„Przywróceni” – Jason Mott [recenzja 376]

Życie nieodmiennie toczy się utartym szlakiem. Przychodzimy na świat, dorastamy, zakładamy rodziny, a potem powoli starzejemy się, aby pewnego dnia odejść tego świata być może do lepszej krainy. Życie i śmierć, śmierć i życie. Zawsze razem, nierozerwalnie. A gdyby tak pewnego dnia ten porządek świata został zachwiany? Gdyby nagle okazało się, że śmierć nie ma już nad nami władzy?

Harold i Lucille Hargrave’owie to starsze, zgodne małżeństwo mieszkające w domu na obrzeżach niewielkiego miasteczka Arcadia. Choć wyglądają na szczęśliwych, przed pięćdziesięciu laty w ich życiu wydarzyła się prawdziwa tragedia. Jedyny synek, Jacob, utopił się w rzece mając zaledwie osiem lat. Jak to mówią – czas leczy rany. Sporo wody musiało upłynąć, ale w końcu Lucille i jej mąż na nowo ułożyli sobie życie. Jednak nadszedł dzień, który zburzył ich spokojne życie. Do drzwi ich domu zapukał niejaki Martin Bellamy, a wraz z nim pojawił się ich Jacob – z krwi i kości, mający osiem lat i wyglądający tak, jakby nigdy nie odszedł z tego świata. Ale nie tylko od powrócił. Na całym świecie media donoszą o przypadkach, w których zmarli powracają zza grobu, a z każdym dniem jest ich coraz więcej. Z tego też względu powstało nawet specjalne Biuro do spraw Przywróconych starające się zapanować nad sytuacją i wytłumaczyć to zjawisko. Tylko czy to w ogóle możliwe? Czyżby nadchodził koniec świata, w którym zgodnie z zapowiedzią zmarli wstaną z grobu, aby być osądzeni wraz żywymi przed Bogiem?

Przywróceni to debiutancka powieść Jasona Motta. Inspiracją do jej napisania stał się dla autora pewien z jego snów, podczas którego odwiedziła go jego zmarła matka. Przez cały czas trwania snu po prostu rozmawiali i cieszyli się wzajemnie swoją obecnością. Jeden z przyjaciół zadał Mottowi któregoś dnia pytanie, co by zrobił, gdyby nagle jego matka powróciła, chociażby na jeden dzień. Jak by się zachował? O czym by myślał? Przywróceni są właśnie swoistą próbą odpowiedzi na te pytania.

Autor jawi nam wizję świata, w którym nagle zmarli powracają do życia, aby ponownie połączyć się ze swymi bliskimi. Wbrew pozorom nie jest to przyjemny obraz. Mott stara się ukazać zachowanie ludzi w obliczu sytuacji przekraczającej ludzką wyobraźnię, takiej, której nie da się w prosty sposób objąć umysłem i racjonalnie wytłumaczyć. Część ludzi w obliczu powrotów czuje radość, gdyż ponownie mogą spotkać tych, których utracili – powiedzieć im słowa, których nie zdążyli wypowiedzieć przed ich śmiercią. Cieszą się każdą chwilą wykorzystując ją możliwie najlepiej jak się da. Jednak spora grupa upatruje w Przywróconych dzieło Szatana. Nie wierzą, aby oznaczało to coś dobrego. Powroty zza grobu łączą z nadchodzącym końcem świata. Powstają organizacje Prawdziwie Żywych głośno walczące o swoje prawa i otwarcie występujące przeciwko Przywróconym. W końcu władze wydają odpowiednie dekrety, a do akcji wkraczają siły zbrojne mające na celu zapanowanie nad zaistniałą sytuacją. Od tej chwili nic już nie będzie takie samo…

Akcja powieści skupia się głownie na losach rodziny Hargrave’ów, ale nie tylko one składają się na całą historię. Autor przybliża nam sylwetki wielu Przywróconych, ale również zwykłych mieszkańców miasteczka (od farmerów po duchownego) oraz przedstawicieli władz. Dzięki temu czytelnik ma pełniejszy obraz wszystkich wydarzeń rozgrywających się w powieści. Nie zabrakło również cząstki historii samego Jasona Motta. Jak sam wyjawia w części „Od Autora” utożsamia się on z czarnoskórym agentem Martinem Bellamy’m, któremu również przed laty zmarła ukochana matka, a teraz nagle powróciła do życia.

„Przywróceni” to dla mnie nie tylko zwykły maszynopis. To książka, która stała się także szansą, by znów móc usiąść naprzeciw matki, znów zobaczyć jej uśmiech i usłyszeć jej głos. Szansą, by towarzyszyć jej w ostatnich chwilach życia, nie unikając cierpienia, jak robiłem to w rzeczywistości.” (s. 395)

Przywróceni to niesamowita książka, przynajmniej dla mnie. Podczas lektury targały mną najróżniejsze emocje. Przeżywałam wszystko bardzo mocno wraz z bohaterami powieści – od chwil radości, po momenty pełne bólu i rozpaczy. Jason Mott oddał w ręce czytelników powieść, która zmusza do refleksji nad własnym życiem. Zastanowienia się nad tym, co czeka nas po śmierci. Zrozumienia tego, co tak naprawdę liczy się w życiu. To książka, w której każdy czytelnik znajdzie cząstkę swojej historii – bo każdy z nas stracił w swoim życiu kogoś bliskiego, za kim być może cały czas tęskni.

„W końcu uświadomiłem sobie, czego oczekuję po tej powieści i czym ona powinna być. Chciałem, by stała się również szansą dla moich czytelników. Pragnąłem, by odczuli to, co ja wtedy, w 2010 roku, odczułem w swoim śnie, i odczytali w niej własną historię. Chciałem, by stała się miejscem, gdzie za sprawą niepojętej nawet dla mnie magii twarde, bezlitosne prawo życia i śmierci przestaje obowiązywać i możemy znów spotkać tych, których kochaliśmy – miejscem, gdzie rodzice raz jeszcze mogą objąć dziecko, gdzie kochankowie odnajdą się po długiej rozłące i gdzie mały chłopiec zdoła w końcu pożegnać matkę.” (s. 395)

Właśnie taka jest ta powieść.

Moja ocena: 5/6

Tytuł oryginalny: The Returned
Tłumaczenie: Barbara Budrecka
Wydawnictwo: Mira/Harlequin
Rok wydania: 2013
Oprawa: miękka
Liczba stron: 400
ISBN: 978-83-238-9086-7

harlequin - mira

 

0Shares