"Sto Tysięcy Królestw" – N.K. Jemisin [recenzja, 226]


Tytuł oryginalny: The Hundred housand Kingdoms
Tłumaczenie: Kinga Składanowska
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Rok wydania: 2011
Trylogia: Dziedzictwo, tom 1
Oprawa: miękka
Liczba stron: 460
ISBN: 978-83-61386-11-7

Autorka z wykształcenia jest psychologiem. Jest również aktywną blogerką polityczną, feministyczną i antyrasistowską. „Sto Tysięcy Królestw” jest jej debiutancką powieścią, która z miejsca została dostrzeżona i doceniona. Nominowano ją do wielu prestiżowych nagród. Zdobyła m.in. nagrodę Locus Award 2011 dla najlepszej debiutanckiej powieści roku. Jest ona pierwszym tomem trylogii pt „Dziedzictwo”.

Yeine Darr to główna bohaterka powieści autorstwa N.K. Jemisin. Jest młodą kobietą, która do niedawna była wodzem swego ludu (zwanym ennu). Miesiąc po śmierci matki otrzymuje zaproszenie od swojego dziadka Dekarty Arameriego sprawującego władzę w Stu Tysiącach Królestw. Po przybyciu do Sky okazuje się, że Yeine jest jedną z trojga kandydatów do przejęcia władzy. Pozostałą dwójkę stanowi jej kuzynostwo, rodzeństwo Scimina i Relad, którzy niegdyś zostali usunięci z dworu. Wkrótce okazuje się, że Yeine jest zaledwie trybikiem w zaciętej walce o przejęcie władzy. Dziewczyna znalazła się w samym środku krwawej rywalizacji, w której biorą udział nie tylko jej krewni, ale również upadli bogowie, którzy przed wiekami zostali skazani na służbę rodowi Aramerich. Gdy wychodzi na jaw, że niezależnie od dalszych wydarzeń, udział Yeine w rywalizacji zakończy się jej śmiercią, dziewczyna postanawia wykorzystać pozostały jej czas na poznanie prawdy dotyczącej śmierci jej rodziców. W międzyczasie odkryje również wiele tajemnic związanych z jej narodzinami, które pomogą jej w wyborze sprzymierzeńców w ostatnich dniach jej życia.

Zacznijmy może od tego, co mi się w powieści podobało. Ukazanie bogów jako służących śmiertelnikom, a dokładniej konkretnej rodzinie, która dzięki pewnemu artefaktowi oraz wierze w jednego z trojga bogów wchodzących w skład wielkiej Trójki posiadała nad nimi kontrolę. Do tego dochodzi dwoistość osobowości, dwie jaźnie. W jednym ciele uwięzione dwie dusze – ludzka i boska – które niekoniecznie żyły ze sobą w zgodzie. Dla przykładu Nahadoth, zwany Panem Ciemności, za dnia przybierał ludzką postać i był traktowany głównie jako męska dziwka, a po zachodzie słońca stawał się okrutną bestią zdolną do najgorszych rzeczy. Połączenie boga i człowieka w jednej osobie było dla mnie czymś nowym i ciekawym. Dlatego też z zainteresowaniem śledziłam poszczególne wątki ich dotyczące.

Historię poznajemy dzięki pierwszoosobowej narracji głównej bohaterki. Jednakże odkrywamy ją na kilku płaszczyznach. Śledzimy bieżące wydarzenia rozgrywające się w Sky, jednak mamy wgląd również w wizje ukazujące się Yeine, które niejednokrotnie cofają ją do dalekiej przeszłości, pozwalając tym samym łatwiej dociec prawdy. Oprócz tego jesteśmy świadkami toczącej się wewnętrznej walki głównej bohaterki, która dzieli się z nami swoimi najgłębszymi przemyśleniami, niejednokrotnie zadając sobie pytania oraz udzielając na nie odpowiedzi. Im bliżej będziemy zakończenia powieści, tym większego sensu nabiorą dla nas te wewnętrzne monologi. Co niektórym czytelnikom być może nie spodoba się taka forma prowadzenia narracji, gdyż niejednokrotnie główna historia będzie przerywana, aby coś nam wyjaśnić, przybliżyć. Mi osobiście ten zabieg przypadł gustu. Dzięki temu miałam możliwość dogłębniej poznać losy poszczególnych bohaterów.

