Dawno nie sięgałam po thrillery, a po psychologiczne to już w ogóle nie pamiętam kiedy. Jako że na półce czekały na mnie „Bliźnięta z lodu” S.K. Tremayne, wielokrotnie nagradzanego brytyjskiego pisarza i dziennikarza, z którym do tej pory nie miałam żadnej styczności, postanowiłam, że czas najwyższy zabrać się za tę powieść. Nie spodziewałam się, że ta książka będzie tak bardzo emocjonująca i wciągająca. Nie skłamię, jeśli powiem, że historia rodziny Moorcroftów potrafi nieźle namieszać w głowie i sprawić, że człowiekowi w trakcie lektury nie jeden raz włoski dęba stają.
Wszystko zaczyna się od tragedii – śmierci Lydii, bliźniaczej siostry Kirstie. Jest to ogromny cios zarówno dla rodziców dziewczynek – Sary i Angusa, jak i dla samej Kirstie. Ucieczką przed żałobą i bolesnymi wspomnieniami, a także długami oraz wątpliwościami ma być przeprowadzka na Eilean Torran, miejsce zwane przez tubylców Wyspą Piorunów. Niestety rodzinie Moorcroftów nie dane jest zaznać spokoju. Pewnego dnia Kirstie oznajmia, że Lydia wcale nie zginęła, że żyje, że to ona jest Lydią, a Kirstie nie żyje, że się pomylili…
„A co, jeśli popełniliśmy potworny błąd? Najstraszniejszy błąd, jaki można sobie wyobrazić?”
Czy to etap procesu dochodzenia do siebie? Próba wypełnienia luki po zmarłej siostrze? Czy też faktycznie zaszła okrutna pomyłka, a oni przez cały czas opłakiwali śmierć nie tego dziecka?
„(…) tamtego feralnego lata nieustannie zamieniały się imionami, a nawet całymi tożsamościami. Ubieraliśmy je wtedy tak samo, czesaliśmy identycznie. Tamtego lata lubiły grać ze mną i z Angusem w tę grę. Kto ja jestem, mamusiu? Kto ja jestem? Więc może grały w tę grę również tamtego wieczoru? A potem nadeszła katastrofa. I to falane zamazanie tożsamości zamarzło, utrwaliło się, jak rysa na lodzie.”
Już samo to, że straciło się dziecko jest straszne. Jednakże niemożność jednoznacznego stwierdzenia, które z nich tak naprawdę poniosło śmierć, jest chyba najgorszym z koszmarów jaki można sobie wyobrazić.
Opowiedziana głównie z punktu widzenia matki dziewczynek historia pozwala przeżyć nam wszystko to, co spotkało tę rodzinę. Wraz z jej bohaterami, krok po kroku, podążamy drogą do poznania przerażającej prawdy. W wędrówce tej nie jesteśmy jednak sami. Nieustanną naszą towarzyszką, sprawczynią osobliwego klimatu powieści, jest pogoda, której zmiany zdają się współgrać z emocjami targającymi członkami rodziny Moorcroftów.
„Więc może porządny zimowy sztorm będzie jak najbardziej na miejscu: odpowiednie tło dla tej coraz dziwniejszej sytuacji. Bo ich życie stało się melodramatem.”
Historia ta wyraźnie pokazuje, jak ważne są prawidłowe międzyludzkie relacje, zwłaszcza z osobami z naszego najbliższego otoczenia. Kłamstwa, tajemnice, niedopowiedzenia, przemilczane dla dobra sprawy fakty wielokrotnie mogą obrócić się przeciwko nam i doprowadzić do tego, że nie będzie już drogi odwrotu. Zamiast lepiej, będzie już tylko gorzej. Powolna, wyboista droga ku bolesnemu upadkowi…
„Nasze życie było jak z kruchego lodu.”
„Bliźnięta z lodu” nie są prostą lekturą. Wręcz przeciwnie. Czytanie tej historii, zwłaszcza dla kogoś, kto ma własne dzieci, będzie trudną i bolesną przeprawą. Niemniej jednak warto, naprawdę warto sięgnąć po tę książkę. Dla samej historii. Dla emocji, które z niej biją. Ku przestrodze.
Moja ocena: 6/6
Tytuł oryginalny: Ice Twins
Tłumaczenie: Robert Kędzierski
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2015
Oprawa: miękka
Liczba stron: 336
ISBN: 978-83-7554-940-9