„Szepty lasu” – Charles Frazier (recenzja 443)

Tytuł oryginalny: Nightwoods
Tłumaczenie: Magdalena Słysz
Wydawnictwo: Black Publishing
Rok wydania: 2014
Seria: Kaszmirowa
Oprawa: miękka, foliowana, lakierowana
Liczba stron: 296
ISBN: 978-83-7536-738-6

decorative

W poszukiwaniu kolejnej lektury, czegoś ciekawego, co wypełniłoby mi wolne chwile, natrafiłam na najnowszą powieść Charlesa Fraziera, autora, którego debiutanckie dzieło „Zimna Góra” nie dość, że stało się światowym bestsellerem, to na dodatek doczekało się ekranizacji, w której w rolach głównych wystąpili Nicole Kidman i Jude Law („Wzgórze nadziei”, 2003 rok, reż Anthony Minghella). Pierwszym elementem, który przykuł mą uwagę do „Szeptów lasu” była mroczna, niepokojąca, bardzo klimatyczna okładka. Drugim rzut oka na krótki opis fabuły, a zwłaszcza słowa, iż jest to „pełna napięcia i niepokoju historia o miłości” ostatecznie przekonały mnie, iż warto poświęcić temu dziełu więcej uwagi. Od razu chciałabym sprostować, iż nie jest to w żadnym wypadku romans. Zamiast tego historia Fraziera stanowi połączenie książki obyczajowej, dramatu i elementów sensacji.

W niewielkim górskim miasteczku w Appalachach znajduje się Chata, w której od kilku lat mieszka Luce. Położona jest ona na totalnym odludziu, jednakże młodej kobiecie odcięcie od cywilizowanego świata zupełnie nie przeszkadza. Jest szczęśliwa mogąc spędzać kolejne dni na łonie natury, wolna i bez żadnych zobowiązań. Jednakże któregoś dnia jej poukładane życie burzy pojawienie się Dolores i Franka, dzieci jej zamordowanej siostry, które w wyniku przeżytej traumy przestały mówić. Niepokojące jest również to, iż przejawiają one osobliwą, wręcz opętańczą fascynację ogniem, przez co nie można spuścić ich na dłużej z oka z obawy nie tylko o ich bezpieczeństwo, ale również wszystkiego, co się znajduje w ich otoczeniu. Ale nie tylko bliźnięta wkraczają w życie Luce. Pojawia się również młody Stubblefield, wnuk niedawno zmarłego właściciela Chaty, który zaczyna żywić do niej cieplejsze uczucia. Tylko czy mają one szanse być odwzajemnione? Tymczasem do miasteczka przyjeżdża pewien mężczyzna, który przybył tu w ślad za bliźniętami. Od teraz życiu dzieci, Luce oraz Stubblefielda grozi śmiertelne niebezpieczeństwo…

Historia rozwija się niespiesznie, wręcz sennie, przez co najzwyczajniej w świecie mnie nużyła. Przez blisko dwieście stron działo się tak niewiele, że miałam ochotę odłożyć książkę na półkę i więcej do niej nie wracać. Zacisnęłam jednak zęby i postanowiłam wytrwać do końca. Teraz tego żałuję. Powieść Fraziera w żadnym stopniu mnie nie porwała.

Po lekturze „Szeptów lasu” odniosłam wrażenie, że to nie ludzie są głównymi bohaterami tej historii, a otaczająca ich przyroda. Charles Frazier niezwykle szczegółowo opisuje wszelkie zjawiska pogodowe oraz zachodzące w naturze zmiany podczas poszczególnych pór roku. To co się dzieje w życiu mieszkańców miasteczka stanowi jakby tło, swoiste uzupełnienie tego, co ma miejsce w otaczającym ich świecie fauny i flory.

Według „The Guardian” autor „znakomicie potrafi budować emocjonalnie skomplikowane postacie”. Ja się pytam – w którym miejscu? Luce co prawda nie miała lekkiego życia. Jej matka zostawiła męża uciekając w ramiona innego mężczyzny. Ojciec to nieobliczalny stróż prawa uzależniony od narkotyków oraz przejawiający sadystyczne skłonności. Ona sama została przed laty zgwałcona, co mocno wpłynęło na jej relacje damsko – męskie. A teraz na dodatek zmuszona została do opieki nad dziećmi również skrzywdzonymi przez los. Pomijając jednak jej bolesną przeszłość i spoglądając na jej obecne życie, jawi się ona jako absolutna ekscentryczka, oderwana od realnego świata. Największą wagę przykłada do zjawisk zachodzących w przyrodzie. Nie liczą się dla niej dobra materialne, pracę uważa za służalstwo u innych, sprzedawanie własnego czasu za marne pieniądze (bo przecież ona jest o wiele więcej warta), które i tak do niczego nie są jej w życiu potrzebne. I tu w jej życie wkracza Stubblefield i zaczyna starać się o jej względy. Dorosły facet, który przed laty w czasach szkolnych widział dosłownie przez minutę młodą Luce, teraz widząc ją jako dorosłą kobietę zakochuje się od pierwszego wejrzenia i gotów jest dla niej góry przenosić. Nie zrażają go jej przekonania, ani sposób życia. Jego uczucia i zachowanie są dla mnie najzupełniej w świecie niezrozumiałe. Kolejna kwestia – bliźnięta Dolores i Frank. Byłam bardzo ciekawa ich kreacji i tego, jak potoczą się ich losy. Niestety jak dla mnie zostały one za słabo przedstawione przez autora. Już nie wspominając o tym, że dzieci, które przeżyły prawdziwą traumę zamiast zostać otoczone opieką specjalistów, wysłane zostają do domu położonego gdzieś na odludziu, gdzie zająć się miała nimi osoba, która sama ma problemy z własnym życiem. A jak dotrzeć do dzieci? Oczywiście najlepszym sposobem na całe zło tego świata są opowieści nie o czym innym, jak o przyrodzie… W powieści pojawia się oczywiście postać mordercy, który wyrusza do górskiego miasteczka, aby zrealizować pewien plan. Zamiast jednak wziąć się do roboty, wprowadzając tym samym jakieś napięcie w historii, wciela się w rolę miejscowego… bimbrownika. Tego już było dla mnie za wiele. Jedyna postać, która tak naprawdę przypadła mi do gustu, to bystra i niezwykle energiczna staruszka Maddie, która niczym kobieta rodem z prawdziwego Dzikiego Zachodu pod ręką ma zawsze naładowaną broń i gotowa jest pogonić każdego intruza do wszystkich diabłów jeśli najdzie ją na to ochota.

Według „The Sunday Times” powieść ta jest najlepszą książką Fraziera. Nie wiem, czego dopatrują się w niej inni Czytelnicy. Mi najzwyczajniej w świecie książka nie podeszła i cieszę się, że mam ją już za sobą. Jedynym, moim zdaniem, pozytywem tej powieści są wnikliwe, szczegółowe, oddane pięknym językiem opisy przyrody Appalachów. Cała reszta to po prostu pomyłka.

Moja ocena: 2/6

Black Publishing

Zdjęcie wykonane zostało aparatem Nikon 1 J3 dzięki uprzejmości Nikon Polska

Nikon-logo

0Shares