A jeśli już o nich mowa. Przyznam szczerze, że główna bohaterka nie do końca mi się spodobała. Pochodząca z barbarzyńskiego plemienia, wychowana na wojowniczkę, mająca na swoim koncie wiele stoczonych walk, powinna zachowywać się zgoła inaczej, niż miało to miejsce w powieści. Odkąd dowiedziała się o tym, co ją czeka podczas walki o władzę, jakby zupełnie zatraciła własną osobowość. Stała się marionetką w rękach zarówno ludzi, jak i bogów. Rzadko kiedy miała własne zdanie, o wiele częściej ulegała wpływom osób trzecich. Moim zdaniem kreacja głównej bohaterki stanowi największy minus powieści. Jeśli mam być szczera, to o wiele większą sympatią darzyłam Nahadotha oraz jego syna Sieha. Im chociaż przyświecał jakiś konkretny cel, który za wszelką cenę zamierzali osiągnąć. Poza tym mieli w sobie jakiś element człowieczeństwa, dzięki któremu nie byli jedynie bezdusznymi i bezwzględnymi bogami. Kiedy było trzeba potrafili okazać empatię, o którą nikt inny by ich nie posądzał. To może wydawać się dziwne, ale przez to, jaka była Yeine, o wiele bardziej kibicowałam bogom, temu, aby powiódł się ich plan, zamiast wspierać w działaniach główną bohaterkę.

Nie mogło zabraknąć wątku miłosnego, który ostatnimi czasy stanowi nieodłączny element tego typu książek. Łatwo się domyśleć, że bliższe relacje rozwiną się pomiędzy Yeine, a jednym z bogów. Chociaż hmm… czy aby tylko jednym? I czy tylko pomiędzy nią, a bogiem? Jest to w końcu książka z gatunku romansu paranormalnego, a zatem można się było tego spodziewać, że pojawi się wątek miłosny. Czy dopracowany? Na swój sposób może i tak, choć nigdy do końca nie zrozumiem tego, że główni bohaterowie w tak krótkim czasie zatracają się we własnych uczuciach i przez to zapominają o bożym świecie oraz wszelkich problemach, które mają na głowie. Tu było podobnie. Za dużo według mnie było rozważań na tematy miłosne. Yeine czeka niechybna śmierć, a tymczasem ona zastanawia się nad własnymi uczuciami… zamiast wziąć się do kupy i zacząć działać.

„Sto Tysięcy Królestw” to całkiem udany debiut literacki, choć nie bez wad. Gdyby nie kreacja głównej bohaterki, na dobrą sprawę nie miałabym się do czego przyczepić. Jeśli jednak przymkniemy oko na postać Yeine, to powieść jest bardzo dobra. Historię następczyni tronu w Sky czyta się całkiem przyjemnie, a kolejne rozgrywające się wydarzenia wciągają od samego początku. Może nie ma tu zawrotnej akcji i wielu niespodziewanych jej zwrotów, ale mimo to historia zdołała mnie zainteresować. Jestem bardzo ciekawa, co znajdzie się w kolejnej części trylogii, gdyż ta kończy się w taki sposób, że właściwie można by było tę historię zamknąć w jednym tomie. Ale nie ma co się nad tym w tym momencie zastanawiać, poczekajmy po prostu na kontynuację. Wracając do „Stu Tysięcy Królestw”, czy polecam tę książkę? Uważam, że miłośnikom fantastyki powinna się spodobać. Ma swoje wady, jednak i tak warto poznać bliżej tę historię – choćby ze względu na wprowadzenie bogów żyjących pośród ludzi, będących ich sługami. Dlatego też przymykam oczy na niedociągnięcia mając na uwadze, że jest to w końcu debiut autorki i wystawiam powieści ocenę bardzo dobrą.

Moja ocena: 5/6
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

0Shares