. Każde warte przeczytania.
Najdłuższe z nich – „Dwie beczki wody” – to opowieść o dwunastoletnim Paulu, który próbując ratować rodzinną farmę, zmuszony jest odbyć piekielną podróż przez ogień i cierpienie; stoczyć walkę o życie zmagając się z naturą i żywiołem, z bólem, frustracją i z własnymi ograniczeniami. Historia ta niesie z sobą morał, iż w ostatecznym rozrachunku nie liczą się rzeczy, a drugi człowiek – jego siła ducha i wola przetrwania.
Tytułowy „Chłopiec z Burzy” to piękna i wzruszająca opowieść o niebywałej przyjaźni, jaka połączyła małego chłopca i uratowanego przez niego przed niechybną śmiercią pelikana, któremu nadał imię Pan Parsifal. Historia ta ukazuje brutalną prawdę na temat ludzi – że zawsze na świecie będą głupcy i okrutnicy, którzy dla własnych korzyści bądź zwykłej zabawy wyrządzą wiele zła, nie bacząc na uczucia i dobro innych. Przyznam, że opowieść ta poruszyła mnie tak bardzo, że pod koniec po prostu się popłakałam.
Trzecia z historii – „Wolna chata” – skutecznie poprawiła mi humor. Ileż ja się naśmiałam podczas jej lektury! Bohaterem jest nastoletni Jim, który nie wierzy w przesądy. Historia rozpoczyna się – a jakże! – w piątek trzynastego i wkrótce Jim na własnej skórze przekonuje się, co też się może przydarzyć człowiekowi, gdy Pech postanowi zagiąć na niego parol. Oj będzie się działo! 😀
Podczas lektury kolejnej z historii – „O tym, jak tata hodował drób” – pomyślałam sobie: „Polak potrafi!”. Czy faktycznie opowiada ona o Polakach – tego akurat nie wiem, jednakże rodzina głównego bohatera nosi nazwisko: Stasinowscy (widać zatem, gdzie są ich korzenie). A o czym traktuje ta historia? O marzeniu wiedzenia lepszego życia niż dotychczas i trudnej drodze jego realizacji. Z politowaniem, ale i ze współczuciem przyglądałam się kolejnym poczynaniom tytułowego hodowcy drobiu. Morał płynie z tego opowiadania taki, by mierzyć siły na zamiary, a nie zamiar podłóg sił.
Przedostatnia z opowieści – „Muszelka” – jest dowodem na to, iż to co piękne czasami bywa przerażająco okrutne. Boleśnie przekonuje się o tym na własnej skórze pewna rodzina, która postanowiła wybrać się nad morze, aby przyjemnie spędzić czas… Z kolei ostatnia historia – „Złowiony” – niesie z sobą prostą prawdę: pycha zawsze poprzedza upadek!.
„Ukochane opowieści milionów dzieci w Australii i na całym świecie po raz pierwszy wydane w Polsce.”
Nie wiem, jak odebrałabym te historie, gdybym czytała je będąc dzieckiem. Wiem za to, że jako osobie dorosłej wszystkie one naprawdę mi się podobały.
„Jeśli przeczytasz tę książkę, nigdy jej nie zapomnisz” – Gabe Feathers McGee
Tego akurat bym nie powiedziała. Na pewno na dłużej w mej pamięci pozostaną dwie pierwsze historie – o Paulu oraz Chłopcu z Burzy, bo to one najbardziej mnie wzruszyły, rozbudziły we mnie najwięcej emocji. Pozostałe opowieści również mają coś w sobie, jednakże nie na tyle, bym miała je na zawsze zapamiętać. Niemniej jednak, jak już wspomniałam prędzej, warto przeczytać je wszystkie. Dlatego też dajcie się porwać australijskim klimatom i lekkiemu pióru Colina Thiele’a – sięgnijcie po jego „Chłopca z burzy i inne opowiadania” 🙂
Tytuł oryginalny: „Storm Boy” and other stories
Tłumaczenie: Danuta Górska, Janusz Ochab, Robert Waliś
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2018
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 224
ISBN: 978-83-8125-464-9